#1 -I co teraz?

52.1K 2.2K 570
                                    

Skończyłam malować swoje dzieło i rzuciłam spray na trawę. Była czwarta nad ranem, a ja stałam pod mostem i podziwiałam swoje własne graffiti, które swoją drogą wyszło mi całkiem dobrze.

Nie interesowało mnie szczegół, że to był wandalizm. Niszczenie cudzego mienia. Po prostu dzisiaj miałam gorszy dzień. W końcu każdy takie ma, prawda? Jednym to spływa, drugim nie, próbują się wyżyć, rozładować swoje emocje i każdy ma na to swój sposób. Moim sposobem na problemy był bunt.

W szkole znowu doszło do bójki ze mną w roli głównej, przez co wyrzucili mnie, ponieważ złamałam chłopakowi nos i rękę. Gorzej będzie, jeśli on zażąda odszkodowania, wtedy miałabym przesrane.

Opiekunka domu dziecka, w którym się wychowuję była na mnie wściekła i miałam przez kolejne dwa tygodnie sprzątać stołówkę za karę. W dodatku jeśli zorientują się, że mnie nie ma w łóżku, zapewne wyrzucą mnie jeszcze z tego pieprzonego ośrodka przed osiemnastką, a tego nie chciałam ze względu na to, że nawet nie miałam gdzie iść.

Powolnym krokiem skierowałam się do domu. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego znajduję się w domu dziecka. Cóż, taki los wpadki. Po prostu miało mnie nie być, więc od razu po urodzeniu zostałam oddana i porzucona jak śmieć.

Dopiero za dwa miesiące skończę osiemnaście lat i będę mogła zacząć swoje życie, bez ludzi, którzy będą mi mówić, co mam robić. Zawsze nienawidziłam się komuś  podporządkowywać, dlatego też tak często wpadałam w bójki, uciekałam z ośrodka i wpadałam w konflikty z dyrekcją.

Nigdy nie miałam przyjaciół i nawet nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek ich znajdę. Nie miałam zamiaru poznawać żadnych plastikowych lasek, które znajdują się w moim ośrodku, a jedyny powód, dlaczego się tam znalazły to wyjazd plastikowej blond mamy z nowym facetem.

Taa, okropne. Czasami tak jest, jaka matka, taka córka. Na szczęście ja nigdy nie poznałam swoich rodziców i jakoś tego nie żałuję, bo jedyne co by ode mnie dostali, to zawiedzione spojrzenie albo środkowy palec na dzień dobry i do widzenia.

Po drzewie wspięłam się do okna łazienkowego, które zawsze było otwarte. Weszłam przez nie, umyłam ręce, przebrałam się w piżamę, która była w mojej szafce, zamykanej na kluczyk i skierowałam się na palcach do pokoju, który dzieliłam z kilkoma dziewczynami.

Nie wiem, czy opiekunki były naprawdę tępe i nie zauważały moich zniknięć, czy po prostu miały mnie dość, moim zdaniem to pierwsze.  Łóżko miałam oddalone najbardziej od reszty. Wyciągnęłam z kieszeni swój stary telefon, podpinając go do prądu. Wydałam na niego pieniądze, które uzbierałam w wakacje, pracując w domu pewnej, starszej kobiety, potrzebującej pomocy domowej i zbierając truskawki na plantacji niedaleko starego targowiska.

Miałam też dziadka. Co prawda, nie prawdziwego, ale kochałam go, jak swojego prawdziwego, którego nigdy nie poznałam. Dzięki niemu zrozumiałam, jak to jest być kochanym, bo on mnie pokochał.

Poznałam go w dość nietypowy sposób. Na sali sądowej. Był on na jednej z moich rozpraw o przenoszenie, ponieważ dyrektorka nigdy mnie nie lubiła i chciała się mnie pozbyć, ale nigdy jej się to nie udało. On był tam jako widz. Owszem, był emerytowanym prawnikiem, bo miał już te siedemdziesiąt siedem lat, ale wtrącał się w niektórych sprawach. Też pochodził z domu dziecka i mu życie dopisało. Był naprawdę kochany, ale jednak nie założył rodziny.

Po rozprawie rozmawiał ze mną i zaproponował pomoc finansową. Nie chciałam jej, ponieważ moja duma na to nie pozwalała, ale pod małym przymusem się zgodziłam. Kieszonkowe były bardzo małe, a teraz prawie nie było ich wcale, co nie znaczy, że państwo ich nie płaci. Płaci, ale opiekunowie zatrzymują je dla siebie.

Dziadek mówił mi, że jestem dla niego jak prawdziwa wnuczka, której nigdy nie miał, a dla mnie był jedyną dorosłą osobą, której mogłam zaufać i się wyżalić. Kochałam tego człowieka.

Jedyną osobą, na którą zwracam uwagę w ośrodku była półroczna Nina. Prawie cały czas zajmowałam się nią z własnej woli. Ta mała istotka została odebrana pijanej matce. Nie zasłużyła sobie na takie życie, była zbyt niewinna i malutka.

Wstałam z łóżka i założyłam swoje niskie trampki, po czym skierowałam się do pokoju dziewczynki, który był otwarty. Nie powinni dzieci trzymać samych. Mogłoby coś im się stać.

Pudrowe łóżeczko, w którym leżała mała dziewczynka było niestabilne, jak większość tych, które znajdowały się w tym pomieszczeniu. Przyjrzałam się jej i zauważyłam, że miała otwarte oczka i patrzała z uśmiechem na moją twarz. Uśmiechnęłam się i podałam jej jeden palec, a ona zacisnęła na nim swoje paluszki.

Nie wiem, jakim szczylem trzeba być, żeby urodzić zdrowe dziecko i to jeszcze tak śliczne, a następnie porzucić je na pastwę losu.

-Co tam maluchu?- szepnęłam cichutko.- Jesteś głodna?- zastanawiałam się. Wzięłam ją na ręce i poczułam, że ma ciężką pieluszkę. Cholercia.

Owinęłam ją w kocyk i wyszłam, kierując się do pokoju opiekunek, który zawsze powinien być otwarty. Właśnie.. Powinien. Jęknęłam zrezygnowana, na co dziewczynka zachichotała cichutko.

-I co teraz?- zapytałam jej, mimo iż wiedziałam, że mi nie odpowie. W pokoju dzieci znalazłam chusteczki nawilżane, matę do przewijania i pampersy. Zabrałam rzeczy do łazienki, a tam położyłam jedną ręką matę na dużym blacie, a na nim dziewczynkę, która wesoło machała nóżkami i rączkami.

Jak tu nie kochać tego dziecka?

Zamknięte Bramy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz