Jest już grubo po północy. Gdyby moją rodzinę obchodziło czy jeszcze żyję pewnie by zadzwonili. Oczywiście w ramach wynagrodzenia dostanę wielki ochrzan i szlaban, o którym i tak nikt nie będzie pamiętać. Chociaż jak zwykle będzie to rano. Nie ma mowy by ktoś przeze mnie nie spał. W końcu żyję na uboczu tej rodziny. Właściwie to nawet nie są moją prawdziwą rodziną. Jestem adoptowana, czego nie dało się nie domyślić. Nie mam pojęcia kto jest moimi prawdziwymi rodzicami. Pewnie nie żyją, a reszta rodziny, o ile żyje mnie nie chce. Oczywiście powinno mnie to ranić, ale jak o tym myślę niczego nie czuję. Kompletnie. Czasami wydaję mi się, że moje uczucia są jakieś popsute. Właściwie to nigdy nie płakałam. A śmieję się zwykle w nieodpowiednich momentach, co potwierdziły liczne potępiające spojrzenia jakich naoglądałam się w swoim piętnastoletnim życiu niezliczoną ilość. Pewnie dlatego moją ulubioną rozrywką jest włóczenie się po nocach po Gotham. Choć wszyscy mieszkańcy wiedzą, że nawet w średnio bezpiecznych dzielnicach jest to równoznaczne z kalectwem czy w lepszym wypadku z załamaniem psychicznym. Oczywiście zwykli ludzie chodzą po ulicach w nocy, albo jeśli są głupi, albo jeśli liczą na spotkanie z Batmanem. Ja nie zaliczam się do żadnej z tych grup. Patrzę w górę na nocne niebo. Prycham, widząc znak Mrocznego Rycerza. Nie wiem jak trzeba być zdesperowanym by poprosić o pomoc kolesia, który przebiera się za nietoperza i biega powiewając tandetną pelerynką. Jeszcze ci jego Robini. Naprawdę nie wiem kto wybierał im te pstrokate stroje. Tak właściwie to można powiedzieć, że Gotham City to jeden wielki bal przebierańców. Tylko taki z morderstwami i dużym rozlewem krwi. Chociaż oczywiście Batman nie zabija. Idiotyczne rozumowanie. Skoro ci tak zwani superzłoczyńcy wydostają się z więzień czy Arkham w przypadku większości i znowu zabijają niewinnych ludzi, to takie zachowanie nie ma sensu. Ile osób zginęło przez idiotyczną moralność Mrocznego Rycerza? Słyszę jakieś krzyki dobiegające z ulicy. Nie zwracając na nie najmniejszej uwagi wlokę się obok Ace Chemical Processing Inc. Podobno to tam Joker stał się Jokerem. A wszystko z powodu Batmana, który nie zdołał go uratować nim wpadł do kadzi pełnej chemikaliów. Może znowu kogoś tam wrzucają? Idę dalej. Wrzaski nie robią na mnie najmniejszego wrażenia. W końcu to środek nocy i do tego w Gotham. Pewnie jutro w telewizji nawet nie wspomną, że kogoś zabili. Chyba, że byłby to na przykład ktoś ważny, znany czy bogaty. Zwykli ludzie się tu nie liczą. A media kochają kłamstwa i przemilczenia. Skręcam w kolejną uliczkę. Gotham to prawdziwy labirynt z masą ukrytych przejść. Większość z nich znam na pamięć. Podobnie jak całe miasto. Nie zapuszczałam się chyba tylko w Crime Alley i The Bowery. Mimo, że nieraz spoglądałam śmierci w oczy chyba jeszcze nie chcę wybierać się na tamten świat. Chociaż z drugiej strony i tak nikt by za mną nie zapłakał.
Cicho otwieram drzwi wejściowe. W środku jest ciemno. To normalne o tej porze. Ta dzielnica jest jedną z bezpieczniejszych. Pełna niedużych ładnych domów jak ten, w którym mieszkam. Bezpieczeństwo... Dobrowolnie je odrzucam. Nawet nie zapalam światła. Do perfekcji opanowałam poruszanie się w ciemności. Do tego bezszelestnie. Ściągam z głowy kaptur i buty. Na stole w kuchni widzę resztki po kolacji. Jedli chińszczyznę. Pewnie Jack wracał z pracy przez Chinatown. Oczami wyobraźni widzę uśmiechniętego Jacka wchodzącego do salonu wołając coś marnie po chińsku (jeśli to co mówi to w ogóle chiński). Z kuchni wygląda wtedy Amanda, krytykując go za to, że nie zadzwonił i wstawiła ziemniaki na obiad. Po schodach zbiegają ich dzieci. Andrew, który jest trzy lata młodszy ode mnie ze słuchawkami na szyi, ośmioletnia Cecily ze śmiechem i jej brat bliźniak Axel odpowiadający jakimś podobnym pseudo chińskim jak jego ojciec. Wzdycham wracając do rzeczywistości. Od zawsze żyję w tej rodzinie, ale pomimo jak reszta by się starała sprawiać, że ja też do niej należę udowadniam, że tak nie jest raniąc siebie i ich. Poza tym dobrze wiem, że nigdy nie będą mnie traktować na równi. Zawsze od nich odstaje. Nie było jeszcze tak źle, do trzeciego roku życia, choć prawie nic nie pamiętam z tego okresu. Gdy pojawiły się ich prawdziwe dzieci spadłam z ich drzewa genealogicznego, którego tak kurczowo się trzymałam... Nie mam im tego za złe. Oni przecież się chociaż starali. Nie mówię, że nie było tak, że za każdym razem jak miałam wrażenie, że wszystko się w końcu układa Jack i Amanda rzucali sobie ukradkowe spojrzenia. Nie mam pojęcia czemu. W końcu odpuścili sobie przymuszone starania i zostawili mnie w spokoju.
-Lucy?-odzywa się Amanda wchodząc do kuchni. Ma na sobie beżową piżamę. Jej ciemne mahoniowe włosy są w nieładzie. Zielone oczy są zaspane. Ciepła cera i zgrabny nosek dodają jej uroku. Nawet z wyglądu tak bardzo się różnimy...
-Jakiś koszmar? Pewnie taki z moim udziałem.- rzucam obojętnie nie patrząc na nią i grzebiąc w lodówce w poszukiwaniu czegoś co mogłabym skonsumować.
-Taki gdzie giniesz?- pyta z wyrzutem. Może jednak ochrzan będzie teraz, a nie rano? Cóż za burżuazja...
-To byłoby senne marzenie.- odpowiadam wyciągając jogurt z leśnych owoców.
-Wiesz, że to nie prawda Lucy. Nikt w tej rodzinie nie chciałby żeby cokolwiek ci się stało.-zaczyna z troską i smutkiem w głosie Amanda. Jak bardzo chciałabym w to wierzyć...
-Mhm...-odpowiadam obojętnym tonem. Nie chcę już jej słuchać. Nie chcę sobie robić nadziei. Nie chcę znowu cierpieć. Amanda wzdycha i nalewa sobie szklankę wody. Obserwuje mnie przez chwilę i już myślę, że się odezwie. Że na mnie nakrzyczy, albo przytuli i powie, że mnie kocha mimo wszystko. Ona jednak odwraca się i wychodzi. Schody skrzypią , gdy po nich idzie.
Patrzę chwilę ze smutkiem za nią. Po chwili jednak otrząsam się. Nie załamię się przez głupią rodzinę, która wcale nie jest moją rodziną. Zjadam jogurt i bezdźwięcznie wchodzę po schodach kierując się do mojego pokoju. Jest na końcu korytarza. Najdalej ze wszystkich. Kiedyś to sprawiało, że jeszcze bardziej przeżywałam oddalenie od moich jedynych bliskich. Teraz uważam to za zabawne. Nie potrzebuję ich. Sama doskonale dam sobie radę. I do tego będzie zabawniej. Kładę się spać w ubraniach. Często to robię. Czasami po prostu idę spać, budzę się w środku nocy i wychodzę przez okno. Zasypiam z tą samą myślą co zawsze. "Nie potrzebuję łez, mam śmiech. "
CZYTASZ
Why so serious?
FanfictionGotham City. Miasto, w którym superbohaterowie i superzłoczyńcy toczą zaciętą walkę o zwycięstwo. Czy ,któraś ze stron jest w stanie wygrać nie ponosząc strat? Lucy Johnson nie jest typem cukierkowej ,wymalowanej nastolatki wariującej na widok ładn...