Rozdział XXXI

1.4K 140 14
                                    

        Sparaliżowało mnie. Stałam tak po prostu jak kamień nie potrafiąc wykrztusić z siebie ani słowa. To była ona... Moja prawdziwa matka. Tyle czasu spędziłam w pewności, że moi rodzice nie żyją... Tyle lat nie miałam pojęcia czyją córką jestem... Tyle miesięcy spędziłam na gorączkowych poszukiwaniach... A teraz tak po prostu stałam naprzeciw odpowiedzi... W ostatnich miesiącach dowiedziałam się o moich biologicznych rodzicach. Przeżyłam szok... Więc skoro wiedziałam o nich czemu sterczę tu jak głupi słup soli nie potrafiąc zrobić czegokolwiek poza gapieniem się w identyczne co moje oczy Harleen? Cholera... Przecież chciałam ją znaleźć, prawda? Szukałam jej, mając wrażenie, że zapadła się pod ziemię... Chciałam znać wszystkie odpowiedzi. Odpowiedzi, których tylko ona mogła mi udzielić.. Ale przecież wiem już wszystko, prawda? Wiem, kim jest mój ojciec. Wiem kim była w przeszłości Harleen. Wiem dlaczego Amanda, Jack i ich dzieci (za wyjątkiem Axela) tak mnie traktowali przez te wszystkie lata. Znam też banalne motywy, które kierowały Harleen... Miłość, chęć ochrony, strach... Uczucia, bliscy czynią cię zdolnym do niesamowitych głupot... Czynią cię zależnym... słabym... Jednak, to co zrobiła Harleen... Uważała, że ochroni mnie niewiedzą? Uważała, że rodzina jej siostry będzie mnie traktowała na równi? Uważała, że nigdy się nie dowiem prawdy? Myliła się. Zostawiła mnie u mojej prawdziwej rodziny, która się mnie boi i pogardza mną. Naraziła mnie na tysiące łatek przypinanym mi z powodu jej i Jokera. Sprawiła, że wszyscy mają mnie za tykającą bombę krwawego obłędu... Nie wiem czy właśnie nie udowodniłam słuszności tej tezy.. Przecież od początku coś było ze mną nie tak... I jest to wina nie tylko Jokera, ale i Harleen...

-Lucy... - przemówiła cichym głosem, w którym aż huczało od uczuć jej towarzyszących. W jej tonie brzmiała niema nadzieja, smutek, niepewność, radość, poczucie winy i...miłość? Nie... nie wierzę w to... Nikomu przecież na mnie nie zależy... i vice versa. Wyciągnęła dłoń w moim kierunku jakby chciała się upewnić, że nie jestem jakimś złudzeniem, ale naprawdę stoję przed nią. W jej oczach kryły się stracone lata i melancholia. W tym momencie miałam ochotę przytulić ją i krzyknąć z radością i łzami w oczach ''Tak bardzo tęskniłam mamo!"... ale to tak nie działało... Nie mogłam tak po prostu jej wybaczyć tych wszystkich lat i kłamstw... Nie mogłam tak po prostu uwierzyć w jej matczyną miłość... Nie mogłam tak po prostu  narażać się na kolejne cierpienia z powodu odrzucenia... Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam dłonie w pięści by nikt nie widział, że drżą. Przybrałam maskę obojętności choć tym razem kosztowała mnie znacznie więcej wysiłku niż zwykle. Po co ci płacz, masz śmiech. - upomniałam siebie w myślach gdy poczułam pieczenie pod powiekami i falę tęsknych emocji skierowanych w stronę blondynki naprzeciwko mnie. Mojej matki...

-Harleen długo cię nie było... ile to minęło? Piętnaście lat? - odparłam beznamiętnym tonem, choć miałam ochotę nawrzeszczeć na nią, a jednocześnie rzucić jej się na szyję. Czy ja dostaję schizofremii?! Na jej twarzy odmalował się wyraźny ból, z trudem powstrzymywała łzy, a ja z trudem zachowywałam zimny, obojętny spokój...

-Piętnaście lat, siedem miesięcy, trzy tygodnie, dwa dni, pięć godzin i dwanaście minut. - odpowiedziała, a po jej policzku potoczyła się pojedyncza łza. Ręce trzymała sztywno, ale ja i tak dostrzegłam, że się trzęsą. Odliczała to tak dokładnie? Z mojej twarzy opadła na chwilę maska lodowatego spokoju, a zastąpiło ją zaskoczenie, którego nie potrafiłam powstrzymać. Znała czas naszej ''rozłąki'' co do minuty...

-Dlaczego? - spytałam cicho, pomimo, że doskonale znałam odpowiedź na to pytanie, ale nie potrafiłam go wyrzucić z głowy i nim się spostrzegłam to pojedyncze słowo opuściło moje usta.

-Chciałam byś miała szansę na normalne życie... Życie, w którym masz kochającą rodzinę... Taką jaką powinnaś mieć... Oczywiście, że chciałam cię zatrzymać... ale po tym wszystkim co zrobiłam... nie zasługiwałam na ciebie Lucy. - odpowiedziała ze smutkiem Harleen. Tak bardzo chciałam wierzyć w jej szczerość... w jej matczyną miłość... w jej rozpacz... Ale nie mogłam. Może jej początkowe intencje były względnie dobre, ale nie przewidziała takiego rozwoju wydarzeń... A ten okropnie pochrzaniony przebieg wydarzeń w ciągu piętnastu lat zniszczył część mnie i uprzedził do ludzi... Wolałam świat postrzegać przez pryzmat wrogów niżeli ufać przyszłym zdrajcom.

-Czemu wciąż słyszę te same odpowiedzi? - odezwałam się nie kierując pytania do nikogo konkretnego.

-Ponieważ nie istnieją inne. - odpowiedziała mi Harleen. Spojrzałam na nią. Czemu życie nie może być prostsze?

-Szkoda tylko, że ten twój ''cudowny'' plan spalił na panewce.. Ta rodzina, która miała być taka kochająca nienawidzi mnie, pogardza, albo tak jak twoja siostra boi się, że... czekaj... zacytuję: ''wyciągnę nóż kuchenny i kogoś zadźgam.". Choć biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, może miała rację... Natomiast, normalne życie? Zabawne, bo moje życie to JEDNA WIELKA POCHRZANIONA POMYŁKA!

-Lucy... nie miałam pojęcia, że Amanda i Jack będą tacy uprzedzeni... i okrutni... ani, że to wszystko się tak potoczy... Że przeze mnie i... jego twoje życie, które chciałam uczynić lepszym stanie się gorsze. Ale masz rację. To wszystko to moja wina i za to cię przepraszam. - odrzekła Harleen ze smutkiem, a ja miałam nieodpartą chęć wybaczenia i zaufania jej... Ale nie mogłam tego uczynić... Nie po tym wszystkim...

-Jedno puste przepraszam nie wystarczy by to naprawić... - odparłam beznamiętnie, po czym skierowałam się do wyjścia. Harleen podążyła za mną nie odzywając się przez dłuższy czas, w końcu zatrzymałam się i obróciłam w jej stronę.



-Tak właściwie to gdzie mamy iść? Bo trochę tego nie rozumiem... Teraz ty będziesz moim... opiekunem prawnym? -zapytałam gubiąc się w sytuacji. Harleen spojrzała na mnie, ale odwróciłam wzrok nie potrafiąc wytrzymać jej wręcz błagalnego spojrzenia oczu, które widziałam spoglądając w lustro...

-Do domu mojej siostry... Obecnie wyjechała wraz z rodziną w góry. Nie powiedziała kiedy wrócą... Pewnie są u mojej... matki... Jack zrzekł się opieki nad tobą, Amanda nie podjęła żadnej jasnej decyzji. - odpowiedziała Harleen powstrzymując jakiekolwiek ciepłe odruchy, za co byłam jej wdzięczna... ale jej spojrzenie wciąż doprowadzało mnie na skraj wytrzymałości emocjonalnej. Ruszyłam w stronę mojego ''domu'', gdzie moja ciotka i wuj postanowili ode mnie uciec... Właściwie... nawet mnie to nie dziwiło. Mam tylko nadzieję, że Axel o niczym nie wie. Nie zniosłabym jego odrzucenia...

-Gdzie byłaś przez ten cały czas? - zapytałam nie potrafiąc się powstrzymać. Musiałam znać odpowiedź.

-W Starling City... Mam tam mieszkanie... pracę... nowe życie. - odrzekła z rozmarzeniem w oczach. Westchnęłam.

-Skoro żyjesz tam na nowo, dlaczego nie mogłaś zabrać mnie ze sobą? Ehhh... zapomnij. Wciąż powracamy do tych samych pytań, na które są te same odpowiedzi...

-Myślałam, że będzie ci lepiej z Amandą... ale najwyraźniej mam "dar'' do podejmowania złych decyzji... - odparła ze smutkiem w głosie. Zgadzałam się z tym stwierdzeniem, ale sama nie byłam lepsza.

Jak ta młoda uśmiechnięta pełna życia dziewczyna ze zdjęcia zdołała się tak diametralnie zmienić przez te lata? Gdyby nie to wszystko prawdopodobnie bym jej współczuła.. ale ja sama nienawidzę współczucia, dlaczego więc mam współczuć komuś innemu? Zapadło głuche milczenie, a moja nieracjonalna część umysłu miała ochotę zapytać ''Skąd ta powaga?", jednak ją powstrzymałam i w cichym smutku towarzyszącym i mnie i Harleen wlokłam się ulicą w kierunku miejsca, w którym to wszystko się zaczęło.




Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz