Rozdział XXVII

1.5K 139 20
                                    

     Zostałam zawieszona. Nikt nie przejmował się, że to oni rozpoczęli to wszystko. Policja tym razem mi odpuściła. Prawdopodobnie uratowało mnie moje położenie, poczucie winy komisarza i to, że to nie ja wywołałam bójkę. Oficjalna wersja brzmiała, że to była samoobrona, ale nawet ja wiedziałam, że to kłamstwo. Mogłam przestać... ale nie chciałam. Wysłałam do szpitala pięciu nastolatków. Do tego nie miałam ani zadrapania. A żelusia zaatakowałam sama. On nie stał na mojej drodze, a wręcz przeciwnie. Nie zagrażał mi. To ja zagrażałam jemu. Podobno był w ciężkim stanie. Znacznie gorszym niż jego kumple. Nic więcej nikt nie chciał mi powiedzieć. Ja sama nie pamiętałam co właściwie mu zrobiłam. Jedyne co pamiętałam to jego wrzaski i mój śmiech.. Amanda i Jack byli na skraju wytrzymałości psychicznej. Właściwie to prawdopodobnie jak cała reszta byli przekonani, że stanę się taka jak mój ojciec.. Wciąż przechodziły mnie ciarki na myśl o nim. Nie musiałam chodzić do szkoły. Nie chcieli mnie tam. Pewnie za kilka tygodni będę musiała znaleźć jakąś inną, ale na razie mam święty spokój. Ostatnimi czasy superzłoczyńcy dają się miastu we znaki. Dzięki temu policja nie ma już tyle czasu by mnie obserwować, a ja znów mogę włóczyć się po mieście zamiast znosić pełne pogardy i przerażenia spojrzenia moich prawnych opiekunów. Idę jakąś gorszą dzielnicą z kapturem na głowie i maską do graffiti na twarzy. Ciężar pistoletu w kieszeni bluzy sprawia, że dochodzę do wewnętrznego konfliktu. Z jednej strony nie chcę go używać, a z drugiej mam ochotę wpakować kulkę każdemu kto zwróci na mnie uwagę. Głowę pochylam nisko pomimo, że właściwie widać mi tylko oczy. Nie chcę ryzykować, że ktoś mnie rozpozna. Luźne kosmyki włosów wymykają się z pod kaptura. Wpycham je tam z powrotem. Część z nich jest już zielona. Farba coraz krócej trzyma. minęły raptem cztery dni odkąd wymknęłam się z mojego ''domu''. W Gotham miałam jedną kryjówkę, z której korzystałam, gdy nie wytrzymywałam dłużej z moją rodziną. Było tam wszystko co było potrzebne do przeżycia. A gdyby się skończyło wystarczył mały wypad do bogatszej dzielnicy. Nie pamiętam właściwie kiedy nauczyłam się radzić sobie ze wszystkim na własną rękę, ale doskonale pamiętałam czyja to wina. A wracając do kryjówki było tam wszystko oprócz farby do włosów. Nigdy nie sądziłam, że coś tak głupiego będzie mi potrzebne. Dlatego teraz moje pochrzanione geny coraz bardziej mi doskwierały. Dość trudno nie zwrócić uwagi na dziewczynę z dwukolorowymi włosami i skórą tak bladą, że dorównywała białej kartce papieru. Do tego wszyscy, którzy mieli zatargi z Jokerem, chcieli mnie wykorzystać do swojej zemsty. Jednym słowem całe Gotham City najchętniej by mnie zamordowało. Westchnęłam i ściągnęłam z głowy kaptur, który ograniczał mi widzenie. Podniosłam głowę rozprostowując szyję i ramiona, które od tego ciągłego garbienia się naprawdę tego potrzebowały. Gdy sięgałam po kaptur nagle ktoś założył mi na głowę chloroform. Wrzasnęłam kopiąc na oślep. Usłyszałam kilka niepochlebnych słów na mój temat, co najprawdopodobniej znaczyło, że trafiłam. Potem jednak poczułam igłę wbijającą mi się w ramię i zdążyłam tylko pomyśleć ''Cholera! Znowu?!",po czym straciłam przytomność.


Obudziłam się w klatce. Tak, to pewnie zabrzmiałoby dziwnie w każdym wszechświecie. Niestety jak widać tak się prezentowało moje ''normalne'' życie. Klatka miała metalowe pręty dookoła, a także na górze. Miała wysokość jakiegoś metra, długość i szerokość, także. Jednym słowem siedziałam nie mogąc nawet wyprostować nóg. Wyjrzałam przez pręty. Moim oczom ukazały się rzędy podobnych klatek różnej wielkości. Umieszczone w nich były najróżniejsze stworzenia. Niebezpieczne zwierzęta, skuleni zakrwawieni ludzie, istoty, które nie były ani jednym ani drugim. Do wyboru do koloru! Przełknęłam głośno ślinę. Słyszałam o nielegalnym handlu ludźmi, ale to mi wyglądało na coś jeszcze gorszego. I znając moje szczęście to trafiłam na tzw. ''walki gladiatorów''. Jednym słowem zginę rozszarpana na strzępy przez jakiegoś potwora, zmutowane zwierzę, albo gladiatora pokroju Bane'a. A ja się obawiałam śmierci w kotle z chemikaliami...

-To będzie walka roku! - wykrzyknął jakiś męski głos. W korytarzu między klatkami słyszałam kroki odbijające się echem.

-Skąd ta niezachwiana pewność? - zapytał z podejrzliwością drugi mężczyzna.

-Bo dzisiejsi zawodnicy są wyjątkowi. - odparł pierwszy z przebiegłością w głosie. Ich kroki były coraz bliżej.

-Ostatnim razem też tak mówiłeś. A znów jedyną atrakcją był Ozyrys.

-To najlepszy gladiator! Ale tym razem mam dla niego godnego rywala... a właściwie rywalkę. - rzekł pierwszy mężczyzna zatrzymując się przed moją klatką. Był to rosły osiłek z ramionami pokrytymi tatuażami i głową ogoloną na jeża. Jego towarzysz był wysokim przestępcą z gatunku takich co wysługują się innymi, sami będąc oszustami, manipulantami i intrygantami. Miał na sobie drogi garnitur, a ciemne włosy zaczesane do tyłu taką ilością, żelu, że musiał chodzić do tego samego fryzjera co Adam.

-Proszę! Proszę! Córka Jokera! Widzę, że tym razem naprawdę masz co pokazać na ringu. - pogratulował mężczyzna w garniaku drugiemu. Zazgrzytałam zębami. Czy ci kretyni sądzą, że mogą sobie mnie porywać, zamykać w klatce i wystawiać do jakiejś cholernej walki, tak jakby to było na porządku dziennym?!

-A może otworzysz tą pieprzoną klatkę i sam się ze mną zmierzysz co garniaczku?! - warknęłam do niego. Mężczyźni roześmiali się szorstkim śmiechem. Garniaczek poklepał swojego towarzysza po plecach.

-Jest idealna. - powiedział do niego, po czym zupełnie mnie ignorując oboje ruszyli do wyjścia. Wydarłam się z wściekłości i bezsilności. Nienawidzę mojego pochrzanionego życia!


Nie wiem ile czasu minęło, ale zapewne było to kilka trwających wieczność godzin. Teraz pięciu osiłków prowadziło mnie na ring. Wszyscy mieli odbezpieczoną broń wycelowaną w moją głowę. Z drugiego końca słyszałam szarpaninę, wrzaski i warknięcia. Prawdopodobnie Ozyrys nie mógł się doczekać spotkania ze mną. Moi oprawcy (jakim cudem w takim momencie i tak bawiło mnie to określenie?!) przeprowadzili mnie długim korytarzem wśród rzędów klatek pełnych zrozpaczonych, skomlących i wściekłych ''zawodników''. Potem wsiedliśmy do windy. Gdy z niej wysiadłam popychana i poganiana przez prowadzących mnie mięśniaków moim oczom ukazała się gigantyczna arena, której trybuny ciągnące się wokół wielkiej klatki, wielkości dwóch czy nawet trzech ringów bokserskich, były wypełnione po same brzegi rozwrzeszczanym tłumem ogarniętym rządzą krwi. Wszystko było oświetlone, a na wielkich ekranach wyświetlało się zbliżenie na toczącą się rzeźkę w klatce. Na najwyższym i najlepiej usytuowanym miejscu wśród trybun zupełnie tak jak w starożytnym Rzymie mieściło się miejsce dla vip-ów. Mogłam tam dostrzec kilku różnych superzłoczyńców i wysoko usytuowanych mafiozów. Na podwyższeniu przed klatką stał ''zapowiadacz'' walk z mikrofonem w dłoni zagrzewający tłum do obstawiania wygranej.  Po co ci mecze piłki nożnej skoro możesz obejrzeć zakatowanie kogoś na śmierć w wielkiej klatce na żywo?

-A teraz moi drodzy nadszedł czas na walkę na którą wszyscy z niecierpliwością czekamy! Punkt kulminacyjny całego naszego programu! Coś czego nie zobaczycie nigdzie indziej! Jesteście gotowi?! - wykrzyknął zapowiadacz. Tłum szalał domagając się krwi. To było chore.

-Czy jesteście gotowi?! - krzyknął po raz kolejny, a tłum wiwatował jeszcze głośniej. W tym czasie moi ''towarzysze'' zdążyli zaprowadzić mnie pod samą klatkę, gdzie doskonale widziałam okrutny uśmieszek na twarzy zapowiadacza i szczątki ofiary poprzedniej walki. Na ten widok ledwo utrzymałam zawartość żołądka na swoim miejscu.

-Powitajcie więc naszego najlepszego gladiatora, prawdziwego demona wojny, boga śmierci - Ozyrysa! - wydarł się do mikrofonu zapowiadacz dokładnie w momencie, gdy owego Ozyrysa wepchnięto do klatki. Miał on jakieś trzy metry wzrostu, a jego ciało składało się z samych mięśni. Na sobie miał jakiś bordowy strój zapaśniczy. Nie byłam pewna czy taki był kolor ubrania, czy po prostu krew ofiar jego właściciela nadała mu taki właśnie wygląd. Był łysy, jego twarz wyrażała jedynie wściekłość i targający nim dziki instynkt. Czy on w ogóle był człowiekiem?

-A zmierzy się on z kimś kto jest tematem każdej rozmowy naszego kochanego półświatka Gotham, kimś kogo śmiech jest upiorniejszy niż złość, kimś kto ma krwawy obłęd zapisany w genach! Panie i panowie, powitajcie Lucy Johnson! Córkę Jokera! - wrzasnął zapowiadacz, a tłum wydarł się dziko w odpowiedzi. W tym momencie wepchnięto mnie do klatki, a ja zostałam sam na sam z ''bogiem śmierci''...


Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz