Rozdział XVII

1.9K 139 12
                                    

                                                                            *                  *                  *

 Piękna kobieta w średnim wieku stała przed oknem wychodzącym na wielki ogród. Miała na sobie ołówkową spódnicę w grafitowym kolorze, szafirową koszulę i klasyczne szpilki. Bujne blond włosy nie noszące nawet śladu siwizny miała upięte w francuski warkocz z tyłu głowy. Jasnoniebieskie oczy wyrażały smutek pomimo nieznacznego uśmiechu na twarzy. Jedenastoletni jasnowłosy chłopak  w zielonej bluzie z kapturem i dżinsach z uśmiechem próbował trafić w środek tarczy strzelniczej ustawionej pośrodku ogrodu. Nie był w tym najlepszy biorąc pod uwagę liczbę strzał porozrzucanych w okolicy. Jedna trafiła nawet w pobliskie drzewko owocowe. Jednak nie miał zamiaru się poddać. Jego ojciec również z wielkim uśmiechem na ustach pokazywał chłopcu prawidłowe postawy łucznicze. Tak jak jego syn miał jasne włosy, był ubrany w drogi garnitur, a przez ramię miał zawieszony kołczan pełny zielonych strzał. Kobieta westchnęła tęsknie.

-Ollie znowu próbuje nauczyć Connora strzelania z łuku? - zapytała blondynka, która właśnie weszła do salonu. Kobieta przy oknie momentalnie odwróciła się w jej stronę.

-Najwyraźniej pragnie mieć nowego Speedy'ego. - odparła z uśmiechem kobieta. Ale jej błękitne oczy pozostawały smutne. Blondynka zmarszczyła brwi.

-Tego się właśnie obawiam. Ale nie to zajmuje twoje myśli, prawda? - zapytała. Kobieta w szafirowej koszuli potrząsnęła ledwie zauważalnie głową, a z jej twarzy znikł uśmiech.

-Myślisz o niej? - zadała kolejne pytanie, choć i tak znała już odpowiedź. Przyjaźniła się z nią od przeszło piętnastu lat, dobrze wiedziała co ją trapi. Zwłaszcza, gdy patrzyła na jej syna ze swoim ojcem.

-Zazdroszczę ci Dinah. Zazdroszczę ci tego życia. Twojego szczęścia. Twojej rodziny. Twojej miłości. Twoich wyborów. - odrzekła jej przyjaciółka tęsknym głosem wpatrując się w ćwiczącego Connora i uśmiechniętego Olivera, nie odpowiadając na pytanie. Dinah westchnęła i podeszła do swojej przyjaciółki.

-Harleen minęło piętnaście lat. Jesteś teraz inną osobą. Lepszą osobą. Dlaczego wciąż uważasz, że nie zasługujesz by poznać własną córkę i powiedzieć jej prawdę? - zapytała Dinah kładąc dłoń na jej ramieniu. Harleen odwróciła się momentalnie spoglądając jej w oczy.

-Dlaczego?! Pomyśl Dinah! Przypomnij sobie co zrobiłam, kim byłam! Kogo kochałam! - wykrzyknęła strząsając dłoń Dinah z ramienia. Jej przyjaciółka popatrzyła na nią ze współczuciem.

-Ale liczy się kim jesteś, co robisz i kogo kochasz teraz! A jesteś dobrym człowiekiem ze zwyczajną pracą w Quinn Consolideted i kochasz swoją córkę, która zasługuję by poznać prawdę! By poznać swoją matkę!

-Prawdę?! Chcesz bym jej wyznała prawdę! Nikt nie zasługuje na taką prawdę! Nikt nie zasługuje na taką matkę! - wrzasnęła w odpowiedzi Harleen, a po jej policzkach potoczyły się łzy. Dinah objęła przyjaciółkę w uścisku.

-Harleen musisz w końcu zapomnieć o przeszłości, musisz w końcu ruszyć naprzód. Musisz naprawić swoje błędy. - rzekła cicho Dinah wciąż ściskając przyjaciółkę. Harleein spojrzała na nią zapuchniętymi od płaczu oczami.

-Jak? - zapytała niemal bezgłośnie, a w jej głosie pobrzmiewało echo straconych lat i poczucia winy.

-Znajdź Lucy. Ta dziewczyna zasługuje na spotkanie własnej matki o której nie ma zielonego pojęcia. A prawda prędzej czy później zawsze wychodzi na jaw. - odpowiedziała szeptem Dinah wypuszczając z objęć przyjaciółkę.

Harleen stała na dworcu centralnym w Gotham City. Nie była tu od ponad piętnastu lat. Wychowała się tu wraz ze starszą siostrą. Została szanowanym lekarzem. Była w czołowej liście psychiatrów w tej metropolii. Do tego feralnego dnia kiedy jedno zlecenie zapoczątkowało jej koniec. Jej szaleństwo. Jej zbrodnie i morderstwa. Jej pogardę okazywaną przez rodzinę i najbliższych, przez całe Gotham. Jej pobyt w Arkham Asylum. Jej córkę, którą zostawiła. Wszystko to zapoczątkowane w dniu kiedy poznała jego. Przeszedł ją dreszcz na wspomnienie o nim. Robiła wszystko by o nim zapomnieć. Ale on powracał. Nawiedzał ją w koszmarach. W jej myślach. Mieszkał w jej umyśle. Każda myśl o jej córce była podszyta jego obecnością. Zawładnął jej sercem. Zakorzenił się w jej duszy. Był wszechobecny mimo, że od lat był zamknięty w celi w Arkham. Zakradał się do niej w mroku. Szeptał w całkowitej ciszy. Jego śmiech odbijał się echem w głowie Harleen za każdym razem, gdy ona się śmiała. Jego upiorny uśmiech pojawiał się w oczach Harleen zawsze, gdy się uśmiechała. Był niczym baobab, który szybko nie wyrwany, gdy jest jeszcze małą roślinką osiąga rozmiary kilkunastopiętrowych budynków, którego korzenie sięgają tak głęboko, że wyplewienie go jest niemożliwe...

Kobieta przełknęła głośno ślinę i ruszyła naprzód. Z pochyloną głową nie patrząc na nikogo wyszła na zatłoczone ulice Gotham. Niewiele się różniły od tłoku panującego w Starling City. Jednakże to miasto było inne niż wszystkie pozostałe. Miało swój klimat. Swoich unikatowych przestępców. Przestępców, do których kiedyś i ona należała. Była ich królową, a on ich królem. Razem byli niepokonani. Zostawiali za sobą krew, chaos i rozpacz. Traktowali morderstwa jak zabawę, jak rozrywkę podczas randki. Jak urozmaicenie ich chorego związku, którego nikt nie potrafił pojąć. Jak cudownie byłoby o tym zapomnieć. Ale wspomnienia pozostają na zawsze. Nie ważne jak bardzo chore i szalone.

-Oto pani karta hotelowa, życzę udanego pobytu. - wyrwał Harleen z rozmyślań głos recepcjonistki.

-Dziękuję. - odparła Harleen, po czym skierowała się do windy. Kilku biznesmenów w średnim wieku zmierzyło ją pożądliwymi spojrzeniami. Blondynka zignorowała ich wpatrując się w podłogę nie śmiąc podnieść głowy. Przytłoczona własną przeszłością spływającą krwią niewinnych. Wyszła z windy kierując się korytarzem do swojego pokoju hotelowego. Jeden z biznesmenów wysiadł na tym samym piętrze co ona.

-Zastanawia mnie jedna rzecz, co taka piękna kobieta jak ty robi tu zupełnie sama? - odezwał się z uśmiechem na ustach mężczyzna w średnim wieku i drogim garniturze. Jego włosy poprzetykane obficie siwizną były zaczesane by sprawiać wrażenie, że jest ich więcej niż w rzeczywistości. Jednak i to działanie mało dawało. Harleen spojrzała na niego  spod przymrużonych powiek.

-Naprawiam grzechy przeszłości. - odpowiedziała beznamiętnym tonem, po czym nie czekając na odpowiedź biznesmena weszła do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi.

Z westchnieniem usiadła na łóżku kładąc walizkę w rogu pomieszczenia. Nie było późno. Ledwie po osiemnastej. Mogłaby spokojnie pojechać na obrzeża i zapukać do drzwi Amandy. Mogłaby zobaczyć po tylu latach swoją córkę. Mogłaby zostać matką na jaką zasługiwała Lucy. Ale zamiast tego siedziała w hotelu. Nie mając odwagi by zmierzyć się z przeszłością. Wspominając życie jakie prowadziła. Zastanawiając się co by było gdyby się nie zakochała. Gdyby nie pomogła mu w ucieczce z Arkham. Gdyby nie została Harley Quinn. Ale nie mogła cofnąć czasu, choćby nie wiedzieć jak bardzo tego pragnęła nie była w stanie zmienić tego co zrobiła.

-Skąd ta powaga? - szepnął z rozbawieniem jakiś głos. Harleen rozejrzała się wokół. Zapadał mrok. A ona była sama. On znów ją nawiedzał.

-Co ja zrobiłam? - szepnęła w ciemności ukrywając twarz w dłoniach czując jak po jej policzkach spływają łzy, a jej umysł atakują  krwawe wspomnienia i echo upiornego śmiechu należącego do miłości jej życia oraz upiora z każdego jej koszmaru.









Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz