Patrzę na widok roztaczający się przed moimi oczami. Nie wiem jakim cudem właściwie się tu znalazłam. Nie chodzę do takich miejsc. Ani takich dzielnic. Jedyny powód dla, którego stoję przed Wayne Tower to dostarczenie pendrive'a Jackowi. Jack pracuje jako przedstawiciel Mercury Labs w Gotham. Oczywiście ich główna siedziba znajduje się w Central City, gdzie są największym konkurentem Star Labs, ale mają swoje magazyny i siedziby w innych miastach. A Gotham City to jeden z ważniejszych ośrodków handlowych, stąd mają tu całkiem sporo przedstawicieli. O pracy Jacka wiem tyle, że prezentuje w różnych miejscach w Gotham wynalazki stworzone w laboratorium. A dzisiaj Jack zapomniał pendrive'a z całą prezentacją czy czym tam jeszcze. Oczywiście jestem ostatnią osobą, którą prosiłby o przyniesienie mu pendrive'a, ale tak się składa, że ich dzieci są w szkole, a Amanda w pracy, ja mam dzień wolny, więc to ja będę jego wybawcą. Oczywiście jeśli czegoś nie schrzanię, zresztą nie byłoby to nic nowego, a Jack mógłby udowodnić moją bezużyteczność Amandzie. Z ich dwójki to Amanda jest dla mnie milsza, o ile można użyć tego słowa w moich relacjach rodzinnych. Nadal nie mam pojęcia dlaczego w jakiś niesamowicie niezrozumiały dla mnie sposób zależy jej bym została w ich domu. Robię głęboki wdech i wchodzę do zatłoczonego holu Wayne Tower. Wszędzie kręcą się biznesmeni w drogich garniturach, kobiety, za których ciuchy i biżuterię można by wyżywić kilkanaście rodzin z biedniejszych dzielnic oraz ochroniarze patrzący na mnie wzrokiem, który można interpretować na bardzo wiele sposobów, a żaden z nich nie jest delikatnie mówiąc ''miły''.
-Pomyliłaś budynki blondyneczko? -odzywa się niezbyt przyjaźnie podchodzący do mnie ochroniarz. Zaciskam zęby. Dużo bardziej wolę niebezpieczne dzielnice, gdzie chociaż chcą mnie zabić to nikt nie nazywa mnie ''blondyneczką''... a nawet jeśli to mogę mu przywalić... Tu, chyba wylądowałabym na posterunku policji gdybym kogoś tknęła...
-Nie. Za to pan pomylił wyrażenia. -odpowiadam spokojnie i idę dalej. Ochroniarz zagradza mi drogę.
-Hej, hej, hej! Nie możesz tam wejść.-mówi, a jego ton głosu sugeruje, że z przyjemnością wyrzuci mnie za drzwi.
-Niby, czemu nie?-pytam wciąż spokojnie, ale oczami wyobraźni widzę jak mu przywalam, a jego krew kapie na nieskazitelnie marmurową podłogę...
-To prywatny obiekt, a nie plac zabaw dla krnąbrnych nastolatek.-odpowiada mi uśmiechając się szyderczo, a ja walczę by mu nie zetrzeć pięścią tego uśmieszka z niezbyt ładnej buźki.
-Posłuchaj, nie jestem tu dla zabawy, muszę coś pilnie dostarczyć Jackowi Johnson na jego prezentacje przed twoim szefem, więc przepuść mnie łaskawie, a ja to załatwię i szybko się ulotnię.- mówię spokojnym głosem choć ledwo zachowuję nad sobą panowanie. Nienawidzę takich miejsc!
-Jasne! A ja mam spotkanie z prezydentem!- wykrzykuje ze śmiechem ostrym tonem ochroniarz. Zaciskam pięści, ale on ciągnie dalej.- Miałem już doczynienia z takimi jak ty. Wynoś się chyba, że mam wezwać gliny.- kończy, a ja ledwo oddycham z wściekłości. Wyobrażam sobie jak rzucam nim o ścianę, a potem zbijam jedna z tych cholernie drogich szyb i atakuję go odłamkami. Niemal słyszę jego wrzaski...
-Lucy?-wyrywa mnie z rozmyślań o torturach tego durnego ochroniarza nastoletni głos. Obracam się w stronę właściciela i mam ochotę walić głową w ścianę. Przede mną stoi wysoki siedemnastolatek o intensywnie szmaragdowych oczach i czarnych niczym najciemniejsza noc włosach. Ma na sobie czarny garnitur idealnie na nim leżący i wyraz twarzy tak poważny, że potrzebowałabym kilka milionów spinaczy by chociaż przez chwilę na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Oczywiście jak na kogoś takiego przystało był cholernie przystojny i praktycznie wszystkie dziewczyny w mojej szkole się w nim podkochiwały. Nienawidziłam go, a niestety miałam cholerną przyjemność go poznać ponad rok temu i prawie przez cały ten czas udawało mi się go unikać. Damian Wayne.
-Nie, Wonder Woman.-odpowiadam złośliwie pełnym sarkazmu tonem głosu. Damian przewraca oczami.
-Ciebie też miło widzieć.-odpowiada mi równie sarkastycznie co ja. Po czym zwraca się do ochroniarza, którego wyimaginowane tortury właśnie mi przerwał. Cóż za okropne maniery!
-Jest jakiś problem panie...-chłopak mówi oficjalnym tonem i specjalnie przydługo przygląda się plakietce z nazwiskiem ochroniarza. -Adams?
Ochroniarz najwyraźniej stracił ochotę do wyrzucania mnie stąd widząc minę jego prawie przełożenego. Poprawił nerwowo kołnierzych koszuli, który nagle zrobił się za ciasny. Po jego czole spłynęło kilka kropel potu.
-Nie... nie ma problemu panie Wayne.-odparł w końcu i wręcz uciekł w przeciwległym kierunku. Damian popatrzył za nim obojętnie, po czym obrócił się w moją stronę.
-Zamierzasz okraść moją rodzinną firmę? Czy znudziły ci się niebezpieczne dzielnice?-pyta z wyrzutem, a z jego twarzy nie znika powaga. Skąd ta cholerna powaga?
-Okraść twoją rodzinną firmę? Świetny pomysł, poczekaj za chwilę wrócę z łomem i Kobietą Kot!-odpowiadam mu, a mój głos przepełnia sarkazm i niedawna wściekłość.
-Jak zwykle milusia niczym papier ścierny. -komentuje Damian, a ja zastanawiam się co by było gdybym go tu walnęła. Już widzę te nagłówki...''Niezrównoważona psychicznie dziewczyna napadła na dziedzica Wayne Enterprisess!".
-A ty wesoły niczym krowa w kolejce do rzeźni. -ripostuję. A Damian piorunuje mnie wzrokiem.
-Próbujesz mnie spopielić wzrokiem Damian? Chcesz powiedzieć, że to ty jesteś Supermanem?-odpowiadam na jego spojrzenie, a ten przewraca oczami.
-To nie Metropolis Lucy. Poza tym nie sądzę żebyć przyszła tu żeby ze mna porozmawiać.- zaczyna, a ja prycham, on ignoruje mnie i kontynuuje.-Dlaczego tu jesteś?-pyta nie potrafiąc powstrzymać ciekawości.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a nie sądzę być tam długo wytrzymał w tym garniaku.-odpowiadam, a on przenosi wzrok na swój garnitur. -A tak przy okazji wiesz gdzie odbywają się prezentacje z Mercury Labs?-pytam, a Damian mierzy mnie wzrokiem.
-Chcesz im coś zwinąć?-pyta z lekkim niedowierzaniem. Przewracam oczami.
-Czemu wszyscy myślą, że chcę coś stąd ukraść?!-podnoszę głos, a prawy kącik ust chłopaka wędruje ledwie zauważalnie w górę. Czy on kiedykolwiek się uśmiecha?
-Może to dlatego, że nie masz ''garniaka''.-mówi z lekkim rozbawieniem. Uderzam go łokciem w ramię. Nawet się nie krzywi.
-Muszę zanieść pendrive'a przedstawicielowi Mercury Labs. Inaczej nie będzie żadnej prezentacji. - odzywam się szczerze. Damian unosi brwi, ale nic nie mówi i kieruje się do windy. Najwyraźniej gdzieś po drodze zgubił słowa ''Chodź za mną.''. Po chwili idę za nim. Oczywiście towarzyszą mi dziwne spojrzenia ludzi w garniakach i szpilkach tak wysokich, że ktoś z lękiem wysokości nie mógłby ich kupić. Zresztą i tak pewnie były koszmarnie drogie.
Okazuje się, że prezentacje różnych przedstawicieli handlowych odbywają się w salach konferencyjnych. Kiedy wychodzę z windy podążając za Damianem do jednej z takich sal ludzie patrzą na mnie jakbym co najmniej ciągnęła za sobą worek z trupem. Uroczo...
-To tutaj.-odzywa się Damian, przystając przed jedną z kilkunastu identycznych sal. Rozglądam się dookoła i zauważam wśród grupki ludzi w garniturach stojących przed salą Jacka. Omal się nie potykam podchodząc do niego. Chcę już stąd wyjść.
-No, nareszcie!-wykrzykuje zniecierpliwionym tonem Jack, gdy bierze ode mnie pendrive'a. Nie zaszczyca mnie nawet spojrzeniem po czym wchodzi do sali z resztą oczekujących przed nią ludzi. Drzwi zatrzaskują się za nimi, a ja patrzę na nie z nadzieją na słowo aprobaty od Jacka. Chociażby ''dziękuje''. Ale drzwi się nie otwierają, a ja wracam do rzeczywistości.
-Oh...jesteś jego asystentką? Mógł chociaż powiedzieć ''dziękuje''.-odzywa się zniesmaczonym tonem Damian. Nie patrzę na niego.
-Nie, nie jestem.-odpowiadam mu cicho. Mam ochotę się rozpłakać albo krzyczeć, ale zamiast tego wybucham krótkim urywanym smutnym śmiechem.
CZYTASZ
Why so serious?
FanfictionGotham City. Miasto, w którym superbohaterowie i superzłoczyńcy toczą zaciętą walkę o zwycięstwo. Czy ,któraś ze stron jest w stanie wygrać nie ponosząc strat? Lucy Johnson nie jest typem cukierkowej ,wymalowanej nastolatki wariującej na widok ładn...