Rozdział XXXVII

1.3K 133 21
                                    

Pamiętam, że od tamtego dnia, gdy Gotham poznało prawdę zawsze wracałam do ''domu'' zatrzaskując za sobą drzwi. Harleen była bezsilna, gdy podli dziennikarze atakowali mnie i ją w pogoni za dobrym materiałem i własnymi korzyściami zupełnie nie licząc się z tym, że niszczą komuś życie. Tym kimś byłam oczywiście ja. Te rządne informacji hieny nie ominęły także Harleen, która była dla nich niczym na wpół zjedzony tort, który chcą spożyć do ostatniego okruszka. Wypytywano o mnie nawet Damiana i moich nauczycieli oraz  ''znajomych'' z poprzedniej szkoły (w tym oczywiście Adama a.k.a. żelusia, którego poważnie uszkodziłam)... We wszystkich programach telewizyjnych, na forach i w gazetach w przeciągu ostatnich tygodni zawsze poruszano temat córki Jokera. Wiedzieli o mnie wszystko. Nie miałam nawet pojęcia jak zdobyli te wszystkie informacje... Amanda, Jack, Andrew, Cecily, Axel... o nich i moich relacjach z nimi także było głośno. Gdzie bym nie spojrzała czaili się dziennikarze ze swoją artylerią, która potrafiła ranić równie mocno jak ostre noże. Przekonałam się o tym aż za dobrze... W szkole i na ulicy ludzie patrzyli na mnie ukradkiem i szeptali po kątach. Nauczyciele spoglądali na mnie z przerażeniem, a uczniowie z chorą fascynacją. Byłam atrakcją miasta. Córka największego antagonisty w dziejach. Byłam tykającą bombą krwawego obłędu. Wszyscy tylko oczekiwali na wybuch... Policja musiała obstawić mój ''dom'', bo dziennikarze i zwykli obywatele, którzy pałali do Jokera szczerą nienawiścią oraz przestępcy, których mój psychopatyczny ojciec wkurzył byli gotowi zamordować mnie i Harleen z zimną krwią. Policjanci znów mnie obserwowali i odwozili do szkoły bym tam bezpiecznie dotarła. Jakby mi jeszcze więcej obłędu było trzeba... Czułam jak ludzie znowu się ode mnie odsuwają. Część wytykała mnie palcami i zaczepiała, część panicznie się bała, a jeszcze inni rzucali mi nienawistne spojrzenia... Oczywiście wszyscy wiedzieli, że zamordowałam Ozyrysa, czy raczej Clarka Umbree, odstrzeliłam genitalia temu chudemu kryminaliście i wdałam się w liczne bójki ze skutkami śmiertelnymi i poważnymi obrażeniami... Media podkoloryzowały te historie tak mocno, że przez opinię publiczną byłam postrzegana jako seryjny psychopatyczny zabójca nie wahający się przed niczym okrutnym. Nie interesowały ich moje pobudki, motywy, którymi się kierowałam, ani to, że zabiłam tylko raz we własnej obronie. Policja reagowała na wszystko ''bez komentarza'', ale doskonale wiedziałam, że większość informacji dziennikarze zdobyli właśnie tam. Na pewno nie musieli długo przekonywać Warner... Za informacje o mnie zwłaszcza takie dodatkowo mnie obciążające można było się nieźle wzbogacić. Ludzie wciąż pytali się czemu nikt nie zamknął mnie w Arkham. Sama się dziwiłam temu, że jeszcze tego nie zrobili... Pewnie moja poczytalność według Gotham wisiała na włosku... Siedziałam w ławce na końcu sali pogrążając się w dręczących mnie coraz bardziej rozmyślaniach. Z mojego warkocza wymknęło się kilka pasm włosów. Były zielone. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że powinnam była je znowu zafarbować... Teraz już nie używałam magicznego szamponu Amandy, bo ona wyjechała, a właściwie uciekła ode mnie... Ale skoro wszyscy i tak wiedzieli o moich więzach krwi, to po co mi była farba do włosów? Już i tak nie zaprzeczę prawdzie...

-Lucy Johnson jesteś proszona do gabinetu dyrektora. - odezwał się nauczyciel, któremu przed chwilą przekazała coś sekretarka teraz stojąca ze strachem wpatrując się we mnie. Oczywiście wszystkie spojrzenia uczniów także skierowały się w moją stronę. Wstałam i ze spuszczoną głową podążyłam za przerażoną sekretarką, która co chwilę oglądała się przez ramię jakby spodziewając się, że wyciągnę z kieszeni, których mundurek nie posiadał nóż i wbije jej go w plecy ze śmiechem...

Nie miałam pojęcia czemu dyrekcja wzywa mnie do siebie. Odkąd chodziłam do tej szkoły byłam wyjątkowo grzeczna. Niczego nie zrobiłam, nikomu nie podpadłam, nie opuściłam ani jednego dnia w szkole. Uczyłam się i nadrabiałam materiał, ponadto zawsze byłam przygotowana do lekcji... Nigdy nie zapomniałam o zadaniu domowym. Dostawałam czwórki i piątki... Po raz pierwszy w życiu starałam się i zależało mi na ocenach! Dlaczego więc do jasnej cholery zostałam zaproszona na dywanik?! Sekretarka otworzyła drzwi gabinetu dyrektora przepuszczając mnie w drzwiach i wciąż bacznie mnie obserwując. Dopiero teraz zauważyłam, że była jakąś głowę niższa ode mnie. Gdyby nie ta cała sytuacja pewnie bym się uśmiechnęła pod nosem na ten fakt. Ciężkie mahoniowe drzwi zamknęły się za sekretarką, która odprawiona gestem dyrektora siedzącego za biurkiem w towarzystwie zastępców czmychnęła przerażona. Gabinet tak jak reszta szkoły był urządzony według XIX-wiecznej wiktoriańskiej mody. Ciężkie bordowe zasłony nie przepuszczały światła słonecznego. Masywne mahoniowe biurko stojące pośrodku gabinetu było punktem centralnym całego pomieszczenia. Po bokach ciągnęły się regały z książkami oraz jeden zapełniony teczkami uczniów. Stałam przed biurkiem na bordowym dywanie w kolorze identycznym co zasłony wprowadzające niepokojący półmrok do gabinetu. Po prawicy dyrektora siedzącego w skórzanym obrotowym fotelu stała pani profesor Horenzell w ołówkowej spódnicy, zgniłozielonej koszuli z tarczą szkoły na piersi, szarymi rajstopami, czarnymi wysokimi szpilkami, wysoko upiętymi ciemnymi włosami, pociągłą twarzą, wąskimi ustami i zniesmaczonym spojrzeniem skierowanym w moją stronę. Zerkała przez swoje okrągłe okularki mierząc mnie lodowatym wzrokiem. Obok niej stał profesor Rothen w granatowym garniturze, skórzanych butach o siwych przerzedzonych włosach, orlim nosie i szarych doświadczonych oczach. Ich przełożony dyrektor Warcanhill był jednym z członków elity Gotham City. Był to wysoki postawny mężczyzna o siwych włosach nie noszących śladu łysiny, w ciemnym garniturze, skórzanych butach z tarczą szkoły wpiętą w klapę podobnie jak reszta nauczycieli płci męskiej. Był niesamowicie doświadczonym, inteligentnym i pewnym siebie człowiekiem. Ponoć nigdy się nie mylił. W jego rozwodnionych niebieskich oczach można było dostrzec mądrość i oczytanie. Był erudytą. Z jego teraz pokrytej już gdzieniegdzie zmarszczkami twarzy o ostrych wyraźnych rysach można było wyczytać, że niegdyś był przystojny. Teraz spoglądał na mnie dość ostrym wzrokiem.

Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz