❝My jesteśmy bronią.❞

224 19 12
                                    

Thomas ◊ 11.12.1970 

Otworzyłem jedno oko i westchnąłem ciężko.

— Joga Ci chyba nie służy. — stwierdziłem, widząc jak Nancy kręci się, ze względu na niewygodną pozycję w jakiej ją usadowiłem.

Kiedy Sue rozpoczęła pracę nad moją kondycją, chciałem od razu przejść do konkretów jak biegi i takie tam inne. Ona jednak od razu zepsuła mi wizję mojej jednodniowej odnowy, mówiąc, iż powinienem zacząć od znalezienia równowagi ... czy czegoś tam. W każdym razie, miała rację. Od tamtej pory codziennie rano próbowałem znaleźć wspomnianą wcześniej równowagę i, nieskromnie przyznam, szło mi coraz lepiej. Więc kiedy zauważyłem, że Nancy od jakiegoś czasu wyglądała tak, jakby ową równowagę wyraźnie zgubiła, zapropnowałem jej, iż następnego poranka powinna ze mną poćwiczyć. Ale zdecydowanie nam to nie szło.

Nancy wzruszyła ramieniem, wyprostowującc nogi, które długi czas układałem jej w kwiat lotosu.

— Chyba po prostu kog ... czegoś mi brakuje. — mruknęła.

— Hm? — uniosłem brew ku górze.

— Może zadziałałoby to lepiej, gdybyśmy byli na zewnątrz.

— Nancy, jest zima. Jedyny spokój jaki byś odnalazła, siedząc teraz tak długo w piżamie na zewnątrz, byłby wieczny. — uśmiechnąłem się, ale dziewczyna zdawała się nie podłapać mojego żartu. A może tego żartu wcale nie było? Hmmm. — W każdym razie, uważam, że jeśli ćwiczenia Ci nie pomagają powinnaś ... — zawahałem się na chwilę, przechylając głowę na bok. — ... może powinnaś z nami o tym porozmawiać?

— O czym? — spytała od razu, wyraźnie się spinając.

— No nie wiem. O pogodzie, o kotach ....

— O jedzeniu. — wtrąciła dziewczyna. 

— Pewnie, czemu nie. I może o tym co Cię tak męczy? Nancy, przeszliśmy razem tak wiele, że raczej nic już nas nie zaskoczy.

Puchonka zaśmiała się, ale nic nie powiedziała. Dałem jej czas, ale gdy dalej utrzymywała swoje milczenie, podniosłem się, zrobiłem krok w jej stronę i wyciągnąłem do niej dłoń.

— Chodź, pokażę Ci coś, co pomogło mi pozbyć się sporego ciężaru z ramion. — zaproponowałem, chwilę później prowadząc ją do sali treningowej.

W momencie gdy otworzyłem drzwi, usłyszałem za plecami jak dziewczyna głośno nabiera powietrza. Zatrzymałem się gwałtownie i obróciłem w jej stronę. Zmarszczyłem brwi, przyglądając się jak Nancy chłonie wzrokiem pomieszczenie.

— Tttta sala zzawsze ttu ... tu była? — spytała, a ja szczerze powiedziawszy nie byłem w stanie powiedzieć czy sobie ze mnie żartuje czy mówi prawdę. Nie mogłem stwierdzić czy sam żartowałem, co dopiero czy robili to inni. Mówiłem wam kiedyś, że jestem beznadziejny w ludzkich relacjach?

— Nieeee — zacząłem więc powoli, próbując wybadać teren na jaki właśnie wstępowałem —pojawiła się tu znikąd, jakoś na początku listopada.

Nancy nie powiedziała już nic więcej, więc właściwie nigdy nie dowiedziałem się, czy mówiła wtedy serio, czy nie. Wskazałem jej ruchem głowy by ruszyła za mną i podszedłem do stolika, na którym stała mała skrzyneczka. Otworzyłem ją i wyjąłem z niej ...

— Czy to jest pistolet?! — spytała Nancy, wytrzeszczając oczy ze zdziewienia. Zrobiła krok w tył, patrząc na mnie niepewnie.

Nie będę kłamać, miałem praktycznie taką samą reakcję gdy Sue pokazała mi to po raz pierwszy.

❝Pojednanie❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz