Rozdział IX

2.2K 191 5
                                    

- Jak mogłaś to zrobić?! - krzyczała Amanda po raz chyba setny z przerwami na uświadamianie mi jak jestem beznadziejna, okropna, bezduszna, nieodpowiedzialna, okrutna... i tak dalej... Właściwie to chyba kończył jej się zasób słów, którymi mogłaby mnie ranić. W końcu przez niemal piętnaście lat zużyła na mnie całkiem sporą część tych wszystkich obraźliwych i niemiłych słów jakie kiedykolwiek wypowiedziano... Ciekawe czy istnieje jakiś limit? Jeśli tak to Amanda przekroczyła go dawno, dawno temu... Oczywiście nic jej nie obchodziło, że ja też jestem ranna. Gdy tylko usłyszała, że moi przeciwnicy są w szpitalu dostała szału, a gdy policjantka o nazwisku Warner przekazała jej, że jeden ma połamane kości (Boże! To tylko kości w stopie! Z resztą sam się o to prosił...), a kolejny został postrzelony (oczywiście nie darowała sobie przy tym triumfującego uśmieszku...) Amanda omal się na mnie nie rzuciła. I oczywiście to wszystko działo się po środku pełnego ludzi komisariatu (chyba nawet przestępcy w areszcie słyszeli każde słowo Amandy...). Moja prawna opiekunka jakby nie zauważając tych wszystkich spojrzeń w nas wlepionych wrzeszczała coraz głośniej, a ja po dwunastym ''Tak bardzo się na tobie zawiodłam Lucy'', przestałam słuchać. Niewidzącym wzrokiem wpatrywałam się w podłogę uparcie unikając czyjegokolwiek wzroku. Zwłaszcza wrzeszczącej na mnie niemal czerwonej z wściekłości Amandy i jej męża stojącego za nią i świdrującego mnie pełnym pogardy spojrzeniem ciemnych oczu, które w świetle jarzeniówek wydawały się niemal czarne. To zabawne, ale jak byłam mała i na świecie był już Andrew, a Amanda i Jack odsunęli się ode mnie niczym oparzeni ucząc tej samej reakcji swojego najstarszego syna, wyobrażałam sobie, że te prawie czarne oczy to znak złego ducha, który zamieszkał w ciele Jacka, który kiedyś obdarzał mnie swoim ciepłym uśmiechem i bajką na dobranoc... Wymyślałam sposoby jak wywabić złego ducha z ciała mojego ukochanego opiekuna, który był mi kiedyś tak bliski. Raz wybrałam się nawet do kościoła z wiaderkiem Andrew, którym bawił się w piaskownicy i wbrew dziwnym spojrzeniom jakie tam napotkałam nalałam do wiaderka wody święconej. Gdy wróciłam do domu Jack siedział z Andrew na kolanach w salonie. Amanda została dłużej w pracy. Bezszelestnie zakradłam się do Jacka i znienacka oblałam go chłodną wodą święconą. Potem rozpętało się istne piekło. Andrew zaczął głośno płakać, a Jack po raz pierwszy podniósł na mnie rękę. Uderzył mnie otwartą dłonią prosto w twarz...kilkukrotnie. A potem płaczącą i obolałą zawlókł siłą do pokoju i zamknął mnie tam obrzucając kilkoma siarczystymi przekleństwami. Wtedy po raz ostatni po moich policzkach płynęły łzy... Miałam sześć lat. Amanda nigdy się o tym nie dowiedziała... Jack już nigdy więcej nie użył wobec mnie siły... Nie dałam mu ku tego najmniejszego powodu. Zbytnio się bałam i nigdy nie kwestionowałam tego co powiedział.

-Lucy?! Lucy?! Lucy do cholery jasnej! Słuchasz mnie w ogóle?! - wyrwał mnie z nagłego zamyślenia głos wciąż wściekłej Amandy. Podniosłam powoli wzrok i przez chwilę wpatrywałam się w jej orzechowe oczy, które w tym momencie ciskały istne gromy. I wszystkie były skierowane w jednym kierunku. Moim.

-Oczywiście.-odpowiedziałam wypranym z uczuć głosem wpatrując się w pustkę. Amanda zacisnęła pięści.

-Ale kompletnie nic sobie z tego nie robisz! Nie masz najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu tego co zrobiłaś! Nie obchodzi cię ani własne życie ani czyjeś! Masz to wszystko gdzieś! Jesteś...taka...taka...bezduszna i okrutna! - wykrzyknęła z mieszanką frustracji, wściekłości i zawiedzenia. Otworzyłam usta by zaprzeczyć, by jakoś się bronić, ale prawie natychmiast je zamknęłam. Co miałam powiedzieć? To co mówiła stawiało mnie w najgorszym świetle, ale to była prawda jakkolwiek bym próbowała jej zaprzeczyć i tak nią pozostanie. Nie miałam choć cienia wyrzutów sumienia i szczerze mówiąc niezbyt przejmuję się życiem tych, z którymi toczę bójkę. Nawet nie bardzo obchodzi mnie mój własny byt. W końcu gdyby było inaczej siedziałabym potulnie w domu nad książkami ucząc się do testów, które wciąż zawalam zamiast bić się z przestępcami w ciemnych uliczkach Gotham.

-Będziesz teraz milczeć?- spytała Amanda tonem tak złośliwym i szyderczym, że chyba ustanowiła swój nowy rekord. Spojrzałam na nią z obojętnością i podjęłam prawdopodobnie najgłupszą decyzję jaką mogłam w tej chwili podjąć. Powiem prawdę.

-A co mam ci powiedzieć? Że będę już grzeczna? Że nikogo nigdy więcej nie skrzywdzę nawet we własnej obronie? Że będę potulnie znosić to, że tak cholernie mnie nienawidzicie i wciąż prowadzicie jakąś chorą grę pozorów, która wypełnia mnie nadzieją na normalne życie, na normalną rodzinę, na kochającą się bez względu na wszystko rodzinę? - wyrzuciłam z siebie niemal jednym tchem, a policjanci wokoło nastawili uszu z zaciekawieniem. Na twarzy Amandy i Jacka pojawił się wyraz wielkiego zdumienia. Kolejne kłamstwo w obliczu prawdy...

-Lucy o czym ty...-zaczęła Amanda złudnie ciepłym tonem, ale niemal natychmiast jej przerwałam.

-Nie kłam, dobrze? Nie kłam, kiedy chociaż raz mówię prawdę. Wiesz, że to co powiedziałam to smutna prawda, która towarzyszy mi od dzieciństwa i wiesz, że to co ty powiedziałaś to także prawda, która nigdy nie zacznie być kłamstwem choćbyś nie wiem jak ty i Jack, a nawet ja tego chciała to nigdy nie przestanie być tą cholerną prawdą, której unikacie przez całe moje życie. - powiedziałam niesamowicie spokojnym i obojętnym tonem jak na to co właśnie im przekazałam. A po chwili dodałam. - I naprawdę nie wiem co wam takiego zrobiłam, że postanowiliście się ode mnie odwrócić i odseparować. Ale mam nadzieję, że mieliście dobry powód. - dokończyłam i odwróciłam się do nich plecami nie czekając na odpowiedź. Nim zdążyli się odezwać choć słowem ja zdążyłam zatrzasnąć drzwi i wyjść.

Moje nogi zaczęły z łoskotem uderzać o podłoże, a ja nic sobie z tego nie robiąc szłam coraz szybciej i szybciej...W końcu zaczęłam biec. Biegłam i biegłam nawet nie wiedząc gdzie właściwie biegnę i co właściwie robię. Moje nogi poruszały się automatycznie, a w moim mózgu pobrzmiewały moje ostatnie słowa, z których zdałam sobie znaczenie dopiero kiedy je wypowiedziałam. Nigdy nie myślałam o tym... Nigdy nie wpadłam na ten pomysł... Nigdy się nie zastanawiałam... Ale teraz to wszystko nabrało sensu. Mieli powód. Powód, który Amanda znała od samego początku. Powód, który Jack poznał prawie sześć lat później. Powód przez, który odsunęli się ode mnie. Powód, który sprawił, że moi jedyni bliscy trzymali się ode mnie na dystans. Zatrzymałam się gwałtownie wdychając powietrze w palące mnie płuca. Ale nie dlatego się zatrzymałam. Zatrzymałam się z nagłą myślą, która zaczynała mnie trawić od środka - ''Muszę poznać ten powód."


Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz