Rozdział III

3.2K 230 18
                                    

Jak zwykle budzę się za późno. Jest już grubo po siódmej, a o ósmej zaczynają się lekcje. Ubieram się pospiesznie i myjąc zęby spoglądam w lustro. Jestem blada, ale przy mojej rodzinie jestem trupio blada. Mam jasnoniebieskie oczy i blond włosy. Mój nos jest odrobinę przydługi. Pod moimi oczami widać cienie, a na podbródku widnieje fioletowo-zielony siniak. Pewnie pamiątka po ostatniej bójce. Dyrektorka szkoły już się chyba nie dziwi. Nie wiem jakim cudem nie wyleciałam jeszcze ze szkoły. W końcu co chwilę jakiś kretyn nazywa mnie ''blondyneczką'', albo lepiej, a ja odpowiadam mu pięścią. Oczywiście kilka siniaków i rozcięć dorobiłam się na ulicy, gdy jak ostatnia idiotka włóczyłam się po nocach po Gotham City. Ale co poradzę? Nie wiedzieć czemu igranie ze śmiercią przynosi mi tyle radości... Wycieram twarz ręcznikiem i związuję włosy w kitkę. Pewnie mogłabym zakryć siniaka i cienie pod oczami makijażem, gdybym go używała...rzecz jasna.

-Lucy znowu chcesz się spóźnić do szkoły?- pyta Jack, gdy wchodzę do kuchni. Nie ma to jak poranne zmycie głowy. A może jakieś cześć, miło cię widzieć? Nie...coś takiego jest zarezerwowane dla rodziny, a ja do niej nie należę...

-Przecież to mój zwyczaj. Nie chcę zawieść nauczycieli!-odpowiadam uśmiechając się szeroko, nikt nie odwzajemnia mojego uśmiechu. Sztywniaki...

Przesuwam wzrokiem po stole przy, którym wszyscy siedzą. Jedzą wspólnie naleśniki...a właściwie to jedli. Ale mnie nikt nie poczęstował.. Nie obudził nawet jak wszystkich innych... Co takiego im zrobiłam, że nie mogę być prawdziwym członkiem tej rodziny?

-Wyglądasz strasznie.- komentuje mój wygląd Andrew, gdy biorę sobie jabłko. Zaczyna się...

-Andrew, przecież ona zawsze tak wygląda.-dołącza się do Andrew, Cecily szyderczym tonem. Zgrzytam zębami. Codziennie uwielbiają sobie mnie komentować. A moje porażki są dla nich niczym pożywienie, dla lwów w klatce. Jakim cudem ośmiolatki mogą tak ranić?

-Aaa...no tak! Zapomniałem. Bo wiesz, myślałem, że może to moja siostra, ale ja przecież mam tylko jedną siostrę. -mówi, a ja przegryzam sobie wargę i czuję spływającą mi po brodzie krew. Jack i Amanda nie reagują. Tak jakby ich to nie dotyczyło. Tak jest zawsze. Chyba, że się odezwę. Wtedy Amanda rozpętuje piekło. Oczywiście piekło jest przeznaczone dla mnie. Nie to, żeby mnie kiedyś uderzyła...ale czasami wolałabym żeby mnie walnęła... Jej słowa ranią dużo bardziej niż fizyczny ból. A Jack jeśli tylko powiem coś niemiłego do któregoś z tych diabłów od razu zaczyna kłócić się z Amandą by mnie oddać do sierocińca. Amanda jednak z sobie tylko wiadomych przyczyn mnie broni i zawsze wygrywa. Zwykle jednak wysyłają mnie gdzieś daleko na pierwszy lepszy obóz. Dlatego powstrzymuję się od jakiegokolwiek słowa. Ocieram krew rękawem, biorę jabłko i zatrzaskuję za sobą drzwi.

Gdy idę ulicą wybucham śmiechem. Pewnie powinnam płakać, ale nie potrafię. Jedyny sposób w jaki okazuję emocje to śmiech. I trzeba przyznać, że czasami jest naprawdę upiorny. Gdy dochodzę na jedną z głównych ulic są tam tłumy. Zarówno ludzi jak i samochodów. Hałas, zgiełk i zapach spalin - to wszystko sprawia, że mam ochotę schować się w cieniu. Dużo bardziej wolę to miasto nocą w mało uczęszczanych uliczkach, gdzie trzeba mieć się na baczności by wyjść z nich żywym. Przepycham się przez tłum torując sobie drogę łokciami. Mam gdzieś co myślą sobie inni kiedy się tak przepycham. Skręcam kilka razy i dochodzę do szkoły. Mnóstwo nastolatków równie hałaśliwych co ludzie na ulicy wchodzi do budynku. Pewnie jest już po dzwonku.

Kiedy wchodzę do szkoły korytarze są puste. Jak zwykle - spóźniona. Trzeba dbać o reputację, prawda? Sprawdzam plan lekcji i kieruję się do sali dwudziestej, w której ma się odbywać historia. Nauczyciel - pan Samos mnie nienawidzi. W pełnym tego słowa znaczeniu. Nie mam pojęcia czemu. No dobra... kilka razy roześmiałam się kiedy uważałam coś za zabawne, ale pan Samos nie podzielał mojego poczucia humoru. O ile w jego słowniku takie słowo istnieje. To tego przez niego wysłali mnie do szkolnego psychologa, bo stwierdził, że łamanie kołem albo ćwiartowanie wcale nie jest zabawne. Ale przecież było...

-O! Proszę, proszę! Któż to zaszczycił nas swoją obecnością! Panna Johnson we własnej osobie!-zaczyna z sarkazmem pan Samos, gdy tylko przekraczam próg klasy. Cholera...

-Też miło pana widzieć.-odpowiadam lekceważącym tonem pełnym sarkazmu i siadam w ławce na końcu. Siedzę oczywiście sama. Nie jestem duszą towarzystwa delikatnie mówiąc...

-Tak, więc wróćmy do rewolucji francuskiej... -mówi pan Samos, ale dalej już go nie słucham. Chyba przysypiam, ale po chwili słyszę jak nauczyciel zadaje pytanie. Zawsze wychwytywałam kiedy kończy się wykład, a kiedy jest jakieś pytanie, na które nieznanie odpowiedzi skutkuje konsekwencjami. Zbyt wiele konsekwencji mogłoby mnie doszczętnie zniszczyć... Wolałam nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. Tak było łatwiej... Życie w cieniu... Dzięki Amandzie i Jackowi nie potrafiłam żyć inaczej...

-Jak uważacie, co pomogłoby rewolucjonistom walczącym o wolność w zwycięstwie?-pyta.

-Batman!-wykrzykuje jakiś chłopak. Pan Samos zaciska zęby.

-Chodzi o osiemnastowieczną Francję, a nie Gotham City dwudziestego pierwszego wieku.- mówi ze spokojem nauczyciel. Blondyn z przodu zaczyna się zastanawiać, a po chwili dodaje.

-Podobno Flash może podróżować w czasie. Zabrałby Batmana, albo całą Ligę Sprawiedliwości do osiemnastowiecznej Francji!- odzywa się z uśmiechem.

-Nie jesteśmy w Central City!-dobiega dziewczęcy głos z pod okna.

-Ale Flash mógłby tu być w ułamku sekundy!-zaczyna kłócić się blondyn.

-A Teen Titans?- pyta jakaś brunetka.

-To może od razu zadzwońmy do Supermana!-krzyczy z sarkazmem jakiś szatyn.

-Wolisz Green Lanterna?-zadaje pytanie jakaś ruda nastolatka.

-Byle nie Aquaman, nie lubię gościa...- rzuca jakiś chłopak w okularach.

-Po co nam oni? Mamy Batmana!-wykrzykuje ktoś.

Rozmowa, a właściwie kłótnia toczy się do końca lekcji pomimo protestów pana Samosa, który kompletnie stracił kontrolę nad klasą. Uśmiecham się do siebie widząc czerwieniejącą twarz nauczyciela usiłującego uspokoić wrzeszczącą grupę. Pewnie nie powinnam cieszyć się z cudzego nieszczęścia...ale cóż, w końcu mam prawo do odrobiny szczęścia, które codziennie ktoś próbuje mi odebrać... Wychodzę z klasy śmiejąc się głośno i szyderczo.




Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz