Rozdział XI

1.8K 128 5
                                    

  O to kolejny rozdział. Zapraszam do czytania. :-)
...

Idziemy już cztery nieprzyjemne godziny. Cztery godziny bezustannego marszu po lesie. Obaj byliśmy już zmęczeni i niedługo miał zapaść zmrok. Musieliśmy znaleźć miejsce, by  przenocować.

Czułem, jakby coś po mnie przejechało.
I to coś ciężkiego.
Za dużo tego wszystkiego spadło na mnie dzisiaj.
Najpierw przeniosłem się do tej krainy i spotykam tego dziwnego starca, później Peris o mało co mnie nie zabił, a jeszcze później, polowała na nas zgraja piekielnych kundli.

Jedyne co dzisiaj już tylko chciałem, to iść w końcu spać. Nie spałem już dobre siedemnaście godzin. Przecież jak się przeniosłem, w Polsce był już wieczór. Popatrzyłem na Perisa, który z wielką gracją i ciszą godną japońskiego ninja przedzierał się przez gęsty las.
Gdyby nie biel jego włosów, nie zobaczyłbym go. 
Cały zlany w czerni był jak niebezpieczna, czarna pantera. Stawiał nogi na podłożu delikatnie, a zarazem stanowczo, nie wzbudzając nawet najmniejszego szelestu, jak najlepiej wytrenowany łowca.
W sumie, jak na Drowa przystało.
W końcu były to elfy mroku.

Ja w porównaniu do niego czułem się jak słoń w składzie porcelany. 
Słychać było mój każdy krok, tym samym powodując na mojej twarzy grymas niezadowolenia ze swojej nieudolności. Byłem po prostu przysłowiową kulą u nogi.
Jeśli ktoś albo coś miałoby nas znaleźć i zaatakować to znalazłoby najpierw mnie.
Czułem się jak kawałek mięsa na srebrnym widelcu.

Peris nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, wyją mapę trzymaną za paskiem spodni i z uwagą się jej przyjrzał.
Nie wiem, jak on coś tam może cokolwiek widzieć.
Mimio, iż słońce jeszcze niedokońca zaszło i była teraz taka trochę szarówka, to i tak las był tak gęsty, że było ciemno, jakby niedawno nastała noc.
Chłopak podszedł bliżej mnie.

- Isil, za trzy minuty drogi dojdziemy do małej polanki. Tam przenocujemy i rano ruszymy dalej. Im szybciej dojdziemy do szkoły, tym będzie lepiej.
- Dobrze. - Przytaknąłem mu gorliwie, czując potworne zmęczenie.
Miał rację i szybciej tam trafimy tym lepiej. Jeśli coś na nas poluje, a raczej na mnie, będziemy tam bezpieczniejsi.

Okazało się, że Drow miał całkowitą rację. Po trzech minutach ukazała nam się mała polanka. Idealna do noclegu. Była otoczona gęstymi krzakami i ścianą drzew, co dawało nam jako tako ochronę.
Gdy na nią weszliśmy, położyliśmy na jej środku nasze torby i wyjęliśmy cienkie maty, na których mieliśmy spać. Trochę przypominały mi do tej pory znane mi śpiwory.

Siadłem na nich i rozprostowałem rozbolała nogi. Bolały mnie niemiłosiernie. Zacząłem je lekko masować powolnymi, długimi ruchami. Nie przywykłem do takiego długiego marszu.
Mój nowy znajomy również skorzystał i zaczął się przeciągać, a potem począł układać z kamieni znajdujących się na polanie niewielki okrąg.
Z jego poczynań wywnioskowałem sobie, że ma zamiar rozpalić ognisko.
Miałem mieszane uczucia co do tego. Z jednej strony ogień da nam ciepło i odstraszy pobliskie zwierzęta, a z drugiej, jeśli coś, albo ktoś na nas poluje, znajdzie nas po dymie.

Białowłosy zerknął na mnie, układając ostatnie kamienie.
- Mógłbyś znaleźć jakieś suche drewno, bym mógł rozpalić ogień? - poprosił, wstając z kolan.
- Pewnie. Nie ma sprawy.
Wstałem z posłania i skierowałem się prosto w stronę leśnej ściany. Pewnym krokiem wkroczyłem w tę gęstwinę, uważając, na co stawiam stopy. Chyba mam szczęście.
Nie musiałem daleko brnąć w ten bór, by znaleźć trochę gałęzi idealnych do rozpalenia naszego ognia.

W ciągu kolejnych pięciu minut niosłem całą stertę opału do naszego prowizorycznego obozu. Z daleka dostrzegłem, jak niebieskooki grzebie w torbie, szykując dla nas na szybko posiłek.
Na ten widok poczułem nieprzyjemne ssanie i uścisk w żołądku.
Przyspieszyłem trochę kroku i już po chwili byłem przy nim. Położyłem ostrożnie chrust, by nie narobić hałasu przy miejscu, gdzie miało być palone ognisko.

Znów rozsiadłem się na dość miękkim posłaniu, a Peris przystąpił do żmudnego rozniecania ognia, co mu poszło znacznie szybciej, niż myślałem, bo po dwóch minutach wesoło trzaskał ogień, dając nam przyjemne ciepło i światło. Rozdzieliliśmy między sobą posiłek, którym była prowizoryczna sałatka i dziwny rodzaj chleba smażony nad ogniskiem i z entuzjazmem zaczęliśmy pałaszować.
W tym momencie byłem gotowy zjeść wszystko, cokolwiek by mi dał.

Zadowolony i odprężony po spożyciu posiłku, otuliłem się płaszczem, kładąc się na posłaniu dość blisko przyjemnego ognia.
Mój towarzysz też chwilę jeszcze doglądał ognia i również się położył, najwyraźniej nie martwiąc się, tym, że ktokolwiek mógłby nas zaatakować.
Po chwili zapadł w błogi sen. Jego twarz była rozluźniona i jakby trochę młodsza.
Nie minęło dużo czasu, jak i moje oczy zaczęły powolnie opadać. Po chwili ja również opadłem spokojnie w objęcia Morfeusza.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz