Rozdział XV

1.8K 152 10
                                    

Tajemnice... sekrety... kłamstwa... Skąd to wszystko się do wszystkich piekieł bierze? Dlaczego nie mogę znać prawdy? Dlaczego każdy kogo znam coś przede mną ukrywa? Amanda, Jack, a teraz jeszcze ten cholerny Damian.. Z wściekłością po raz enty kopnęłam w betonową ścianę. Było już ciemno, a niebo oświetlał symbol Mrocznego Rycerza. Wystawiłam mu środkowy palec. 

-Nie szanujesz swojego życia, przeceniasz swoje możliwości, straciłaś nadzieję... - przedrzeźniałam Batmana z drwiną w głosie. Tak, tyle, że to nie ja biegam po dachach w przebraniu nietoperza! Może sobie te wszystkie pieprzone rady wsadzić tam, gdzie słońce nie dochodzi! Po raz kolejny uderzyłam w ścianę, tym razem kolanem, co poskutkowało bólem, na który jak zwykle nie zwracałam najmniejszej uwagi. W ciągu ostatnich godzin nic nie szło po mojej myśli, ale przecież dla mnie to była normalka. Przez prawie trzy godziny przekopywałam się przez rozmaite artykuły i archiwa w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu Harleen. Niczego nie znalazłam. Tak jakby po moim urodzeniu zapadła się pod ziemię. Przy odrobinie szczęścia znajdę ją za jakieś... milion lat! Po raz tysięczny mój glan zetknął się z betonem. Cholerne życie! Już dawno powinnam się rzucić z mostu. Po diabła mam ciągnąć tak popieprzony żywot?! Rozejrzałam się po okolicy. Nie ma to jak zatęchła uliczka, w której prawdopodobnie dokonało żywota więcej osób niż na wojnie w Iraku. Westchnęłam i powlokłam się w opaczności tylko znanym kierunku. Gdy dotarłam do jednej z ''pracowni'' twórców graffiti sięgnęłam po spreye, które kiedyś tutaj ukryłam. Wokół mnie kilkanaście artystów ulicznych mniej lub bardziej utalentowanych tworzyło swoją sztukę. Założyłam moją maskę, którą dawno temu przemalowałam na czarno po czym sięgnęłam spreyi, dając upust towarzyszącym mi emocjom. Po jakiś czterech, a może i sześciu godzinach skończyłam mój ścienny obraz. Przedstawiał młodą kobietę rozpoczynającą swoją karierę. Jasne blond włosy miała związane w ciasny koczek, a błękitne oczy skryte za prostokątnymi szkłami okularów. Miała na sobie szafirową koszulę i granatową spódnicę przed kolano. Graffiti mogłoby być zupełnie normalnym wizerunkiem młodej kobiety, gdyby nie jej uśmiech. Uśmiech tej kobiety był uśmiechem szaleńca. Upiornym, szyderczym, zabójczym grymasem. Tak uśmiechają się seryjni mordercy widząc ostatnie tchnienie swej ofiary. Taki uśmiech towarzyszy koszmarom i horrorom. Taki uśmiech miała Harley Quinn. Patrzyłam z pogardą na dzieło moich rąk. Dobrze wiedziałam dlaczego to namalowałam. Ignorując po raz kolejny artystów ulicznych gratulujących mi cudnego graffiti w kilku susach wspięłam się na czteropiętrowy budynek, który służył za ''płótno''. Nie oglądając się za siebie przeskoczyłam na dach następnego budynku. Wylądowałam uginając kolana, po czym wzięłam rozbieg i bez zastanowienia przeskoczyłam na dach kolejnego budynku. Poruszałam się tak dopóki nie znalazłam się w dzielnicy domków jednorodzinnych ze spadzistymi dachami. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to dzielnica, w której znajduje się mój ''dom''. Już chciałam zawracać, gdy nagle usłyszałam stukot kół na podjazdach. Z zaciekawieniem podeszłam bliżej krawędzi dachu by lepiej widzieć. Zmrużyłam oczy, gdy dojrzałam samochód. To był radiowóz policyjny. I jechał prosto do domu Amandy i Jacka. Czego chcą od nich gliny? Nie sądzę by zgłosili moje zaginięcie.. A może jestem poszukiwana za to co zrobiłam w gabinecie Jacka? Jeśli policja puka do ich drzwi to może znaczyć tylko jedno. Szukają mnie... Ale dlaczego? Biznesmeni, których okradłam na pewno nie zauważyli mojej twarzy.. A ta bójka? Przecież moja podkoloryzowana historia się potwierdziła... Muszę się dowiedzieć czego chcą. Niewiele myśląc stanęłam na krawędzi dachu i spojrzałam w dół. Dwa piętra... Kiedyś skakałam z czwartego... co prawda złamałam nogę, ale nie umarłam... Wzięłam głęboki wdech i rozłożyłam ramiona. Skoro koleś nietoperz i jego poważna paczka umie to zrobić czemu ja miałabym być gorsza? Zamknęłam oczy, po czym skoczyłam na spotkanie murawie poniżej.

Wylądowałam na ugiętych kolanach. Po moich stawach przetoczyła się pojedyncza fala bólu, którą oczywiście zignorowałam. Wstałam powoli stwierdzając z chytrym uśmiechem na ustach, że nic mi nie jest. Narzuciłam kaptur na głowę, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że nie ściągnęłam mojej maski. Machnęłam na to ręką, po czym pochyliłam się i ruszyłam jak najciszej w stronę osiedla. Schowałam się za płotem sąsiadów i zza niego obserwowałam toczącą się przed domem Amandy scenę. Z radiowozu wysiadł James Gordon i dwóch towarzyszących mu policjantów niższych rangą. W mojej głowie zawył alarm. Komisarz policji Gotham City?! Sprawa musiała być wagi ciężkiej. Komisarz podszedł do drzwi i zapukał. Po chwili ujrzałam w drzwiach zaspaną Amandę w szlafroku i stojącego za nią niczym cień Jacka, przed, którego czujnym wzrokiem nic nie mogło się ukryć. James Gordon odezwał się pierwszy. Towarzyszący mu policjanci z podejrzliwością oglądali się dookoła. Z tej odległości niczego nie słyszałam, ale po minie Amandy i tym, że nawet Jack zbladł poznałam, że coś się dzieje. I nie jest to nic dobrego. Oparłam się plecami o płot. Cholera jasna! Jeśli rzeczywiście mnie szukają, a mnie tam nie ma trzecią dobę... Muszę się stąd zabierać i to w trypie ekspresowym. W tym momencie rozległo się szczekanie. I właśnie w tej chwili przypomniałam sobie o psie sąsiadów. Próbował podbiec do mnie, ale był uwiązany na łańcuchu. W tym momencie działało to na moją korzyść, bo obronny wilczur nie byłby dla mnie zbyt miły. Niestety wszystko inne właśnie się sypało. W domu sąsiadów zapaliło się światło, a policjanci na czele z Gordonem ruszyli w moją stronę. Cholera! Cholera! Cholera! Pochyliłam się i ruszyłam biegiem wzdłuż płotu. Co mi strzeliło do głowy żeby śledzić gliny?!

-Co się dzieję Danger? Co jest piesku? - usłyszałam za sobą głos mojego sąsiada. Biegłam dalej pochylona. Niestety miałam wyjątkowego pecha. Wpadłam prosto na komisarza Gordona wywracając go na ziemię. Wstałam błyskawicznie, jednakże już przegrałam. Dwóch pozostałych policjantów otoczyło mnie mierząc do mnie z pistoletów.

-Ręce za głowę! Nie ruszaj się! Ściągnij maskę! - doszły mnie ich okrzyki. Zaklęłam siarczyście pod nosem po czym zdjęłam kaptur i maskę . Obrzuciłam ich morderczym wzrokiem. Na ich twarzach odbiło się niesamowite zdziwienie. Z sąsiedniego domu doszedł mnie zdławiony okrzyk Amandy. Nie musiałam się nawet obracać w ich stronę wiedząc jak Jack piorunuje mnie wzrokiem po raz kolejny pragnąc mojej rychłej śmierci. Jak moje szczęście będzie wyglądało tak dalej nie będzie musiał długo czekać.

-Lucy? - odezwał się niedowierzająco komisarz mierząc mnie surowym spojrzeniem. Westchnęłam.

-Nie, Batman. - rzuciłam z sarkazmem wiedząc, że nie powinnam pogrywać z policją, ale co poradzić. Nigdy nie potrafiłam się powstrzymać. Dwaj policjanci już chcieli się odezwać, ale komisarz uciszył ich gestem dłoni.

-No proszę, jednak cię znaleźliśmy. - skwitował z poważną miną bardzo podobną do tej, którą zwykł przybierać pewien tajemniczy i wścibski ktoś, którego imię zaczyna się na D. Przewróciłam oczami.

-Gdybym wiedziała, że mnie szukacie upiekłabym jakiś tort. - odparłam głosem przepełnionym sarkazmem. James Gordon spiorunował mnie wzrokiem i po raz kolejny uciszył swoich towarzyszy gestem dłoni.

-Musimy porozmawiać Lucy. - powiedział komisarz, a ja przeklinałam siebie samą za to, że zeskoczyłam z tego durnego dachu.

Policjanci z nieudawaną radością wepchnęli mnie do radiowozu, a Jack i Amanda odprowadzali potępiającym spojrzeniem. Westchnęłam. W co tym razem się wpakowałam?


Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz