Rozdział XXXXIV

471 49 27
                                    

Stałam nieruchomo, a wszystkie dźwięki wokół mnie odbierałam jako stłumione. Nic nie widziałam, wszystko rozmazało mi się przed oczami, wszystko, oprócz twarzy Prodatisa.

Była to przystojna twarz młodego mężczyzny z orzechowymi oczami i brązowymi włosami. Z małą blizną na policzku. Z charakterystycznie wystającym jabłkiem Adama. Z małymi uszami.

Była to twarz mojego brata.

Nie płakałam, ani nie krzyczałam, nie zamierzałam też mdleć. Nie byłam zła, ani smutna, po prostu bardzo rozczarowana. Przeciągnęłam dłonią po moich mokrych włosach i popatrzyłam bratu w oczy.

- Dlaczego? - zapytałam cicho, a moje słowa zabrał wiatr, więc nikt ich nie usłyszał. Ale widziałam, że Anakin wyczytał to z ruchu moich ust.

Zawsze z nich czytał.

Nie odpowiedział odrazu. Najpierw zgasił miecz i włożył go do kieszeni obszernego płaszcza. Później wyciągnął rękę w prawo i poruszył nadgarstkiem. Zauważyłam, że ten ruch był niezdarny, jakby na siłę wyuczony i sztuczny.

Nad nami zamknęła się wielka kopuła. Na ziemię spadły ostatnie krople deszczu, a wiatr przestał hulać. Wszystko ucichło.

Spojrzałam dookoła. Szturmowcy, jak na rozkaz, przestali strzelać i stanęli w szeregu.

Shaak dopiero teraz zauważyła Anakina. Ścisnęła miecz mocniej w dłoni, a drugą zakryła usta. W jej oczach dostrzegłam łzy. Tata z głuchym dźwiękiem upuścił blaster na podłogę i po prostu patrzył. Zbladł nieprawdopodobnie, a żaden z mięśni jego twarzy nie poruszał się. Max bezgłośnie poruszał ustami, przeciągając nieustannie ręką po włosach.

- Stary, ale dlaczego? - zapytał w końcu głośno, ale Anakin nadal nie odpowiadał.

Nagle do moich uszu dobiegł cichy szept.

- Ben, nie, proszę - słyszałam. - Nie, na litość Mocy, nie.

Odwróciłam się powoli, dopiero teraz zdając sobie sprawę z wyrwy, jaką od kilku minut czułam w Mocy. Zaczęłam odczuwać ból i pustkę.

Zobaczyłam klęczącego na ziemi Luke'a, z leżącym na jego kolanach Amtees'em.

Odrazu do nich dobiegłam, nie dbając o to, że Anakin nadal mógł komuś coś zrobić, ani o to, że nie sprawdziłam, co z Haydenem.

Rzuciłam się na kolana obok wujka, czując jak przemakają mi spodnie. Pochyliłam się nad Amtees'em. Zobaczyłam tylko jego śliczne oczy, teraz już niepatrzące i dziurę po mieczu świetlnym w jego piersi. Poczułam gorące łzy na policzkach.

- Amtees... - wyszeptałam, obrzucając całe ciało młodego rozbieganym spojrzeniem.

- Nie - powiedział cicho wujek. - Miał na imię Ben.

- Co...? - popatrzyłam na niego, nie rozumiejąc.

- Ben - powtórzył Luke. - Ben Skywalker. Mój syn - dodał przez ściśnięte gardło.

Poczułam, że kręci mi się w głowie, ale zdawałam sobie sprawę, że to ma sens. Te podobieństwa, identyczne gesty i kolor włosów, oczy. I wizje, które nagle nabrały kształtów. Amtees był synem Luke'a.

- Wiedział? - zapytałam.

- Nie - odpowiedział wujek. - Nie zdążyłem mu powiedzieć.

- Przepraszam, Luke. Nie wiedziałem - odezwał się głośno Anakin, nadal stojący w tym samym miejscu, co poprzednio.

Wstałam, czując wściekłość na Anakina. Zabił Amtees'a, zabił z zimną krwią. Przecież młody nie stanowił dla niego zagrożenia. Chodziło tylko o to, by nas załamać.

Star Wars - Córka legendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz