Rozdział 43

712 28 1
                                    

Tris
Budzi mnie uporczywe walenie. Atakuje moje uszy, których nie potrafi ochronić nawet poduszka. Otwieram oczy i widzę wychodzącego Cztery. Dzięki za pobudkę! - chcę do niego krzyknąć, ale tylko wydaję jęk niezadowolenia. Wstaję powoli i zaczynam się ubierać. Jestem zbyt zaspana, by bawić się w zasłanianie, więc po prostu odwracam się do wszystkich plecami. Przed naszą sypialnią czeka Tobias. Próbuję się do niego uśmiechnąć, na co odpowiada grymasem na twarzy. Oj, chyba jest nie w humorze. Gdy są już wszyscy, kierujemy się do sali, gdzie Cztery z pewnością zapewni nam morderczy trening. Wiele się nie mylę. Po godzinie już jestem zlana potem, a to dopiero początek. Uderzam w manekina kostkami, które już zaczynają piec. Widzę jak Cztery warczy na niektóre osoby, gdy wykonują coś źle. Ciekawe na co jest taki zły. Może dlatego, że nie usiadłam obok niego przy jedzeniu? Ale przecież mamy zachowywać się tak, jakbyśmy się nie znali. Nie może mieć do mnie o to pretensji. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Tobiasa.
-Tak oto klepiemy przyjacielsko przeciwnika. - Na początku nie wiem co się dzieje, jednak Cztery szybko mi to wyjaśnia.
- Podczas walki radzę stąpać twardo po ziemi Tris. Bo taki cios z pewnością nie powali przeciwnika. - Słyszę jak stojąca niedaleko dziewczyna chichocze. Kocham Tobiasa, ale w tej chwili mam ochotę go udusić. Do wyżycia się mam na szczęście manekina. Zadaję cios. Tym razem z odpowiednią siłą i szybkością. Uderzam łokciem i powoli uwalniam swoją energię. Gdy kończymy trening jestem kompletnie wyczerpana. Marzę tylko o tym by położyć się na łóżku i już nigdy nie wstawać. Gdy wchodzę do sypialni, zauważam, że jest ona pusta. Korzystając z okazji, zamiast się położyć biorę szybki prysznic, po którym czuję się o wiele lepiej. Nawet nie wiem kiedy zasypiam.
-Tris. -Słyszę cichy głos, ale postanawiam go zignorować. Po chwili czuję, że coś mnie łaskocze w odsłoniętą szyję. Odsuwam się lekko, ale łaskotanie nie ustaje.
-Wstawaj. - Próbuję odgonić łaskoczącą rzecz ręką, ale trafiam na powietrze.
-No już. - Osoba, która mnie budzi pożałuje tego. Zamiast odganiać denerwującą mnie rzecz, zamachuję się dalej. Uśmiecham się, gdy trafiał w próbującą mnie obudzić osobę z charakterystycznym plaśnięciem.
-Ała. Za co to? - słysząc zdziwiony głos Braiana, śmieję się i przeciągam.
-Za to, że mnie obudziłeś. - Siadam i przeczesuję ręką włosy.
-Ja tylko dbam o to byś później nie umierała z głodu. Więc lepiej się ruszaj jeśli chcesz zjeść kolację.
Wstaję czując lekki ból w mięśniach. Ruszamy do stołówki gdzie zostało już niewiele osób... i jedzenia.
-A więc, zrezygnowałeś z tych wszystkich pyszności, których już nie ma by mnie obudzić, żebym mogła zjeść kolację? - w odpowiedzi na moje pytanie uśmiecha się szelmowsko.
-Właściwie to najpierw się najadłem, a potem poszedłem cię obudzić. Ale możesz wierzyć w swoją wersję, a wtedy w twoich oczach będę bohaterem.
-Tak mojego pustego żołądka. - Oboje wybuchamy śmiechem i zaczynam jeść.
Czuję na sobie czyjś wzrok. Gdy odwracam się, trafiam na błękitne oczy Tobiasa. Wygląda jakoś posępnie. Marszczę brwi zastanawiając się dlaczego.
-Nie martw się. - Mówi Braian, błędnie odczytując moją minę. - Jesteś świetna, dlatego się ciebie strasznie czepia. - Wskazuje podbródkiem Tobiasa.
-A tak w ogóle, to gratuluję ci przetrwania pierwszego dnia w nieustraszoności. - Uśmiecham się podnosząc swój kubek.
-Za przetrwanie.
-Za przetrwanie. - Powtarza za mną i stukamy się kubkami.

Z przyjemnego snu budzi mnie walenie. Nie! Tylko nie znowu. Otwieram oczy, ale w pokoju jest ciemno. Rozglądam się, a mój wzrok pada na Tobiasa. Stoi na środku pokoju z iście diabelskim uśmiechem.
-Za trzy minuty macie być na zewnątrz! - krzyczy, gdy jest już pewny, że wszyscy się obudzili. Szybko zabieram się za ubieranie, co w ciemnościach jest nieco trudniejsze niż normalnie. W końcu staję na nogach, łapię grubą bluzę i biegnę w stronę wyjścia. Zatrzymuję się, gdy widzę. Dwie osoby biegnące ramię w ramię przez jeden z korytarzy. Rozpoznaję jasną czuprynę Braiana.
-Ej! - Krzyczę, a oni się odwracają. Drugą osobą jest Artur.
- Do wyjścia w tą stronę. - Wskazuję korytarz, którym dotychczas biegłam.
-Mówiłem ci, że to nie tędy. - Mówi Artur.
- Gdyby nie Tris, pewnie byśmy zabłądzili.
-Nie przesadzaj. Ten korytarz pewnie też prowadzi do wyjścia.
-Nie. Raczej do skrzydła szpitalnego. - Mówię. Gdy widzę nadąsaną minę chłopaka razem z Arturem wybuchamy śmiechem. - Lepiej chodźmy, nie chcę się spóźnić.
-A ty skąd wiesz jak gdzie dojść. Przecież te korytarze są takie same i tworzą cholery labirynt.
-Mam dobrą orientację. - Czuję się źle okłamując ich, ale co innego mogę zrobić? - Której ty nie posiadasz. - Dodaję by rozluźnić trochę atmosferę.
-Poza tym większość korytarzy jest oznakowana. - Gdy to mówię dobiegamy do otwartych drzwi. Gdy wychodzę na zewnątrz, wstrząsa mną dreszcz. Noce nie są już takie ciepłe i cieszę się, że zabrałam ze sobą bluzę. Większość grupy już dotarła, a pozostałych maruderów Tobias gromi wzrokiem.
-Biegniecie za mną. Jeżeli ktoś odłączy się lub nie będzie nadążać to jego sprawa. Każdy kto wróci poza grupą poniesie konsekwencje w rankingu. - Kończy i rusza szybkim truchtem. Bieg na początku jest przyjemny i rozgrzewa ciało. Po piątym kilometrze mój oddech robi się szybszy. Na szczęście Cztery zarządza postój. Z pobliskiego domu przynosi butelki wody i każdemu daje po jednej. W tej chwili chciała bym go uściskać. Zamiast tego szeroko się do niego uśmiecham i łapczywie piję wodę. Po pięciu minutach wznawiamy bieg. Tym razem tempo jest mordercze. Gdy po jakimś czasie spoglądam w tył, zauważam, że niektóre osoby zostały w tyle. Chociaż mięśnie i płuca mnie palą dzielnie próbuję utrzymać tępo. Kątem oka zauważam, że trzy osoby skręciły między domy, prawdopodobnie chcąc skrócić sobie drogę. Rozpoznaję płomienną fryzurę dziewczyny, która próbowała flirtować z Tobiasem. Jak jej było? Wytężam pamięć. Al... Nie. Am... Amber. Tak Amber. Spoglądam na Cztery, który kątem oka także obserwuje zbiegów. Gdy dobiegamy wreszcie do siedziby nieustraszoności, mam ochotę krzyczeć z radości. Jestem jednak zbyt wyczerpana, by to zrobić. Cztery spogląda na osoby, które dobiegły do celu. Liczę powoli. Jest nas siedmiu. Połowa. Trzech zwiało, pięciu musiało odpaść. Opieram się o ścianę stojąc na trzęsących się nogach. Moją uwagę przyciąga ruch. Odwracam się i widzę Braiana dobiegającego do nas. Siada na ziemi i oddycha głęboko. Cztery kiwa na nas byśmy weszli do środka, jednak ja nie jestem pewna czy nogi mnie utrzymają. Braian się podnosi z nową dawką energii.
-Pomóc ci? - Uśmiecha się szeroko gdy niechętnie opieram się na jego ramieniu, a on obejmuje mnie w tali. Odwracam się sprawdzając kto dotarł do celu. Natrafiam jednak na wściekłe spojrzenie Tobiasa. Szybko orientuję się o co mu chodzi. Gwałtownie staję prosto i wyplątuję się z ramienia obejmującego mnie chłopaka. Spoglądam jeszcze raz przez ramię na Tobiasa i się rumienię. Nie pomyślałam jak to może wyglądać.

Niezgodna. Dalsze Losy // Zakończone ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz