Stoję na krawędzi. W dole bulgoczą zabójcze chemikalia. Mam pustkę w głowie. Nim się spostrzegam postępuję krok naprzód. Teraz jestem o krok bliżej śmierci lub czegoś... gorszego... Patrzę w dół. Przemawia przeze mnie pragnienie skoku. Nie mam pojęcia czemu... Czy już zwariowałam? Ktoś kładzie mi rękę na ramieniu w pojednawczym geście.
-Na co czekasz Lucy? Masz to w genach... - odzywa się osoba za mną. Przechodzi mnie dreszcz. Rozpoznaję ten głos. Joker... Chcę coś powiedzieć, ale z moich ust nie dobywa się nawet najdrobniejszy dźwięk. Chcę się odwrócić, ale moje nogi wydają się być wrośnięte w podłoże. Chcę stąd jak najszybciej uciec, ale nie mogę... Jestem uwięziona we własnym ciele. Ciele, które ma zamiar posłuchać Jokera i skoczyć prosto do kadzi zabójczych chemikaliów... wprost do mojego najgorszego koszmaru... Prosto w krwawy obłęd...
Postępuję kolejny krok naprzód. Czuję odór mojej rychłej śmierci. Wzdrygam się. Po moich plecach spływają zimne krople potu. Ale i tak idę na spotkanie chemikaliom... Jestem tak blisko, że wystarczy jeszcze jeden krok, a spadnę. Zaczynam się trząść, ale nie mogę zapanować nad własnym ciałem. Jestem jego więźniem... Więźniem samej siebie. Zaczynam szczękać zębami. Z moich oczu kapią słone łzy. Umrę, albo stanę się taka jak... on... Czemu nie mogę niczego zrobić?! Kto mną kieruje?! Dlaczego moje własne ciało jest teraz moim więzieniem?! Joker uśmiecha się patrząc na mnie. Przechodzą mnie ciarki. Ostatni widok przed moją śmiercią, to ten makabryczny uśmiech na kredowobiałej twarzy... tak podobnej do mojej własnej... Uśmiech szaleńca, którego cieszy nakłonienie do samobójstwa własnej córki... Podnoszę nogę i zamykam oczy. Mam wrażenie, że to już kiedyś miało miejsce... Ale wtedy siłą zrzucono mnie z krawędzi. Teraz sama z niej skakałam... Co jest ze mną nie tak? Moim ciałem wstrząsają dreszcze. Nie chcę skakać. Nie chcę umierać. Nie chcę być taka jak... on... Ale nie potrafię niczego zrobić. Nie mam kontroli nad własnym ciałem. Umrę jako marionetka.
-Nie rób tego! - słyszę kobiecy głos. Otwieram oczy i obracam głowę w stronę właścicielki jednocześnie odzyskując władzę nad własnym ciałem. Kilka metrów dalej stoi zmachana Harleen. Widać, że biegła. Patrzy na mnie niebieskimi oczami, które zwykle spoglądają na mnie z lustra. Cofam się znad krawędzi. Joker patrzy na mnie z zawiedzeniem. Chwilę później przenosi wzrok na Harleen. Obrzuca ją morderczym spojrzeniem. Blondynka nie zważając na to podbiega do mnie i obejmuje mnie w ciepłym uścisku.
-Już dobrze Lucy. Nie było mnie przy tobie, ale teraz zawsze będę. Kocham cię i nic nie jest w stanie tego zmienić. - wyszeptała ciepłym tonem, a ja odwzajemniłam uścisk. Miałam dosyć bycia samotną. Chciałam by komuś wreszcie na mnie zależało... Chciałam mieć matkę...
-Nudy! - wykrzyknął Joker, po czym podszedł do Harleen i wbił jej ze śmiechem nóż w plecy. Upadła na ziemię przerywając matczyny uścisk, którego tak bardzo potrzebowałam. Jej krew brudziła wszystko dookoła. Szkarłat widniał także na mojej koszulce. Stałam zszokowana patrząc jak moja matka wykrwawia się na śmierć. Nie potrafiłam się poruszyć. Zamarłam, a Harleen wydała ostatnie tchnienie. Wtedy oprzytomniałam i rzuciłam się na kolana obejmując głowę Harleen. Jednak światło w jej pięknych błękitnych oczach zdążyło już zgasnąć. Poczułam się jakby ktoś rozdarł mi dopiero co zrośnięte serce na nowo. Z moich oczu pociekł potok słonych łez, a moja dolna warga zaczęła drgać bez mojej kontroli. Joker spojrzał na mnie z psychodenicznym uśmiechem na upiornej kredowobiałej twarzy. W jego oczach dostrzegałam czysty obłęd.
-Skąd ta powaga Lucy? - zapytał z rozbawieniem wciąż trzymając nóż ociekający krwią Harleen. Wrzasnęłam.
Obudziłam się z krzykiem łapiąc wielkie hausty powietrza i próbując się uspokoić. Leżałam w moim łóżku w moim ''domu''. Nagle drzwi się uchyliły i wpadła przez nie Harleen z nożem w dłoni. Wytrzeszczyłam oczy. Czy ja jeszcze się nie obudziłam?
-Lucy? Co się stało? Krzyczałaś. - odezwała się zdezorientowanym tonem. Nie odrywałam spojrzenia od noża kuchennego Amandy w jej dłoni.
-Dlaczego masz nóż? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Harleen spojrzała na ostrze w jej dłoni tak jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że je trzyma. Odłożyła je na szafkę i podeszła do mnie ze zmartwieniem malującym się na jej zwykle pogodnej twarzy.
-Myślałam, że cię ktoś atakuje. Miałaś zły sen? -odparła przysiadając na brzegu łóżka. Usiadłam przybierając maskę obojętności. Choć gdzieś w umyśle wciąż świtał mi upiorny i smutny obraz wykrwawiającej się Harleen i uśmiechniętego Jokera z nożem ociekającym jej krwią. W głębi serca cieszyłam się, że to tylko sen. Jednak czy on miał jakieś głębsze znaczenie? Kilka miesięcy temu przyśniło mi się coś podobnego, jednak w tamtym śnie Harleen jako Harley Quinn pomagała Jokerowi zepchnąć mnie do kadzi, a w tym mnie przed nią uratowała... Czy mój umysł aż tak szwankował, że teraz postanowił mnie karmić sprzecznymi koszmarami?
-Nie. - skłamałam. Harleen spojrzała na mnie ze zmartwieniem w błękitnych oczach.
-Lucy, każdy miewa koszmary... - zaczęła. Prychnęłam.
-Ja nie mam. Koszmarem jest moje życie. - przerwałam jej ostro. Spojrzała na mnie ze smutkiem.
-Gdyby można było cofnąć czas...- odezwała się marzycielskim tonem. Nigdy nie mogłam sobie pozwolić na luksus dziecięcych marzeń. Realizm przytłoczył mnie zbyt szybko.
-Ale nie można. - ucięłam ze złością. Harleen westchnęła ze smutkiem i wstała z łóżka kierując się do drzwi.
-Gdybyś mnie potrzebowała daj znać. Może zawaliłam te piętnaście lat, ale kolejnych nie zamierzam. - rzekła pewnym tonem i wyszła z pokoju przymykając drzwi. Wzięłam głęboki oddech. Znowu zostałam sama.
Oczywiście nie spałam przez resztę nocy i wgapiałam się w sufit walcząc z ochotą pójścia do Harleen. Tak bardzo chciałam jej wierzyć, że niemal zapomniałam o moich okrutnych doświadczeniach z przeszłości i tym kim moja matka w niej była. Harley Quinn... Harleen Quinzel... moja matka... Czy kiedykolwiek będę mogła jej zaufać? Westchnęłam i narzuciłam na siebie pierwsze lepsze ciuchy, umyłam zęby i zeszłam na dół. Oczywiście powitał mnie cudowny zapach gofrów. Które były dla mnie... Wciąż nie mogłam się temu nadziwić. Pierwszy raz ktoś traktował mnie na równi i przejmował się moim losem... Dlaczego jej nie wybaczysz?- odezwał się w mojej głowie cichy głosik sumienia. Aha... czyli teraz przypomniało sobie o swoim istnieniu, tak? Ciekawe co robiło, gdy zamordowałam Ozyrysa, przestrzeliłam oprychowi ramię i odstrzeliłam przyrodzenie chuderlawemu intrygantowi... Może to co Harleen przez te piętnaście lat? - odezwał się kolejny głos w mojej głowie. Zdecydowanie coś było ze mną nie tak...
-Toffi czy krówka? - spytała mnie z uśmiechem Harleen prezentując dwie butelki polew. Zmrużyłam oczy.
-Przecież to to samo. - odparłam beznamiętnie. Harleen roześmiała się perlistym śmiechem. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie jej śmiech...
-Wcale nie! To dwa różne pyszne smaki! - odrzekła z wesołością. Nie potrafiłam być dla niej wredna i zimna.
-Skoro są takie dobre to po co każesz mi wybierać? Daj mi obydwa!- odpowiedziałam weselszym tonem, prawie zapominając o tym w jak pochrzanionej sytuacji się znajduję. Ale gdyby zapomnieć... byłoby znacznie łatwiej... Może w końcu mogłabym być normalną nastolatką z normalną kochającą matką... Ale byłam pochrzanioną morderczynią z popapranym DNA, do której po piętnastu latach wróciła Harley Quinn... I nieważne jak bardzo bym się starała i tak tego nie zmienię, a śmiech nie zawsze jest oznaką dobrych ludzi... Czasami definiuje tych naprawdę złych...
![](https://img.wattpad.com/cover/77498337-288-k798545.jpg)
CZYTASZ
Why so serious?
FanfictionGotham City. Miasto, w którym superbohaterowie i superzłoczyńcy toczą zaciętą walkę o zwycięstwo. Czy ,któraś ze stron jest w stanie wygrać nie ponosząc strat? Lucy Johnson nie jest typem cukierkowej ,wymalowanej nastolatki wariującej na widok ładn...