Rozdział LXXII

1.2K 77 34
                                    

Spojrzałem na miejsce, gdzie jeszcze niedawno stał Isil.
Mam nadzieję, że wyjdzie z tego cało.
— Nie martw się, Isil jest silny, a my musimy mieć nadzieję. — Zielonowłosy druid spojrzał na mnie z przekonaniem w szmaragdowych oczach.
W duchu przyznałem mu rację, ale to nie oznacza, że opuściła mnie obawa.

— Musimy iść na odprawę. — Trochę smutny głos Silvera dotarł do moich uszu.
Spojrzałem po twarzach wszystkich w namiocie. Ich oblicza były spokojne, ale oczy...Oczy ukazywały to, co w głębi serca czuli. A mianowicie strach oto co będzie i o życie swoje, jak i przyjaciół.
Pomogę im. Będę dopóki będą potrzebować mojej pomocy.

Nawet nie zauważyłem, że prawie wszyscy zniknęli z namiotu i zostali tylko Direl i Aran, stojący nad jakimiś kartami.
Czyżby plany bitwy?

Szybko wybiegłem z namiotu. Odetchnąłem pełną piersią i już miałem przyspieszyć, gdy poczułem za sobą czyjąś obecność. Obróciłem się gwałtownie, stają oko w oko z czarnym tygrysem.
—Raventalu, gdzie się tak śpieszysz?

Chłopcy... mruknąłem, obracając się w kierunku części obozu, w którym stacjonuje grupa medyków.
Rozumiem, że obiecałeś zapewnić ochronę dla nas, by uszczęśliwić Isila, mam rację? —Czarny kot przechylił łeb trochę w prawo, podkreślając swoje pytanie.

Nic nie odpowiedziałem.
Spojrzałem pod siebie na swoje łapy i zieloną trawę pod nimi.
Już niedługo zyska nowy kolor.
Kolor szkarłatu.

— Raven, większość z nich będzie bezpieczna. Peris jako jeden z łuczników stanie na jedynym zalesionym wzgórzu tutaj, tak samo, jak Yafal. Biali i czarni magowie są potrzebni do ofensywy, tak samo, jak ci od żywiołów, nie to, co magowie specjalizujący się w zaklęciach do walki. A Adillen to w ogóle zostanie w obozie! Potrzebujemy jego umiejętności medycznych, a nie kosy. — Przerwał na chwilę, by zacząć ponownie. Trochę bardziej zmartwionym głosem. — Najbardziej zagrożony jest z nich Silver.
— I ty. — zwróciłem mu uwagę.
— Ja nie potrzebuję twojej obrony. Jak chcesz, to skup się na dzieciakach. Ja dam sobie radę. Przerwał i westchnął, przez co przez jego gardło przeszedł prawdziwie koci pomruk. —Będzie ci ciężko biegać po całym polu bitwy.
— Dam radę, a teraz wybacz, muszę już iść. — Skinąłem mu łbem i wznowiłem bieg w kierunku namiotów medycznych.

Gdy wpadłem między białe namioty, od razu dostrzegłem dwie zielone czupryny. Ich właściciele stali obok siebie i zaciekle rozmawiali o czymś z pewną młodą fearie o włosach jak liany ozdobione różową lilią.
Z tego, co udało mi się dowiedzieć, była ona dowódcą tutejszych medyków.
Adillen, tak jak jego ojciec, przybrał się w specyficzne szaty tej grupy.
Odetchnąłem z ulgi.
Zostaje. Jak dobrze.

Moje szczęście nie trwało długo, bo do moich wrażliwych uszu doszedł dźwięk dzwonu.
Moje serce przyśpieszyło swój bieg.
Zaczęło się!
Po kolei wszyscy zaczęli wybiegać z namiotów w pełnym rynsztunku i biegli w kierunku dowódców swoich garnizonów.
Byli gotowi....

Wziąłem głęboki wdech, starając się wyczuć zwierzęta i grupy zwierzołaków. W powietrzu roznosił się już z daleka mocny zapach piżma od zachodniej strony obozu, ale nie tylko ten zapach, a i wszystkie inne.
Są już prawie w gotowości.
To stamtąd ma nadejść armia.
Podniosłem wzrok, słysząc charakterystyczny pisk.
Przeleciał nade mną Estofeles, kierując się w kierunku wzgórza dla łuczników.

Oderwałem od niego wzrok wtedy, gdy dwa centaury przebiegły tuż obok mnie, krzycząc, żebym szedł z drogi.
Warknąłem w ich stronę i popędziłem za nimi. Pazury mocno wbijały się w ziemię z każdym moim zakrętem i przyśpieszeniem. Z ogromną satysfakcją wyprzedziłem dwie hybrydy, nawet się nie męcząc.
Gdy zobaczyłem koniec obozu, moje kroki stawały się coraz większe.
Dwa satyry widząc mnie, odbiegły jak najszybciej z drogi. Ledwo zahamowałem przed jakimś końskim zadem.
Na szczęście to był tylko koń jakiegoś elfa, a nie koleiny centaur.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz