Felix ◊ 20.09.1970
(nie przyzwyczajajcie się)
Nasze wieczorne spacery z Nancy stały się tradycją. Pierwsza osoba, która wstała, pukała do drzwi drugiej. Dziesięć minut później spotykaliśmy się pod wejściem i po prostu chodziliśmy. Nancy na samym początku nie była przekonana przez ten cały ... incydent, który wydarzył się kilkanaście dni wcześniej. Ale od tamtej pory nic niespodziewanego nie wyskoczyło już na naszej drodze. Nie licząc oczywiście Filcha i jego "coś słyszałem, na pewno tu są" bla bla.
w ogóle całe to zamieszanie związane z pojednaniem trochę się uspokoiło. nikomu nic nie groziło, nikt nie trafił do skrzydła szpitalnego. nie chciałem jednak zapeszać, w końcu ten spokój nie trwał jakoś długo.
dzień zaczął się wróżbiarstwem z puchonami. na tej lekcji, jak i na większości, usadzeni byliśmy według przynależności do domu. tyły zajmowane były przez ślizgonów, przód natomiast przez puchonów. każdej ze stron to pasowało, więc nie było problemów. poza tym puchoni byli zbyt uprzejmi by zacząć się oto wykłócać. siedziałem na samej górze dzięki czemu miałem idealny widok na całą salę i pięćdziesiąt procent zapewnienie, że nie zostanę zaczepiony przez trelawney. omiotłem wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu jednej, konkretnej osoby. W końcu ją dostrzegłem. Nancy siedziała po prawej stronie, przy małym stoliku, wraz z dwiema innymi puchonkami. spoglądałem na nią z góry przez jakiś czas. dokładnie aż do momentu, gdy profesorka klasnęła w dłonie i kazała nam skupić się na pracy. wywróciłem oczami i spojrzałem na fusy w swojej filiżance. 'wiosło'. przeniosłem wzrok na podręcznik i przesunąłem opuszkiem palca po stronie, zatrzymując się na literce 'w'.
wiosło → musisz być skupiony, ktoś w każdej
chwili może potrzebować Twojej pomocy
uniosłem kącik ust ku górze i zatrzasnąłem podręcznik. no tak, bo ta informacja była nowością. przez to całe pojednanie cały czas musieliśmy być skupieni, bo w każdej chwili coś mogło się komuś przydarzyć.
— a co tobie się ukazało, kochanieńka? — usłyszałem głos trelawney. uniosłem wzrok znad książki i ujrzałem, że kobieta pochyla się, zaglądając do filiżanki Nancy. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie. nie dziwne, każdy w bezpośrednim kontakcie z sybillą zareagowałby w ten sposób.
— oko? — kontynuowała kobieta biorąc filiżankę w dłoń. — och tak, tak. oznacza to, że jesteś bardzo uważna. obserwujesz świat dookoła siebie, widzisz więcej niż przeciętna osoba. — obróciła filiżankę w dłoni i wzięła głęboki wdech. było jednak w tym wdechu coś ... niepokojącego. przestała patrzeć na fusy i przeniosła swój wzrok na Nancy. — widzisz dużo, za dużo. ty, widzisz więcej niż inni. wychodzisz wzrokiem poza bariery. widzisz ich, słyszysz ich. to cię przerasta. nie powinnaś widzieć, a jednak patrzysz. oni wiedzą, że patrzysz. jednak jesteś tylko człowiekiem i to co zobaczysz, zawsze cię przerośnie. uważaj Nancy. nie zawsze ciekawość popłaca. nie wszystko co jest wypowiadane, przeznaczone jest dla ciebie. — trelawney upuściła filiżankę, która roztrzaskała się na podłodze.
w klasie zapadła cisza. każdy, na czele ze mną, wpatrywał się teraz w Nancy. Dziewczyna siedziała niczym skamieniała, ale nie trwało to długo. W pewnym momencie poderwała się i wybiegła z sali. w pomieszczeniu dalej panowała cisza. nikt się nie poruszył, nawet nauczycielka, która wpatrywała się w roztrzaskane naczynie. wywróciłem oczami i także podniosłem się z miejsca. zszedłem na dół, wymijając sprawnie stoliki po drodze. podszedłem do miejsca, gdzie przed chwilą siedziała Nancy. wziąłem jej książkę, torbę i spojrzałem na dwie puchonki, które siedziały przy jej stoliku. chciałem coś powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymałem się i po prostu wyszedłem z klasy. podręcznik wrzuciłem do torby i rozejrzałem się po korytarzu.
gdybym był Nancy, która została właśnie nawiedzona
przez nauczycielkę, to gdzie bym poszedł?
błonia!
ruszyłem do najbliższego wyjścia i wyszedłem na zewnątrz. Nie musiałem się nawet rozglądać, od razu ją dostrzegłem. Siedziała na ziemi, oparta plecami o drzewo. Ruszyłem w jej stronę. Położyłem jej torbę przy nogach po czym zająłem miejsce obok niej. Jakiś czas siedzieliśmy w ciszy. w pewnym momencie wziąłem głęboki wdech. starałem się by był podobny do tego, który wykonała trelawney.
— Kochanieńka, często przyprowadzasz tutaj chłopaków? — spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się zadziornie.
Dziewczyna także się uśmiechnęła i uderzyła mnie delikatnie w ramię.
— wiesz, że ona jest szalona, prawda? i że to wszystko to jakieś głupoty. — kontynuowałem bardziej poważnym tonem głosu. Dziewczyna nie wydawała się jednak przekonana. Jej dolna warga zadrżała.
— Dziękuję. — powiedziała.
— Na Merlina, za co?! — spytałem, unosząc brew ku górze.
— Za to, że ze mną poszedłeś. — spojrzała przed siebie. — Ch ... chc ... — spokojnie odetchnęła i spróbowała ponownie. — Chciałabym przypprppr ... — obserwowanie jej borykającej się z wypowiedzeniem prostego zdania było dość trudne. Myślę, że dla kogoś kto nie miał problemu z jąkaniem, mogło to być niezrozumiałe. Nie mieli jednak pojęcia jak trudna walka rozgrywała się w takich momentach w jej głowie. — ... proowadzać tutaj chłopaków, ale jakoś nigdy nie chcieli za mną iść.
Roześmiałem się i skinąłem głową. Otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale dziewczyna wyszeptała nagle
— Tom? — i zmarszczyła brwi.
zdziwiony przeniosłem wzrok na wyjście na błonia. dostrzegłem chłopaka z parasolką w dłoni.
— po cholerę mu parasolka? — spytałem z lekka drwiąco. dokładnie w momencie, gdy skończyłem mówić, rozpoczęła się ulewa. od tak. jakby ktoś, tam na górze, zaczął wylewać na nas wiadra wody.
odgarnąłem jednym ruchem dłoni włosy z czoła, które zaczęły się do niego przyklejać. minęła dosłownie chwila a byliśmy już cali przemoczeni. tom rozłożył parasol i podbiegł do nas.
— nie pytajcie. — mruknął i wyciągnął dłoń do Nancy. Dziewczyna założyła torbę na ramię i skorzystała z pomocy przy wstawaniu. Chwilę później stała pod parasolką wraz z Tomem. Nie ruszyli się jednak, wpatrując się we mnie.
— idźcie. — powiedziałem. — nie mam zamiaru ściskać się w trójkę pod jedną parasolką, poza tym i tak jestem już cały przemoknięty. — uniosłem dłoń i wskazałem palcem by ruszyli się wreszcie i weszli do szkoły.
w trójkę poszliśmy do pokoju, gdyż na pierwszą lekcję i tak nie było już sensu wracać. gdy tylko przekroczyliśmy próg salonu ujrzeliśmy sue, która stała przed rozpalonym kominkiem ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej.
— powoli przestaje mnie to dziwić.— rzuciła i wywróciła oczami.
— naprawdę? bo mnie chyba jeszcze trochę to zajmie zanim zacznę się przyzwyczajać do tej chorej sytuacji. — mruknąłem i ruszyłem do łazienki zostawiając za sobą mokre ślady. miałem cholerną ochotę na gorący prysznic.
CZYTASZ
❝Pojednanie❞
FanfictionNa początku roku szkolnego Dumbledore ogłasza, iż czterech reprezentantów z każdego domu w Hogwarcie, zamieszka w tym roku we wspólnym pokoju na znak pojednania. Czy takie pojednanie jest jeszcze możliwe? A może granice zostały wytyczone zbyt wyraźn...