Rozdział LXXI

1K 84 25
                                    

Na dworze rozłożyłem szybko z ciekawości moje czarne skrzydła.
Czułem, jak moja zbroja zostaje przez nie przedziurawiona.
Prychnąłem cicho rozdrażniony.
Moje ubrania nigdy nie zostają po zmianie w całości.
Ale i tak byłem pod niesamowitym wrażeniem.
Nie sądziłem, że są tak silne, przedrzeć się przez lnianą koszulę, a przebić skórzaną zbroję to co innego.
Muszę chyba je bardziej doceniać.

Obróciłem się i zobaczyłem, że towarzyszący mi mężczyźni także rozłożyli swoje.
Skrzydła Kiriala były dla mnie już znajome, ale te ojca były dla mnie nowością.
Były ogromne!
Wielkie, czarne skrzydła nietoperza jarzyły się w świetle słońca.
Każde z nich kończyły się ostrymi wypustkami, przypominającymi małe sztylety. Dwa najważniejsze wyglądały jak ogromne haki i pewnie pełniły taką rolę. Pod czarną skórą wyraźnie było widać silne mięśnie.

Przy moich obecnych towarzyszach czułem się nie na miejscu z tymi moimi pierzastymi, kolorowymi, anielskimi skrzydełkami.
Ich narządy lotu wydawały się potężne i mocne, a moje były delikatne i wrażliwe na jakikolwiek dotyk.
Jedyne w czym im dorównywały to ich wielkość.

Kiedy skończyłem je podziwiać ojciec dał mi znać, że ruszamy.
Z gracją odbiliśmy się od ziemi i mocnymi uderzeniami skrzydeł wzbiliśmy się ponad ziemię.
Jakby na przekór wszystkiemu wiatr zaczął się wzmacniać. 
Powoli zacząłem go odpychać magią, a raczej zmniejszać opór powietrza skierowany w naszą stronę.
Moja moc w takich chwilach była niezastąpiona i naprawdę byłem za mną wdzięczny.
Kirial zrównał się ze mną i skinął mi z wdzięcznością głową, a w oczach ojca dostrzegłem maleńki przebłysk dumy. A to jest kolejnym co cenię.
Obecność i otucha moich bliskich.
Osób, które nie zostawiłyby mnie w trudnej sytuacji.

Spojrzałem na ziemię przed sobą i wstrzymałem oddech.
Ogromne miasto widniało dziesięć minut lotu przed nami, a przed stolicą maszerowała armia Deryta.
Ziemia drżała gdy armia składająca się ogromnej ilość żołnierzy przemierzała rozległą równinę.
Każdy krok był wykonywany w doskonałej harmonii z innymi, zagłuszając wszelkie inne dźwięki z otoczenia.
Założę się, że z bliska byłby jednym wielkim szelestem kolczugi i skóry, obezwładniając wszystko inne.
Nikt nie mówił chyba do siebie ani słowa, częściowo pewnie z powodu przytłaczającego hałasu wokół nich, strachu, ale głównie ze względu na ich skupienie. Jak mówił Direl: Armia jest zbiorem oddzielnych grup, ale wszystkie mają ten sam cel: Pokonaj wroga i wyjdź z niego żywy.
Szeregi były wypełnione wieloma pułkami, w tym najemnikami i sprzymierzonymi żołnierzami oraz wieloma elitarnymi jednostkami magów, a także różnymi rodzajami jednostek łuczniczych i kuszników. Między jazdą konną z wielkimi pikami i po uszy uzbrojonymi piechurami we wszelkich możliwych rasach przebiegały jednostki zwierząt wojennych, a raczej zapewne liczna grupa zwierzołaków.

Ta walka nie będzie łatwa do rozegrania.
Jeśli nie dotrzemy do zamku szybciej będzie krwawo.
Gwałtownie przyśpieszyłem, a zaraz za mną podążyła dwójka demonów.
Chciałem jak najszybciej dotrzeć do miejsca moich narodzin.
Albo przyszłego miejsca mojej śmierci.
Ale to, będzie zależało już od losu i czystego szczęścia, bo z moimi umiejętnościami daleko nie zajdę.
Im szybciej to zakończymy, nie ważne z jakim wynikiem, tym lepiej dla nas wszystkich.

Moje skrzydła pracowały na największych obrotach niż dotychczas.
Porywisty wiatr przestał mi z czasem przeszkadzać, a zaczął pomagać, wiejąc ze strony od której wyleciałem, lekko popychając mnie do przodu. Brnąłem jak najszybciej w kierunku wydawałoby się opustoszałego miasta, gdy nagle przy uchu świsnęła mi strzała.
Moje serce zabiło szybciej, a w uszach zaszumiała krew.
Spojrzałem przerażony w dół, nie zatrzymując się w miejscu ani na sekundę.
Wojsko, a raczej jego łucznicy nas zauważyli.
Pierwszy strzał był chyba ostrzegawczy.
Teraz łucznicy naciągali mocno cięciwy, kierując je w naszą stronę. Nie czekałem na ich ruch. Z szybkością, której się u siebie nie spodziewałem, utworzyłem wokół naszej trójki mocny, powietrzny kokon.
W tej samej chwili strzały odbiły się od powłoki i zmieniły tor lotu.
Zapewne w kierunku ich właścicieli.
Kirial wrzasnął, że musimy się pośpieszyć, a sam szybko wzleciał wyżej. Z takiej odległości strzały nie powinny nas dosięgnąć.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz