Siedzę na dachu jakiegoś starego budynku... Już nawet nie pamiętam jak tam wlazłam. Patrzę na roztaczający się przed moimi oczami widok. Gotham City. Chyba nie istnieje dziwniejsze miasto. Do naszych atrakcji turystycznych należą psychopaci z supermocami lub niesamowitą technologią chcący doprowadzić do anarchii i koleś nietoperz próbujący ich powstrzymać, wraz ze swoją wesołą paczką Robinów i Bat-czegoś tam. Właściwie to oni wcale nie są weseli. Tylko niesamowicie poważni. Cholera! Po co im wszystkim ta fałszywość i powaga?! Wszyscy wokół mnie są tacy poważni... Jakby nie mogli po prostu się roześmiać! Chociaż uśmiechnąć! Czasami mam wrażenie, że ten świat jest pełen sztywnych kłamliwych robotów, które próbują udawać żywych ludzi...
-Ej, mała! Uważasz, że to twój prywatny taras widokowy?! Złaź stamtąd! - wrzeszczy z dołu jakiś podrzędny kloszard. Patrzę na niego ze znudzeniem. Myśli, że jak mi powie, że mam zejść to zejdę? Niedoczekanie. Jedyne co zdziałał to zachęcił mnie do dłuższego siedzenia na dachu.
-Ty! Głucha jesteś?!-ponawia próbę mężczyzna. Nawet nie zwracam na niego uwagi. Patrzę wciąż przed siebie na otaczające mnie kontrasty. Gotham to prawdziwy raj kontrastów. Niesamowite bogactwo miesza się tu z wielkim odsetkiem biedy. Duża ilość superbohaterów z jeszcze większą liczbą superzłoczyńców. Jeśli ktoś wierzy, że kiedyś Gotham City będzie wolne od podziałów oszukuje się od początku do końca. Nie wiem czemu Superbohaterowie nadal w to wierzą. Ich nadzieja jest niczym cieniutkie szkło, które już dawno powinno pęknąć...
-Jesteś zbyt durna by wiedzieć, że niektórych ludzi się nie ignoruje? - pyta kloszard, który właśnie wdrapał się na dach. Patrzę na niego bez słowa. Jeśli myśli, że się go posłucham to się myli. I to bardzo. Mężczyzna sięga za pasek. - A zwłaszcza takich z bronią?- dodaje, a jego krzywe zęby błyskają w nikłym świetle latarni poniżej. W brudnej, zgrubiałej ręce trzyma pistolet. Nic niezwykłego w Gotham. Odwracam się plecami, ignorując go. Ale w chwili gdy ponownie siadam na dachu towarzyszy mi ciche kliknięcie rozchodzące się echem po ulicy. Dźwięk odbezpieczanej broni...
Pewnie większość ludzi na moim miejscu spanikowałaby. A dziewczyny w moim wieku pewnie zaczęłyby płakać i błagać oprawcę o życie. W sumie to chyba nawet dorośli by to zrobili... Ale ja nie należę do ludzi, którzy podporządkowują się regułom czy płaczą na widok broni, która może cię zabić w ciągu kilku sekund. Za to robię ostatnią rzecz, jakiej można się po mnie spodziewać. Zaczynam się śmiać.
Zbijam mężczyznę z tropu. Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Niczego nie rozumie. Myślał, że mnie nastraszy, że zacznę go błagać o życie. Czy to nie jest zabawne? Śmieję się głośniej widząc jego wyraz twarzy. Mój śmiech wypełnia całą ulicę.
-Jesteś obłąkana, czy jak? Mogę cię zabić jednym ruchem palca.- zaczyna tonem pełnym niedowierzania mój oprawca. Mój oprawca? Cholera! To określenie jest takie śmieszne! A do tego adekwatne do sytuacji , w której się znalazłam. Śmieję się dalej.
-Nie no! Zastrzelę cię wariatko! - zaczyna krzyczeć ''mój oprawca'' (piękne określenie!). Najwyraźniej wytrąciłam go z równowagi. Mówiłam, że wszyscy są za poważni... Wciąż się śmieję.
Mężczyzna robi się czerwony. Wygląda teraz jak gruby burak wciśnięty w jakieś łachmany. Wyobrażam go sobie pływającego w zupie. ''Zastrzelę cię wariatko, ale najpierw wydostanę się z tej zupy!". Zaczynam śmiać się jeszcze głośniej. Po chwili czuję coś zimnego na moim czole. Podnoszę wzrok i patrzę prosto w lufę naładowanego pistoletu. Milknę, gdy dochodzi do mnie powaga tej sytuacji. Powaga, powaga, powaga... Skąd ta cholerna powaga?!
-I co nadal ci do śmiechu?- pyta wyraźnie z siebie zadowolony burak. Szkoda, że nie mam tak wielkiego garnka, żeby go tam wrzucić.
-Czy ja wiem? Śmiech jest dużo lepszy niż ta twoja burakowa wściekłość. - odpowiadam swobodnie, chodź gdzieś w umyśle świta mi myśl ''nie prowokuj.'' ,ale nie potrafię się powstrzymać.
-Zdajesz sobie sprawę, że jesteś o krok od wąchania kwiatków od spodu?-pyta usiłując zachować spokój. Wzruszam ramionami.
-To dość oczywiste.-odpowiadam pretensjonalnie. Mężczyzna nerwowo zaciska zęby. Założę się, że nigdy nikogo nie zabił. A broń ma tylko po to by nią wygrażać. Pewnie jestem pierwszą osobą, która ma tego świadomość i się przed nim nie płaszczy.
-W takim razie zejdź z dachu.- mówi, a ja uśmiecham się wesoło.
-Nie.- odpowiadam z szerokim uśmiechem na ustach. Mężczyzna zaczyna coraz bardziej się wkurzać.
-Zabiję cię.- mówi, jego ręka się trzęsie ,mówi przez ściśnięte gardło. Gdzieś w umyśle majaczy mi chora myśl. ''Ciekawe czy zdołam go przekonać by strzelił?''
-Czekam.-odpowiadam wciąż się szczerząc. Mężczyzna przesuwa palcem po spuście, zaciska zęby i nerwowo przełyka ślinę. Jego zgrubiała dłoń wciąż drży. Jest cały czerwony. Po jego czole spływają krople potu. Chwila napięcia dłuży się w nieskończoność...
W końcu słyszę ciche kliknięcie. Mężczyzna opuszcza teraz zabezpieczoną już broń. Odwraca się i wręcz ode mnie ucieka. Po kilku minutach zostaję sama na dachu. Wybucham śmiechem.
Siedziałam na tym dachu chyba jeszcze kilka godzin odtwarzając zdarzenie. Za każdym razem sytuacja wydawała mi się zabawna. Nie wiem czemu. Jakaś racjonalna część mojego umysłu mówi mi, że powinnam być przerażona i porozmawiać z kimś o tym, ale ta druga część wciąż się śmieje zagłuszając zdrowy rozsądek. Wracając do domu jestem zadowolona. Nie mam pojęcia czemu igranie ze śmiercią przynosi mi tyle radości. Powstrzymuję śmiech. Zaczyna mnie przerażać...
CZYTASZ
Why so serious?
FanfictionGotham City. Miasto, w którym superbohaterowie i superzłoczyńcy toczą zaciętą walkę o zwycięstwo. Czy ,któraś ze stron jest w stanie wygrać nie ponosząc strat? Lucy Johnson nie jest typem cukierkowej ,wymalowanej nastolatki wariującej na widok ładn...