Rozdział III

2.9K 184 24
                                    

Reszta lekcji minęła nam spokojnie. Wręcz rutynowo.
Bez żadnych ciekawych rzeczy. Ku mojej uldze rozbrzmiał końcowy dzwonek.
Wraz z Leonem ruszyliśmy do szatni znajdującej się w piwnicy. Ubraliśmy nasze cienkie kurtki i wyszliśmy ze szkoły.
Na zewnątrz przywitał nas na szczęście piękny jesienny obrazek. Uśmiechnąłem się delikatnie, na ten widok. Przestało już padać i wyszło słońce. Było pełno kałuż, w których skakały teraz dzieciaki z sąsiedniej podstawówki i przedszkola. Liście drzew miały piękne kolory złota i czerwieni. Zaczął się weekend, a jutro już są moje osiemnaste urodziny.

Ruszyliśmy żwawo do domu, po drodze śmiejąc się, rozmawiając i przepychając. Dzień jak co dzień. Dotarłem w końcu po parunastu minutach do ulicy, na której mieszkam. Pożegnałem się z przyjacielem i ruszyłem w stronę mojego domu. Był o domkiem jednorodzinnym o białych ścianach i ciemnoszarym dachu. Miał sporo okien, przez które wlewało się światło,  drewnianą werandę i duży balkon, który na wiosnę robił często za zielnik mamy. Podszedłem do mahoniowych drzwi i je otworzyłem. Wszedłem do środka.
Korytarz był jasnobrązowy z ciemną, drewnianą podłogą. Zdjąłem kartkę i włożyłem ją do przestronnej szafy z lustrem.

- Mamo! Już wróciłem!- zawołałem na cały głos, dając o sobie znać.
- Jestem w kuchni! - okrzyknął mi kobiecy głos.
Ruszyłem więc przez korytarz i wtedy coś z impetem na mnie wpadło. Tym czymś, okazał się nasz pies rasy husky, Kroh. Dzięki tej białej bestii zrobiłem widowiskowy upadek na tyłek.
Nigdy nie umiałem go tego oduczyć.
Gdy leżałem już na dywanie w korytarzu, wskoczył mi na brzuchu i zaczął z zapałem lizać po twarzy. Dałem radę go zepchnąć dopiero po trzech minutach. Siadł obok mnie i wlepił we mnie te niebieskie ślepia. Wstałem z podłogi, popatrzyłem jeszcze raz z wyrzutem na Kroha za to, że mnie przewalił i poszedłem do mamy. Pies jak zwykle wiernie poczłapał za mną.

Wszedłem do przestronnego, białego pomieszczenia. Podłoga była z szarych paneli. Na środku kuchni znajdował się duży biały stół, a wokół niego ustawione były biało- czarne krzesła.
Po prawej stronie kuchni wychodziło wielkie, dające wiele światła okno, na którego parapecie stały w doniczkach kolendra, rozmaryn i jeszcze wiele innych ziół, których nawet nazw nie znałem. To od zawsze była działka mojej mamy, nie moja. Po lewej stronie stał cały sprzęt. Lodówka, kuchenka, szafki, mikrofalówka. Wszystko w kolorach czerni i bieli, na których moja mama miała hopla. Tuż nad kuchenką i szafkami szedł szeroki czarny pasek wzoru kwiatowego. Nad nim wisiała półka, na której znajdował się stos książek kucharskich.

Mama stała przy kuchence i mieszała coś zawzięcie na patelni. Była niską kobietą o krótkich, brązowych włosach i pełnych ciepła, czekoladowych oczach. Miała dziś na sobie swój ulubiony czerwony sweter i czarne legginsy. Mimo iż nie jest moją biologiczną matką, zawsze ją traktowałem jakby nią była.
W końcu to ona mnie wychowała.
- Cześć, mamo- uśmiechnąłem się do niej szeroko.
- Hej syneczku. - odpowiedziała mi równie szerokim, ciepłym uśmiechem. - Jak było w szkole?
- Eh nic takiego. Wszystko w porządku. - odparłem.
- Cieszę się. Zaraz będzie obiad, więc siadaj.
Usiadłem przy stole i zaraz potem dostałem pyszny obiad prawie pod nos. Kroh usiadł przy mnie, myśląc, że coś wysępi, ale widząc, że nici z tego, poszedł do salonu. Obiad zjadłem w ekspresowym tempie, bo w szkole nie za bardzo chciało mi się iść do szkolnego sklepiku po jedzenie. Gdy mama skończyła, wstałem od stołu, wziąłem talerze i je pozmywałem, co było taką umową między nami. Ona gotuje, ja zmywam.

Po skończonej pracy oznajmiłem, że idę do swojego pokoju. Wziąłem plecak i ruszyłem do salonu. Ściany w nim były beżowe, a panele miały kolor świeżo wyłuskanych kasztanów. Na środku pokoju stał mały ciemnobrązowy stolik kawowy. Wokół niego stały dwie ciemne kanapy, stykające się bokami. Obok stolika stała także pufa, którą okupuje teraz Kroh. W prawej ścianie znajdowały się dwa wielkie okna wychodzące na ogród. Na wprost kanap stała szafka, na której znajdował się telewizor. Niedaleko telewizora skwierczał ogień w kominku. Zawsze lubiłem przy nim przesiadywać w dzieciństwie.
Za kanapami znajdowały się kręte, drewniane schody prowadzące na drugie piętro.
I tam właśnie zmierzałem.

Zacząłem wspinaczkę po schodach, a gdy skończyłem, ukazał mi się długi korytarz koloru czerwień z pięcioma czarnymi drzwiami. Dwoma po lewej i trzema po prawej. Na końcu korytarza znajdowały się schody na strych, ale nie on mnie interesuje. Podszedłem do ostatnich drzwi po prawej i je otworzyłem.
Oto moje małe królestwo.
Mój pokój, tak jak kuchnia miał białe ściany. Podłoga była wyłożona bardzo jasnymi panelami. W centralnej części pokoju znajdowało się wielkie ciemnobrązowe łóżko z białą pościelą. Na łóżku jak zwykle był byle jak walnięty koc. Po obu stronach łóżka stały dwie tego samego koloru szafki nocne. Tuż przed łóżkiem leżał puchaty czarny dywan. Przy lewej ścianie stała ogromna, kakaowa szafa sięgająca aż do sufitu. Po prawej stronie pokoju stało biurko, a przed nim czarny skórzany fotel na kółkach.
Na biurku stał nowiutki laptop kupiony przeze mnie ostatnio. Zaraz obok biurka stał wielki regał z wieloma książkami gatunku fantasy. Zawsze coś mnie ciągnęło do tego gatunku, tylko nie wiedziałem co. Naprawdę uwielbiałem czytać i grać we wszystko, co ma choć trochę z fantastyki.
Rzuciłem plecak obok biurka i walnąłem się na łóżko.
Nie przejmowałem się przebieraniem ciuchów, bo po co?
Zasnąłem od razu, gdy przyłożyłem głowę do poduszki, czując potworne zmęczenie. Obudziłem się o dwudziestej, więc stwierdziłem, że nie opłaca mi się wstawać. Przykryłem się kołdrą i poszedłem znów spać.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz