Rozdział 56

594 31 4
                                    

Tris
Idę opustoszałą już o tej porze ulicą. Gdy wchodzę do strefy altruistów równy asfalt zamienia się w drogę pełną dziur. Kiedyś szare, nudne domy, teraz nabrały kolorów. Niemal nie mogę rozpoznać tej okolicy. W końcu jednak znajduję mój dom. Jest takim jakim go pamiętam. Nic się nie zmieniło. Staję przed drzwiami i biorę głęboki oddech. Gdy tam wejdę to nie będzie już odwrotu. Naciskam klamkę, a drzwi ustępują z cichym kliknięciem. Powoli wchodzę do środka. Wszystko otula mrok i tylko na końcu korytarza pali się malutki płomień świeczki. Dom nie wygląda na opuszczony, podłogi nie są pokryte kurzem, brak pajęczyn... Może ktoś tu mieszka, a ja wybrałam niewłaściwy dom. Już mam zamiar zawrócić, gdy drzwi za moimi plecami się zatrzaskują, a w korytarzu rozbrzmiewa kobiecy, lekko zachrypnięty głos.
-A więc oto legendarna Tris Prior. - W świetle świeczki pojawia się postać dziewczyny o długich ciemnych włosach.
-Kim jesteś?
-Nie musisz tego wiedzieć. - zbywa moje pytanie.
-Po co chciałaś się ze mną spotkać? - próbuję ponownie.
-Spotkać? Dalej masz nadzieję, że tak po prostu sobie pogadamy i dam ci odejść? - Pomieszczenie wypełnia śmiech dziewczyny.
-Nie potrzebuję twojego pozwolenia by odejść. - Odpowiadam zerkając w stronę drzwi. Ku mojemu zdziwieniu zauważam przy nich jakąś postać, jednak nie mogę dojrzeć jej twarzy.
-Nawet jakbyś mogła uciec to byś tego nie zrobiła. Za bardzo cenisz życie swoich przyjaciół, to twój słaby punkt.
-Co chcesz im zrobić? - Zbliżam się o krok, dyskretnie szukając innej drogi ucieczki.
-Są bezpieczni. Przynajmniej większość. - Mówi uśmiechając się złośliwie.
-Jak to większość?! - Ruszam w jej stronę jednak już po chwili czuję na swoich rękach uścisk silnych dłoni, które unieruchamiają mnie w miejscu.
-Niektórzy po prostu są zamieszani w tą sprawę i muszą zniknąć. - Odpowiada jakby od niechcenia. Wiem jedno. Jeśli zniknę to, to nic nie da. Najpierw muszę wszystkich ostrzec, ochronić.
-Przecież masz mnie, po co ci jeszcze oni? - Próbuję się wyrwać jednak to skutkuje tylko silniejszym wykręceniem moich nadgarstków.
-Oj nie dramatyzuj Tris. Nie wszystko kręci się wokół ciebie. Jesteś po prostu jednym z pionków w tej grze. - Spogląda na podświetlany zegarek na swojej ręce. - Idziemy. - Mówiąc to rusza w stronę tylnych drzwi.
-Gdzie chcesz mnie zabrać?
-Przecież to oczywiste Tris. Jedziemy do Ins... - Resztę jej słów zagłusza odgłos tłuczonego szkła. Za sobą słyszę okrzyk bólu, a uchwyt na moich dłoniach poluźnia się. Korzystając z okazji uwalniam się i ruszam w stronę mojej niedoszłej porywaczki. Błysk metalu w jej dłoni zmusza mnie jednak do zmiany planów. Ruszam w kierunku rozbitego okna i z rozbiegu wyskakuję przez nie. Już po chwili słyszę odgłos rozdzieranego materiału, a moje ramię zaczyna palić ostry ból. Ląduję w jakichś krzakach. Podnoszę się i najszybciej jak mogę zaczynam biec. Słyszę za sobą wystrzały, jednak nie oglądam się by nie zwalniać. Gdy płuca zaczynają mnie palić, a nogi protestują przed wykonaniem choćby jeszcze jednego kroku, postanawiam się zatrzymać. Orientuję się, że jestem w całkiem innej części miasta, a w okół mnie panuje głucha cisza. Padam na ziemię i spoglądam na przecięte odłamkiem szkła ramię. Rana nie jest głęboka, jednak ciągle krwawi. Odrywam kawałek koszulki i z trudem zawiązuję go na zranionej ręce. Muszę się stąd ruszyć. Wstaję na drżących nogach i rozglądam wokoło. Rozpoznaję zarys wieżowca erudytów. Rozluźniam się, z ulgą stwierdzając, że do kwatery nieustraszonych nie jest daleko. Ruszam szybkim marszem przetwarzając każdą sekundę mojego spotkania z nieznajomą. Uświadamiam sobie, że teraz, gdy nie zniknęłam, nie tylko niektórzy ale wszyscy moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie.

***

Gdy tylko podchodzę do wejścia budynku, od razu zostaję zamknięta w miażdżącym uścisku przez Artura. Krzywię się gdy chłopak naciska na zranione ramię.
-Myślałem już, że nie wrócisz. - Mówi wypuszczając mnie z ramion.
-Śledziłeś mnie. - Zarzucam mu przypominając sobie strzelca, który mnie uratował.
-Nie. - Odpowiada jednak od razu poznaję, że kłamie.
-Nie kłam. - Mówię ruszając do środka.
- No dobrze. Śledziłem cię, ale w strefie altruistów znikłaś mi ze wzroku i nie mogłem cię znaleźć, więc wróciłem i tu na ciebie czekałem. - Słysząc jego słowa zatrzymuję się gwałtownie i odwracam do niego.
-Czekaj! Czyli to nie ty strzelałeś? - Pytam zaskoczona.
-Ktoś do ciebie strzelał? Nic ci nie jest? - Lustruje mnie od stóp do głów szukając jakichś ran. Jego wzrok zatrzymuje się na moim prowizorycznym opatrunku.
-To tylko zadrapanie. - Wyjaśniam, nim zacznie panikować. - Skaleczyłam się gdy uciekałam przez rozbite okno. - Mówię na co chłopak kręci głową.
-Ty to masz ciekawe życie.
-Nawet nie wiesz jak.
-Chodźmy przemyć tą ranę zanim wda się zakażenie. - Mówi ciągnąc mnie ciemnym korytarzem. - Wszystko mi opowiesz. I bez żadnych ale! - Dodaje widząc, że już otwieram usta.
-A potem wszystko wytłumaczysz Cztery. - Mówi, dobijając mnie tym. No to mam przechlapane.

❤❤❤❤❤❤❤
A

oto ten dzień w którym umierają ferie (przynajmniej moje). Uczcijmy to minutą ciszy (*)
Możecie mnie też pocieszać gwiazdkami i komentarzami.
Mam też dla was ciekawostkę: dziewczyna, a konkretnie aktorka, która w moim opowiadaniu jest Courtney nazywa się Courtney Eaton. 😂 Przypadek?

Niezgodna. Dalsze Losy // Zakończone ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz