Rozdział XLII

1.3K 106 1
                                    

Wyjechaliśmy spokojnie poza bramę otaczającą pałac, wyjeżdżając tym samym do dużego mista, które tętniło życiem.
Alejki były pełne mieszkańców, którzy wyszli ze swoich domów, by pozałatwiać sprawunki.
Małe dzieci biegały za sobą, bawiąc się w chowanego.
Wszystkie stragany były pełne i krążyły wokół nich grupki kupujących.
Kupcy nęcili swoimi towarami wszystkich wokół, zachęcając coraz bardziej do zakupu biżuterii, naczyń, czy różnego rodzaju tkanin.
Co róż można było usłyszeć wykrzykiwane ceny, a w pewnym budynku z otwartym olbrzymim oknem słyszałem uderzanie metalem o metal. Najwyraźniej była to pracownia kowala.

Jechaliśmy w ciszy, roglądając się wokół.
Mieszkańcy stolicy jak zauważyłem, byli każdej możliwej rasy. Od elfów przez krasnoludy do kotołaków z delikatnymi, kocimi uszkami i puszystymi ogonami. Z lekcji o rasach wiem, że to tylko pozory. Te wyglądające delikatnie istoty są bardzo dumne i potrafią być bardzo niebezpieczne.

Przez cały nasz przejazd po alejkach wszyscy się za nami oglądali i z szacunkiem kiwali nam głowami .
No cóż, pewnie stanowimy nie małą atrakcję.
Zapewne poznali syna swojego króla Arana. Silver jak przypominał swojego ojca, tak jego starszy brat Call, wyglądł jak męska wersja ich matki.

Jadąc na samym przedzie wraz z Perisem, dostrzegłem olbrzymią bramę wychodzącą w las.

I tu zaczyna się na prawdę nasza przygoda.

Strażnicy skineli nam głowami i życzyli bezpiecznej podróży.
Uśmiechnąłem się do nich trochę wymuszenie i ich minąłem.

Oby była bezpieczna.

Poza bramą była tylko szeroka piaszczysta droga, która jak dostrzegłem przez krzaki, rozgałęziała się na dwie części. To tam ma czekać Ravental wraz z innymi zwierzętami.

I jak na potwierdzenie usłyszałem nad nami dobrze znany mi już skrzek Estofelesa, który zapikował i z gracją usiadł na ramieniu delikatnie uśmiechającego się drowa.
Zza krzewów wyskoczył także czarny wilk, nietoperz i salamandra. Wszystkie od razu znalazły się obok swoich właścicieli, którzy objeli je z czułością. 

To był cudowny widok.
Psuło go tylko zdezorientowanie towarzyszących nam żołnierzy, którzy patrzyli na tą scenkę z szeroko otwartymi oczami.

Przeniosłem wzrok z powrotem w gęstwinę oczekując wyjścia mojego przyjaciela z lasu.

,, Rav?“

Usłyszałem cichy, dobrze mi znany, głęboki śmiech.
Usłyszałem także ciężkie skoki od strony lasu i w jednej chwili zza gęstwiny wyskoczyło wielkie cielsko chimery.
Ravental zaryczał z radości i już miał zamiar podbiec do mnie, gdy trzech wojowników, którzy mieli robić nam za niańki zagrodzili mu drogę i wyjeli miecze z pochew.

Ehhhh

Zeskoczyłem z konia tak jak tamci i powoli ruszyłem w ich kierunku.
Rzuciłem Raventalowi spojrzenie mówiące, żeby nie atakował i zostawił wszystko mnie.
Chimera prawie nie zauważalnie przytaknęła i usiadła ciężko na ziemi, wzbijając tumany piachu, od którego lekko prychnęła.
Jeden z mężczyzn już miał zamachnąć się mieczem na lwa, lecz zatrzymałem jego cios małą ścianą ziemi, która wyrosła przed zwierzęciem w ciągu sekundy.
Zamaskowany chłopaka odskoczył od przeszkody zszokowany i wtedy podszedłem do niego, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Co to ma znaczyć?- zapytałem najzimniej jak tylko potrafiłem. Żołnierz już nielada wystraszony odskoczył do dwójki swoich kolegów po fachu z zawrotną prędkością, przez co kaptur się mu trochę zsunął, odsłaniając czarne włosy i szmaragdowe oczy.
- Książe, t..o to chimera. Jest bardzo niebe..ezpi..iieczna.- wyjąkał drżącym głosem.
- To mój przyjaciel i tylko niech któryś z was spróbuje cokolwiek mu zrobić to pożałuje. Czy to jasne?
Wojownicy jak jeden mąż pokiwali głowami i wsiedli z powrotem na konie.
Spokojnie podążyłem ich śladem, dumnie siadając na grzbiecie mojego wierzchowca.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz