Rozdział VII

2.4K 205 18
                                    

Stoję wpatrując się w pistolet i wmawiam sobie, że go nie użyję... Jego właściciel leży teraz posiniaczony i nieprzytomny przy szarej brudnej ścianie jakiejś starej kamienicy. Tak się kończy nazywanie mnie ''blondyneczką''... Znowu jestem w jakiejś gorszej dzielnicy Gotham, już nawet nie pamiętam jakiej. Rozglądam się wokoło i wiem, że za chwilę kumple obrażającego mnie oprycha otrząsną się z szoku i mnie zaatakują. Są uzbrojeni i mają przewagę liczebną. No i do tego żaden z nich nie jest ode mnie mniejszy. To wcale nie ułatwia sprawy. Czemu zawsze muszę się pakować w kłopoty? Rozważam w głowie wszystkie opcje. Niestety pomimo jakbym się starała je rozmnożyć pozostają wciąż tylko dwie. A do tego jedna z nich jest kompletnie nie osiągalna. Ucieczka albo walka. Tyle, że jestem w ślepej uliczce, a trzech oprychów blokuje mi przejście. Wyciągają noże. Złowrogi błysk stali przypomina mi te kilka razy kiedy oberwałam nożem. Wzdrygam się mimowolnie. Rany cięte są zdecydowanie najgorszymi jakich się dorobiłam włócząc się po niebezpiecznych dzielnicach Gotham City. Na szczęście były płytkie, ale trzech nożowników na jedną nieuzbrojoną dziewczynę? To nie wróży dobrze. Mogłam szybko pokonać jednego oprycha, który nawet nie zdążył wyciągnąć broni, ale trzech z nożami i bronią za paskiem? Cholera! Cholera! Cholera!

-Co mała? Strach cię obleciał?- rechocze pierwszy bawiąc się swoim nożem, który jest długości mojego przedramienia. Staram się opanować napływające mi do mózgu czarne scenariusze. Skupiam się próbując wymyślić jak uniknąć zostawiania mojej krwi w tej uliczce. Kopię jakąś butelkę po tanim alkoholu i ukradkiem chowam do kieszeni broń, w którą tak długo się wpatrywałam. Rozluźniam się i niedbale opieram o ścianę budynku. Patrzę znudzona na moich przeciwników.

-Obawiam się, że zostawiłam go gdzieś przy twoim kumplu. -mówię, a gdy nożownicy przenoszą na mnie wściekłe spojrzenia, nie mogę się powstrzymać i rozciągam usta w szerokim uśmiechu.- Szkoda, że go nie widzieliście, myślałam, że się zsika ze strachu! - kontynuuję coraz bardziej rozbawiona. Moi przeciwnicy nie podzielają niestety mojego poczucia humoru i wszyscy razem rzucają się na mnie w jednym momencie. Odskakuję na bok.

Potem wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Kopię pierwszego w brzuch glanem i prawie w tym samym momencie uderzam go pięścią w szczękę. Mężczyzna zatacza się i upada kuląc się i obejmując za szczękę. Nie mam jednak czasu upajać się krótkotrwałą wygraną, bo dwóch jego kumpli atakuje mnie w tej samej chwili. Robię unik i kopię jednego w piszczel. Oprych klnie i rzuca się na mnie z siłą rozwścieczonego zwierzęcia. Ledwo udaję mi się zachować równowagę. Z trudem blokuję pełne zaciętości ciosy mojego przeciwnika. Jest silniejszy niż się spodziewałam. Uchylam głowę przed jego nożem i pięściami, a potem miażdżę mu stopę glanem. Mężczyzna krzyczy, a ja słyszę dźwięk łamanych kości.

-Trzeba było włożyć lepsze buty kretynie! -wykrzykuję nie mogąc się powstrzymać. Ale dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że został jeszcze jeden. Obracam się gwałtownie, a trzeci nożownik z uśmiechem wbija mi nóż w ramię. Z okrzykiem bólu uciekam w bok, ale ostrze zdążyło już przeciąć skórę prawie od obojczyka do połowy ramienia. Całe moje prawe ramię promieniuje bólem, a czarny rękaw mojej bluzki przesiąka szkarłatem. Nie wiem jak głęboka jest rana, ale walka się jeszcze nie skończyła, o czym świadczy mina przestępcy, który mnie zranił. Śmieje się powoli do mnie zbliżając, a ja czuję jak opuszczają mnie siły. Krew nie przestaje się sączyć, a ból staje się nie do zniesienia. Wciąż jestem w szoku, że dałam się zranić nożem. Mam mroczki przed oczami i wydaje mi się, że świat wiruje. Upadam na ziemię, a nożownik rechocze.

-I co? Może trzeba było zachować powagę? - pyta mnie z szyderczym uśmiechem na ustach. Jego słowa wręcz mnie uderzają, a ja natychmiast przytomnieję i przypominam sobie co zabrałam na początku i czego nie chciałam użyć. Teraz nie mam wyboru. Wyciągam z kieszeni pistolet. Jest zimny w dotyku. Odbezpieczam go i celuję zdrową ręką w nożownika. Moja dłoń pomimo rozdzierającego bólu w ramieniu ani drgnie. Co dziwne, bo nigdy nie trzymałam prawdziwej broni. W Gotham nie trudno ją zdobyć, zwłaszcza w dzielnicach, po których się włóczę, ale ja nigdy nie byłam uzbrojona. Nigdy nie miałam przy sobie choćby noża. Oczywiście posługiwałam się różnego typu ostrzami, ale zabierałam je w trakcie walki moim przeciwnikom. Zwykle walczyłam wręcz stosując zaskoczenie czy spryt. A broń zabierałam przeciwnikom jak nie miałam wyjścia. Ale nigdy jej nie zatrzymywałam. Właściwie to nawet podobała mi się myśl, że jeśli mnie ktoś zaatakuje nożem, ja go tym nożem pokonam. Zostać zranionym własną bronią... To takie idiotyczne, a jednocześnie takie zabawne. No bo przegrać, tylko dlatego, że ktoś użyje twojej własnej broni przeciwko tobie? Komiczne! Nie mogę powstrzymać śmiechu. Nożownik wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami. W jego oczach dostrzegam niedowierzanie, zdziwienie, dezorientację, a także delikatną nutę strachu. Przerażenie, które dostrzegam sprawia mi nagły przypływ endorfin. Zaczynam się głośniej śmiać. Mężczyzna patrzy na mnie nie mogąc wykrztusić słowa. Wciąż się śmieję. Upajam się chwilą, po czym naciskam spust.

Trafiam prosto tam gdzie chciałam - w ramię. Prawe ramię. Mój śmiech zagłusza wrzask mężczyzny. Śmieję się nie mogąc przestać. Moja racjonalna część umysłu poszła już spać, a nawet mój śmiech jej nie budzi. Śpi... snem głębokim. Po chwili przerywam śmiech i z szerokim uśmiechem na ustach spoglądam na wijącego się z bólu mężczyznę u moich stóp.

-Skąd ta powaga?-pytam obracając w dłoniach pistolet i znów wybucham głośnym śmiechem.




Why so serious?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz