❝Pojednańcy.❞

198 18 6
                                    

Susan  ◊ 10.12.1970

— Sue!

Zacisnęłam pięść pod stolikiem, próbując skupić się na monotonnym głosie Pana Binnsa.

— Sue!

Co wcale nie było takie proste, nie tylko ze względu na jego nużący ton ale i irytujący głosik co jakiś czas pojawiający się za plecami.

— Sue!

Sądzę, że do nich trzeba podchodzić jak do dzieci. Jak nie będę zwracać uwagi, w końcu się znudzi i odpuści.

— Sue! — poczułam ukłucie palcem w plecy. Gwałtownie odwróciłam się w stronę Ślizgona, siedzącego ze mną i zmarszczyłam brwi.

— Czego?! — spytałam, nie próbując nawet zabrzmieć uprzejmie. Max co lekcje, na każdym teście zawracał mi głowę. Jeśli zawalę historię, będę winić właśnie niego.

— Pójdziesz ze mną na bal?

Rozchyliłam lekko usta, nie mając pojęcia jak zareagować. Dosłownie zastygłam, nie poruszając nawet skrawkiem twarzy. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami i wzięłam głębszy wdech, chwilę później wypuszczając powoli powietrze ustami.

— Sue, zrobiłaś się cała czerwona. — skomentował chłopak.

— Wcale nie. — fuknęłam i odwróciłam się do niego plecami. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, próbując ponownie skupić się na głosie profesora.

Brak jakiegokolwiek dźwięku dochodzącego do mnie zza moich pleców stał się wręcz bardziej irytujący niż samo wołanie. Zagryzłam dolną wargę i szybko odwróciłam się w stronę chłopaka.

— Tak.

— Tak co?

— Nie każ mi tego mówić. — pokręciłam głową.

Chłopak uśmiechnął się i skinął głową, na co ja wywróciłam oczami i ponownie obróciłam się w stronę profesora. Od tamtej pory już żaden irytujący głosik mi nie przeszkadzał, a jednak do końca lekcji za nic nie mogłam się skupić.

[...]

W trakcie przerwy obiadowej, szłam na Wielką Salę. W głowie powtarzałam sobie składniki eliksiru, który będziemy przygotowywać na następnych zajęciach. Byłam mniej więcej w połowie drogi gdy dwóch Ślizgonów nagle zatorowało mi drogę. Czwarty rocznik, typowi przedstawiciele bezmózgich węży pochłoniętych w papce samozachwytu.

— Hej Sue, — odezwał się pierwszy.

— a może ze mną pójdziesz na bal? — dokończył drugi, po czym obaj wybuchnęli śmiechem.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to co powiedzieli na prawdę ich śmieszyło czy zaczęli się śmiać bo właściwie nie do końca wiedzieli co dalej ze sobą zrobić.

— Ha, ha. Bardzo śmieszne. — powiedziałem więc z kamienną twarzą po czym zrobiłam krok w bok by ich wyminąć ale oni zrobili to samo, tym samym znów stając na mojej drodze. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. — A tak serio, to o co wam chodzi? — spytałam, unosząc brew ku górze.

— No nie, czyżbyśmy nie wyrazili się jasno?

— Zaproponowałem, żebyś poszła ze mną na bal. To nie może być takie trudne pytanie dla takiej pięknej i mądrej główki jak Twoja.

❝Pojednanie❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz