Rozdział XIV

2K 158 4
                                    

Nie chciałam odbierać wciąż dzwoniącego telefonu. Nie chciałam wracać do mojego ''domu''. Nie chciałam wiedzieć tego co wiedziałam. Ale życie jak zwykle miało w dupie to czego chciałam. Wyłączyłam moją komórkę kilka godzin temu, ale w głowie wciąż słyszałam jej sygnał, a gdy na nią patrzyłam widziałam wyświetlające się na ekranie imię to Amandy to Jacka. To był chyba pierwszy raz kiedy w końcu postanowili skorzystać z numeru telefonu do mnie. Najwyraźniej weszli do gabinetu. Ciekawe co by mi powiedzieli tym razem. Jesteś tak potworna jak twoja matka?, Już zwariowałaś?, Istnieje sierociniec dla takiego czegoś jak ty?... Nie potrafiłam zrozumieć jak to wszystko jest możliwe. Córka Harley Quinn? Nigdy nie sądziłam, że może być aż tak źle... Może teraz będę mogła zwalić moje zachowanie na geny? Jednakże jakiś cichy głosik szeptał mi wciąż tą samą myśl do ucha A kto jest twoim ojcem?. Ignorowałam go, miałam zbyt wiele problemów jak na jeden dzień. Tyle, że teraz moim głównym problemem było pytanie - Co teraz?. Na samą myśl o powrocie do Amandy i Jacka robiło mi się niedobrze, ale kiedyś zawsze musiałam tam w końcu wrócić... Nie mogłam żyć na ulicy...prawda? Gdybym miała jakichkolwiek przyjaciół zapytałabym co robić. Tyle, że byłam outsiderką, co wykluczało tę opcję. Uderzyłam głową w mur ze złością. I w tym momencie w moim umyśle zaświtał pomysł. Ale przecież mam inną rodzinę tak? Przecież naczytałam się wystarczająco dużo by wiedzieć, że Harley Quinn zniknęła. Ale zniknęła dokładnie wtedy, gdy się urodziłam. Zostawiła to i...poszła do Amandy... A jej powiedziała, że z tym kończy. Uśmiechnęłam się przebiegle. Skoro obecnie nie mam co robić, to równie dobrze mogę się w końcu dowiedzieć całej prawdy. Czas złożyć wizytę Harleen.

Główna ulica Gotham City była zatłoczona ja zwykle. Mnóstwo ludzi z najróżniejszych warstw społecznych przedzierało się przez gąszcz ciał w kierunku miejsca pracy. Przedarłam się na drugą stronę, gdzie grupka mężczyzn w garniturach z teczkami wypełnionymi papierami szła do Wayne Tower. Idealnie. Nie zwracając uwagi na ludzi ruszyłam biegiem w ich kierunku. Oczywiście wpadłam na nich wywracając całą czwórkę. Wystarczyło kilka sekund by moje palce odnalazły ich portfele. Z szybkością, której nie powstydziłby się sam Flash schowałam wszystkie cztery skórzane portfele do kieszeni mojej bluzy. Biznesmeni wciąż przeklinali mnie i moją ułomność, ale ja tylko uśmiechnęłam się. Podniosłam się z ziemi z gracją kota i dałam nura w otaczający mnie tłum. Dopiero, gdy skręcałam za róg dobiegły mnie ich krzyki. Roześmiałam się i pobiegłam w stronę następnej ulicy.

Dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt trzy dolary i osiemdziesiąt centów plus mnóstwo bezużytecznych kart kredytowych. Wyrzuciłam wszystkie karty i portfele, a potem schowałam pieniądze do kieszeni moich dżinsów. Nie spostrzegłam się kiedy doszłam do miejsca służącego obecnie za ''pracownię'' ulicznych artystów. Niemal natychmiast zauważyłam upiorną twarz Jokera patrzącą z uśmiechem wprost na mnie. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Ja to namalowałam... Nie potrafiłam ruszyć się z miejsca choć pragnęłam stąd jak najszybciej zwiać. Namalowałam pacjenta mojej matki.. Kogoś kto doprowadził ją do szaleństwa. Osobę, która stworzyła z szanowanej terapeutki potwora. Psychopatę, który był pośrednio odpowiedzialny za to jak traktowała mnie moja ciotka, mój wujek, moi kuzyni, a nawet moja babcia, której nigdy nie widziałam... Miłość mojej matki.

Nie potrafiąc znieść tego wszystkiego zaczęłam krzyczeć. Ale po chwili mój wrzask zmienił się w opętańczy śmiech. Śmiech, którego nie potrafiłam powstrzymać. Śmiech, który mnie przerażał. Miłość mojej matki...Harley Quinn... Harley Quinn... Harley Quinn... i Joker...

-To nieprawda...to nieprawda...to nieprawda...-mamrotałam pod nosem usiłując nie dopuścić do siebie tego wszystkiego. Usiłując nie łączyć tak oczywistych faktów. Usiłując wmówić sobie kłamstwo. Opadłam na kolana. Oddychałam ciężko. Miałam wrażenie, że stoję nad przepaścią... Że jeden krok dzieli mnie od nieprzeniknionej ciemności...

-Lucy? -zapytał ktoś. Podniosłam głowę by spojrzeć w oczy Damiana Wayne'a. Jak zwykle jego wyraz twarzy obrazował bezgraniczną powagę. Skąd ta cholerna powaga?

-Czego chcesz?! - warknęłam w jego stronę podnosząc się z ziemi. W tym momencie zapierająca dech w piersi mieszanka uczuć zniknęła pozostawiając jedynie bezgraniczną wściekłość. Miałam ochotę zatłuc każdego kto stanie mi na drodze. Niemal widziałam zwłoki czarnowłosego chłopaka leżące na bruku w kałuży szkarłatnej krwi.

-Niczego. Po prostu cię zauważyłem. Nie wyglądasz najlepiej.- odpowiedział mi obojętnym głosem. Wykrzywiłam twarz w grymasie.

-A kiedyś wyglądałam lepiej? -zapytałam z drwiną w głosie. Chłopak wzruszył ramionami.

-Zdarzało się. -odparł lakonicznie. Celowo nadepnęłam mu na stopę. Nie drgnął i zupełnie zignorował prawie dwu kilogramowy ciężar próbujący mu zmiażdżyć stopę. Spojrzał na mnie.

-Co się z tobą dzieje? - spytał nie owijając w bawełnę. Prychnęłam.

-Nie twój pieprzony biznes.

-Daj spokój! Nie jestem ślepy, widzę, że coś się z tobą dzieje. Nie odejdę dopóki mnie nie oświecisz. - odezwał się tonem, w którym pobrzmiewało zdenerwowanie. Uśmiechnęłam się szyderczo.

-To ja sobie pójdę. - odrzekłam i ruszyłam przed siebie. Ni stąd ni zowąd Damian pojawił się przede mną. Wścibski dupek.

-Nie rozumiesz po ludzku?! Może mam ci to wytłumaczyć obrazowo?! - krzyknęłam prezentując moją pięść. Damian skrzyżował ramiona.

-Spróbuj. - odpowiedział, a ja wymierzyłam cios prosto w jego zarozumiały nos. Chwycił mój nadgarstek w połowie drogi. Warknęłam wyszarpując rękę i wycelowując  kopniaka w jego krocze. Przeskoczył mnie, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Jakim cudem do jasnej cholery potrafi mnie przeskoczyć?! Mam metr siedemdziesiąt! Wylądował z gracją i stanął przede mną, a jego kącik ust uniósł się. Zmyłam w ustach przekleństwo i rzuciłam się na niego. Nie zdążył się odsunąć i upadł wraz ze mną na twardy bruk. Walnęłam go łokciem w brzuch. Ze złością, którą odczytałam na jego twarzy chwycił moje ręce i przewrócił mnie na ziemię, tak, że to on teraz górował. Warknęłam szarpiąc się i kopiąc, ale mnie unieruchomił. W mojej głowie prócz to nowych przekleństw i przeklinań odzywało się jedno pytanie - Skąd do diabła Damian Wayne wie jak się bić?!

-To co? Czy teraz panna Johnson zdradzi mi co u niej słychać? -spytał patrząc mi w oczy.

-Pomarzyć sobie możesz paniczu Wayne. - syknęłam. Damian przewrócił oczami.

-Mogę poczekać. - stwierdził blokując kolejnego kopniaka.

-To poczekasz sobie do śmierci. - odezwałam się głosem przepełnionym jadem i wściekłością. Chłopak nic sobie z tego nie robił.

-Mam czas. -stwierdził. Po raz kolejny usiłowałam się wydostać z jego żelaznego uścisku. Bezskutecznie. Jak się okazało Damian nie żartował. Trzy godziny później wciąż przyciskał mnie do ziemi. Westchnęłam ze złością.

-Nie masz przypadkiem czegoś do roboty?- spytałam. Damian pokręcił głową z wyrazem satysfakcji w oczach. Pewnie myśli, że zdradzę mu to czego się dowiedziałam. Niedoczekanie.

-Nie jesteś głodny? -skierowałam do niego kolejne pytanie.

-Jeśli ty jesteś to możesz w końcu odpowiedzieć na pytanie. - stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu. Uśmiechnęłam się.

-Zawrzyjmy układ. - odezwałam się. Damian skierował na mnie spojrzenie niebieskich oczu, które nieskrywanie ukazywały podejrzliwość.

-Jaki?

-Odpowiem na twoje pytanie, jeśli ty odpowiesz na moje. - wytłumaczyłam, a widząc jego wyraz twarzy od razu wiedziałam, że ma coś do ukrycia.

-Jakie pytanie? - spytał ostrożnie ostrym tonem. Wyszczerzyłam zęby w przebiegłym uśmiechu.

-Gdzie nauczyłeś się walki? - zapytałam. Damian natychmiast odwrócił wzrok. Nie chciał odpowiadać.

-Daleko. - powiedział po chwili, po czym puścił mnie, wstał i zniknął nim zdążyłam za nim zawołać. Co jest do cholery?! Czy wszystko w moim życiu musi być takie skomplikowane i przepełnione kłamstwami? Czy te wszystkie tajemnice kiedyś wyjdą w końcu na jaw? Czy poznam w końcu całą prawdę? Czy kiedykolwiek dowiem się kim właściwie jestem?

Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz