Rozdział XXI

1.6K 139 2
                                    

     Podążałam smętną uliczką jakiejś gorszej dzielnicy Gotham. Czułam odór zgnilizny i taniego alkoholu. Było ciemno, nadzwyczaj ciemno... Latarnie w tej dzielnicy nie działały od lat dziewięćdziesiątych, a żaden zdrowy na umyśle robotnik nie zapuszczał się w te tereny. Mieszkańcy tych okolic, którzy zazwyczaj nie kontaktowali z rzeczywistością mając we krwi spory naddatek alkoholu czy narkotyków, mogli liczyć jedynie na księżyc, który świecił tak samo nad głowami biednych jak i bogatych. Słyszałam stłumione kłótnie patologicznych rodzin i płacz niczemu winnych dzieci. Czasem padł jakiś strzał ze spluwy podrzędnego cyngla do wynajęcia za kieszonkowe dzieciaków ze średniego stanu. Zgniła ziemia, która kiedyś prawdopodobnie służyła za chodnik była pokryta kałużami. Nie byłam pewna czy w kałużach znajduje się woda czy krew. Wlokłam się dalej ze spuszczoną głową i kapturem na niej. Jakaś staruszka wyciągnęła do mnie swoje pomarszczone dłonie w nadziei, której nie mogłam jej dać. Prawie nie zauważyłam wychudzonego zwierzęcia przebiegającego mi pod nogami. Zatrzymało się i zasyczało na mnie, tak jakby w swoim języku próbowało mnie zbesztać za nieuważanie na drogę. Rzuciłam na nie okiem. Czarny kot. Przewróciłam oczami. Serio? Teraz ktoś tu mi będzie wyskakiwał z przesądnym nieszczęściem?! A czy można mieć większego pecha ode mnie?! Zacisnęłam dłonie w pięści i kopnęłam jakąś butelkę po piwie w przypływie nagłej złości.

-Ej, uważaj gówniaro! - krzyknął na mnie jakiś niski rangą mafioza. Jeden rzut oka. Tyle mi wystarczyło by stwierdzić, że to jeden z osiłków od brudnej roboty Czarnej Maski. Tacy umięśnieni idioci liczący na łatwą kasę stali na samym końcu łańcucha pokarmowego, choć często wydawało im się zupełnie inaczej. Zignorowałam go i powlokłam się dalej skutecznie blokując wszelkie myśli i wypełniając umysł odmóżdżającą pustką. Poczułam spoconą wielką dłoń osiłka zsuwającą mi z głowy kaptur. Warknęłam obracając się w jego stronę. Mężczyzna zarechotał.

-O! A kogo my tu mamy? Jaka śliczna blondyneczka! Czy ja cię już wcześniej gdzieś nie widziałem słoneczko? - odezwał się oprych zmieniając ton głosu i przybliżając się do mnie, przy okazji sprawiając, że zebrało mi się na wymioty. Odsunęłam się od niego z odrazą.

-Nie sądzę, chyba, że jesteś tym kretynem, którego załatwiłam dwa lata temu. - odparłam z sarkazmem obracając się. Najwyraźniej jednak wzbudziłam zainteresowanie tego palanta Czarnej Maski, bo przytrzymał mnie swoją brudną spoconą łapą za ramię.

-Hej chłopaki może wy macie pomysł skąd kojarzę tę blondyneczkę?- zapytał, a zza winkla wyszło jego dwóch kumpli, także od brudnej roboty dla Czarnej Maski. Zmyłam w ustach przekleństwo. Może te osiłki nie grzeszą inteligencją, ale na pewno wiedzą jak wykonywać swoją robotę. To już nie ci podrzędni złodzieje i mordercy na telefon, ale członkowie mafii.

-Wydaję mi się, że też już ją gdzieś widziałem...- odpowiedział łysy typ z kolekcją noży myśliwskich za paskiem. Zazgrzytałam zębami. Trzeci przestępca będący z nich wszystkich najmniejszy przyglądał mi się badawczo. Z doświadczenia wiedziałam, że takich z pozoru niegroźnych nie należy lekceważyć. Zwykle nadrabiają mózgiem za towarzyszy i szybko pną się po szczeblach przestępczej kariery. Podszedł do mnie i okrążył mnie, a potem wyciągnął komórkę i przyglądał się jej przez chwilę, jakby coś oceniał. Na przykład moje podobieństwo do kogoś kogo mogli spotkać.

-Proszę! Proszę! Lucy Johnson we własnej osobie! - odezwał się w końcu mężczyzna chowając telefon do kieszeni. Uśmiechnął się przebiegle. Skąd on do jasnej cholery znał moje imię i nazwisko?!

-Że, kto? - zapytał ściskający mnie za ramię oprych. Błotnistowłosy kryminalista znający moją tożsamość uderzył go w twarz.

-Idioci! Nie wiedzielibyście, że jesteście bogaci nawet gdyby diamenty walnęły was prosto w te puste łby! - wykrzyknął z zawiedzeniem i irytacją, po czy zwrócił się do mnie. - Wybacz im Lucy, nie potrafią czytać komunikatów z przestępczego półświatka.. tak właściwie to chyba w ogóle nie potrafią czytać. Ale dzięki tobie nie będę musiał się już z nimi męczyć. Czarna Maska rzuci mi się do kolan, gdy ciebie do niego przyprowadzę! - oznajmił z chytrym uśmieszkiem, jego kumple drapali się po głowach prawdopodobnie wciąż trawiąc słowo ''diamenty''. Tyle, że o czym do wszystkich piekieł gadał ten błotnistowłosy palant?! Jakie komunikaty?! Skąd wiedział jak się nazywam? Dlaczego miałam sprawić, że boss mafii Gotham rzuci się do kolan temu rządnemu władzy i pieniędzy oprychowi na końcu łańcucha? Najwyraźniej zauważył mój zdezorientowany wyraz twarzy i roześmiał się śmiechem, który brzmiał jak papier ścierny pocierany o siebie. Skrzywiłam się na ten dźwięk.

-A i mam do ciebie jedno pytanko. Bo tak mnie to ciekawi. Farbujesz się? - zapytał, a ja spojrzałam na niego jak na Andrew kiedy oznajmił wszystkim, że zostanie nowym Batmanem.

-Co?! O czym ty do jasnej cholery gadasz?! Czemu miałabym się farbować i co ważniejsze czemu miałoby cię to interesować kretynie?! -wydarłam się zupełnie nie rozumiejąc sytuacji, w której się znalazłam.

-No, wiesz myślałem, że zielone włosy przechodzą w genach. - odrzekł, a ja otworzyłam szerzej oczy w lot pojmując całą tę paranoję. Komunikaty.. Czarna Maska rzucająca się mu do stóp.. moja tożsamość... Wiedzieli. Cały przestępczy półświatek już wiedział. Wiedzieli, że jestem córką Jokera.

-Ja chyba nadal nie rozumiem...- odezwał się trzymający mnie przestępca. Ten z nożami mu przytaknął. Błotnistowłosy westchnął głęboko uderzając się otwartą dłonią w głowę w geście załamania inteligencją swych towarzyszy.

-To jest ta córka Jokera kretyni! - wydarł się ze złością. Osiłkowie najwyraźniej doskonale wiedzieli, że Joker ma córkę, co prawdopodobnie znaczyło, że jestem tematem większości spotkań mafijnych i przestępczych w Gotham City. Świetnie! Trzymający mnie oprych natychmiast się odsunął, podobnie jak facet z myśliwskimi nożami, co działało na moją korzyść. Przy mnie stał już tylko mądrala. Wykorzystałam okazję i nie mogąc się powstrzymać walnęłam go pięścią w szczękę. Zatoczył się trzymając za krwawiącą brodę. Jego towarzysze najwyraźniej sparaliżowani strachem wywołanym wspominką o moim... ojcu (skrzywiłam się na tą myśl) nie zdawali sobie sprawy ze swojej liczebne przewagi, jak i siłowej. A ja zamierzałam to wykorzystać. Mogłam uciec, to prawda, ale te dupki zasługiwały na lekcję, a moja wściekłość czyniła ze mnie dzisiaj świetnego nauczyciela. Kopnęłam błotnistowłosego idiotę w krocze i nim zdążył choć pisnąć z bólu zmiażdżyłam mu stopę. Wrzasnął upadając na ziemię, jego towarzysze cofnęli się z przerażeniem na brzydkich twarzach, w ich oczach widziałam wahanie. Pomóc towarzyszowi czy uciekać? Jeśli miałam to wygrać musiałam sprawić, że uciekną z wrzaskiem. Musiałam sprawić, że przekażą reszcie, że nie warto ze mną zadzierać. Musiałam sprawić by się mnie bali. Dlatego zabrałam przeklinającemu mnie kryminaliście jego pistolet i nóż czyniąc go zależnym wyłącznie od swojej wątłej postury i nikłej siły. Uśmiechnęłam się szeroko.

-Co mówiłeś o moich włosach? - odezwałam się ostrym tonem. Mężczyzna dźwignął się na kolana.

-Że powinny być zielone popieprzona suko! - wydarł się na mnie w odpowiedzi z wściekłością. Odbezpieczyłam pistolet i wycelowałam w jego krocze. Chce się bawić z córką Jokera? To postaram się, by do końca swojego plugawego życia nie zapomniał tej zabawy!

-Ach, tak? Wiesz sądzę, że powinieneś popracować nad swoimi manierami. - odparłam wesołym tonem. Oprych splunął mi pod nogi.

-Pieprz się! - odparł niemal w tym samym momencie, w którym pistolet wystrzelił. Krew polała się strumieniem, a wrzask mężczyzny potoczył się echem po okolicy. W tym samym czasie jego towarzysze uciekli, a ja wybuchłam niepohamowanym, opętańczym śmiechem, którego nie potrafiłam powstrzymać i, który na nowo zaczął mnie przerażać.

-Cóż... mam nadzieję, że nie chciałeś mieć dzieci. - odezwałam się po kilku minutach nareszcie przestając się śmiać, ale na mojej twarzy wciąż lśnił upiorny uśmiech, a w dłoni trzymałam broń, którą tak łatwo mogłam czegoś pozbawić. To było takie proste. Za proste. A wystarczyłoby trafić kilka cali wyżej, a zabrałabym temu palantowi więcej niż tylko jego klejnoty. Ale nie to było najgorsze. Najgorsza była świadomość, że ból innych, ich cierpienie i zemsta na nich sprawiała mi radość. W tych nielicznych momentach, gdy widziałam ich przerażenie, ich niedowierzanie, ich ból, cierpienie i krew czułam się szczęśliwa.



Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz