Nancy ◊ 01.09.1970
Okej, nigdy tego nie robiłam więc wybaczcie, jeśli pojawią się jakieś niedociągnięcia tu i tam. Każdy jednak zgodził się z Tom'em, gdy ten zaproponował, że powinniśmy zacząć wszystko spisywać. Bo w tym momencie, nawet każde najdrobniejsze wspomnienie, może nam pomóc w zrozumieniu ... co się tutaj dzieje. Powinnam więc ... powinnam chyba zacząć od początku.
Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Cała Wielka Sala wypełniona była rozmowami uczniów na temat minionych wakacji. Próbowałam skupić umysł na jednej z tych rzeczy, ale wędrował on pomiędzy plackiem dyniowym a Madeline, która opowiadała o mugolu, w którym zakochała się po same uszy, gdy wyjechała do Włoch na wakacje. Ostatecznie wbiłam więc wzrok w palącą się świeczkę i udawałam, że to najbardziej fascynujące zjawisko jakie kiedykolwiek ujrzałam. Był to pierwszy dzień mojego szóstego roku nauki w Hogwarcie. Wiedziałam, że zamiast na świeczce, placku dyniowym czy przystojnym Włochu, powinnam była skupić się na ścieżce swojej kariery, bo nauczyciele przypominali nam, że wypadałoby („MUSICIE") mieć już jakiś zarys naszych planów na przyszłość. Moja mama nauczyła w szkole języka angielskiego. Natomiast mój tata, prowadził małą księgarnię na ulicy pokątnej. I to właśnie z nią wiązałam swoją przyszłość. Wyobrażałam sobie, że przychodzę tam codziennie rano, siadam na stołku z kubkiem herbaty, tudzież gorącej czekolady, w dłoni i zatapiam się w świat atramentowych liter, podczas gdy obserwuję jak klienci wchodzą do środka, by odnaleźć swój świat, w którym się zagubią by uciec od przytłaczającej rzeczywistości.
Czytając to, zastanawiasz się pewnie czy cała ta opowieść będzie oparta na moich przemyśleniach na temat jedzenia i przyszłościowych rozterek. Teoretycznie, tak. W praktyce jednak, rzeczywistość, która czekała na mnie za rogiem, była na tyle przytłaczająca, że żadna z książek nie była mnie w stanie przed nią uchronić.
Tom przypomina mi co jakiś czas, żebym nie myliła narracji i uważała na fakty, ale prawda jest taka, że tamten dzień nie zdarzył się wczoraj. I wszystko co wydarzyło się od tamtego dnia, aż do dzisiaj, mogło sprawić, że zapomniałam tego i owego. Jestem jednak pewna, że w którymś momencie, gdy ja skupiłam się na świeczce, Dumbledore stanął przy mównicy i rozpoczął swoje typowe przemówienie.
— Hogwart został założony ponad tysiąc lat temu, przez czworo największych czarodziejów i czarownic tamtych czasów: Godryka Gryffindora, Helgę Hufflepuff, Rowenę Ravenclaw i Salzara Slytherina. Przez kilka lat nasi założyciele pracowali razem w zgodzie, wyszukując młodych ludzi, którzy wykazywali cechy właściwie rodzajowi czarodziejskiemu i sprowadzając ich do zamku, by nauczyć ich magii. Później jednak doszło między nimi do brzemiennych w skutki sporów. Byli to jednakże czarodzieje o nieskazitelnie czystych i mądrych umysłach, przewidzieli więc oni, że pewnego dnia nie tylko między nimi może dojść do sporów, ale także między domami. Sporządzili więc list, który miał do nas dotrzeć właśnie w te wakacje. — w tym momencie po sali rozeszły się szepty, ale to było nic w porównaniu do tego, co miało wydarzyć się zaraz. — Założyciele stworzyli specjalny pokój. Miał on być pewnego dnia oznaką pojednania i jedności. Ten dzień nadszedł dzisiaj. Czworo uczniów z czterech domów, których nazwiska zostaną wyciągnięte z puli, zamieszkają wspólnie w owym pokoju na czas obecnego roku szkolnego, jako znak jedności między domami. — i to tu, tu się wszystko zaczęło. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a szepty przeobraziły się w podburzone rozmowy. Uczniowie odwracali się ku sobie, by omówić usłyszaną właśnie informację.
Ja natomiast, dalej wpatrując się w świeczkę, dalej myślałam o placku dyniowym i gdzieś z tyłu głowy szczerze współczułam tym, którzy zostaną wylosowani.
— Nancy Collins, Hufflepuff.
Pamiętam, że usłyszałam wtedy moje imię, ale z jakiegoś powodu uznałam, że nie należy ono do mnie. Na Sali jest zapewne inna Nancy Collins, która przynależy do Hufflepuffu. Albo zwyczajnie zapomniałam jak się nazywam, gdyż w tamtym momencie, było to zwyczajnie wygodne. A gdyż skupienie na świeczce już nie wystarczało, a placek dyniowy zaczął tracić swoją moc, dodałam do listy kornwalijskie paszteciki. Zazwyczaj nie jadłam niczego w pociągu, co oznaczało, że trafiałam na rozpoczęcie roku straszliwie głodna.
— Nancy Collins, Hufflepuff.
W tym momencie mój umysł przebrnął przez pierwszą barierę i przyjął do siebie fakt, że ktoś woła moje imię. Przenoszę wzrok z palącej się świeczki na dyrektora stojącego przy mównicy i dociera do mnie, że on patrzy na mnie. Tak, zastanawiałam się, czy nie było za późno na udawanie, że go nie usłyszałam? Może powinnam uciec? Do Włoch? Madeline zna tam pewnego Włocha.
Gdy ponownie mrugnęłam, dotarło do mnie, że moje nogi prowadzą mnie w stronę mównicy. Przeklinam je w myślach, nie mogąc uwierzyć, że to właśnie one są przeciwko mnie. Udając, że nie jestem bliska omdlenia, co wykorzystywałam także przy wizytach u dentystów i okulistów, stanęłam koło mężczyzny, który uśmiechnął się do mnie. Prawdopodobnie pomyślałam sobie wtedy "głupia pula", ale nie jestem na sto procent przekonana.
Karteczki znajdujące się w niej w puli przybrały teraz barwę szmaragdowej zieleni. Dyrektor ponownie wsunął dłoń do środka i wyjął z niej kolejne imię.
— Felix Whitmore, Slytherin.
Ze stołu najbardziej wysuniętego na prawo, podniósł się chłopak, który był z tego samego roku co ja. Z nieszczególnie zadowoloną miną, stanął obok mnie i wbił wzrok przed siebie, splątując dłonie za plecami. Zastanawiałam się czy też wolałby zemdleć albo uciec do Włoch.
— Susan White, Gryffindor. — Dyrektor odczytał imię kolejnej „wybranej". Robił to tak bezproblemowo i niezbyt oficjalnie, jakby co najwyżej kupował mleko w sklepie spożywczym. Zastanawiałam się czy wiedział, że praktycznie rujnował życie całej naszej czwórki.
Gdy po raz pierwszy ujrzałam Sue, wyglądała mi na kogoś z trzeciego lub czwartego roku. Była ciut niższa ode mnie i jej rysy były zdecydowanie dziecięce. Przyjęła jednak wyczytanie nazwiska znacznie lepiej niż jej poprzednicy, więc z uniesionym ku górze podbródkiem stanęła obok Felixa jakby dostała właśnie przydzielenie do misji specjalnej.
— Thomas Walker, Ravenclaw.
Tom wyglądał na kogoś z kim każdy chciałby się przyjaźnić. Przyjazny wyraz twarzy, swobodny a jednocześnie opanowany sposób poruszania się, nie wyglądał na dumnego ale jednocześnie jego mina nie wyrażała tego, że w jego głowie kreował się koniec świata.
Chciałabym, żeby tamtego dnia ktoś zrobił nam zdjęcie. Mimo tego, że byliśmy wtedy wpakowani w coś, czego żadne z nas nie chciało, byliśmy jeszcze nieświadomi. Nieświadomi tego w co dokładnie zostaliśmy wpakowani. I chciałabym czasem spojrzeć na to zdjęcie i przypomnieć sobie jak wtedy wyglądały nasze oczy. Bo choć wyrazy naszych twarz czy postury różniły się od siebie, każde z naszych oczu pozbawione było jeszcze tych wszystkich problemów. Wydarzeń. Wspomnień. Gdy patrzę na nas teraz, bardzo bym chciała wrócić do tamtego dnia gdzie moją głowę zaprzątał głód, wakacyjny romans Madeline i fakt, że tamtego dnia nie podano placka dyniowego.
CZYTASZ
❝Pojednanie❞
FanfictionNa początku roku szkolnego Dumbledore ogłasza, iż czterech reprezentantów z każdego domu w Hogwarcie, zamieszka w tym roku we wspólnym pokoju na znak pojednania. Czy takie pojednanie jest jeszcze możliwe? A może granice zostały wytyczone zbyt wyraźn...