Rozdział XX

1.7K 128 11
                                    

Chatka była drewniana i chyba dostatecznie stara. Dach zrobiony był również z drewna i pokryty zielonym bluszczem. Z komina o dziwo leciał szary dym. Na werandzie widniały ususzone zioła i grzyby. Okna były otwarte na oścież, przez co z domu było czuć, że ktoś coś gotuje. A sądząc po piekącym nozdrza zapachu, było bardzo doprawione.
Przed podniszczoną czasem werandą spał czarny, duży kot. Gdy byłem blisko niego, zerwał się na równe nogi, zjeżył i zaczął na mnie wściekle syczeć.
O co mu chodzi?!
Przecież nic mu nie zrobiłem.
Zwierzęta w tej mieścinie są jakieś dziwne. Najpierw pies się ewidentnie na mnie rzucił, a teraz kot.

Talilion podszedł pewnie do drzwi i mocno zapukał.
Z domu było słychać krótkie "wejść", więc chłopak nacisnął żelazną klamkę i ruszył do wnętrza chaty.
Zignorowałem tego potwornego kocura, który dalej próbował sięgnąć mnie pazurami i wraz z Perisem weszliśmy do środka.

Domek, a raczej parter, był średniej wielkości. Ściany były z jasnej boazerii, a podłoga z ciemnych desek. Na środku izby stało pięć ciemnych foteli ustawionych w okrąg. Wewnątrz okręgu stał dębowy, wielki stół w kształcie koła. Dwie ciemnobrązowe szafy po prawej stronie pokoiku były zapchane różnymi olejkami, maściami i suszonymi ziołami, od których zapachu aż mnie zemdliło.
Niedaleko jednej z szaf stał biały szkielet. W salach od biologii zawsze stał taki sam, tylko że wtedy wiedziałem, z czego jest zarobiony, a to... wolę nie myśleć, skąd on go ma i że mogła być to żywa istota.

Peris idąc, o mało w coś, co wisiało na suficie, nie walnął głową. Uniosłem spojrzenie, by zobaczyć, co to i od razu tego pożałowałem.
Był to suszony królik oraz inne zdechłe zwierzęta. Niektóre w całości, a niektóre niekoniecznie.
Niezbyt przyjemny widok.
Opuściłem wzrok z powrotem na pokój.
Z lewej strony izby był wielki kominek z czerwonej cegły. W środku nad paleniskiem wisiał kocioł, w którym coś się gotowało.
Nie wiem, czy chce wiedzieć, co.

Wtem z sąsiedniego pomieszczenia szybko wyszedł mężczyzna.
Miał brązowe włosy do ramion, które przetykała już siwizna.
Był wysoki i szczupły. Jego strój składał się z fioletowej koszuli sięgającej do połowy uda, czarnych, materiałowych spodni i krótkich, czarnych butów.
W ustach pykał sobie spokojnie fajkę, ale zielone oczy przeszywały mnie na wylot.
Dlaczego zawsze mnie!!
Czy oni nie mogą uwziąć się na przykład na Perisa?!!

Nie odwróciłem jednak wzroku, tylko również spojrzałem mu w oczy.
Szybko, prawie bez udziału mojej woli wszedłem do jego ciała i w mgnieniu oka wyciągnąłem na powierzchnię jego aurę.
Opłacał się trening z Perisem. Teraz nawet nie muszę szukać poświaty, tylko od razu ją widzę i wyciągam.
Jego aura była wyraźnie zielona.
Czyli taka, jak powinna być, skoro był uzdrowicielem.
Szybko zamrugałem, by pozbyć się zapewne czarnych już oczu.
Wszystko po chwili wróciło do normy.

Medyk popatrzył na mnie dziwnie i niespodziewanie zabłyszczały mu oczy.
Odezwał się zaraz do mnie podekscytowanym głosem.
Odezwał?
Źle to ująłem.
On się wydarł jak dziecko widzące Świętego Mikołaja!
Jeszcze brakuje, by skakał i klaskał w ręce.
- To niesamowite! Jesteś Viderem!
Najwyraźniej moje umiejętności diabli wzięli i się ujawniłem.
Muszę jeszcze bardziej potrenować.
Ale jak on mnie nazwał?

- Kim? - zapytałem zdezorientowany nową informacją.
Facet klepnął się ot tak w czoło.
- Nie wież kim są Vidarzy? - Gdy zaprzeczyłem, zaczął dalej mówić z podekscytowaniem. -  Vidarzy, to inaczej Widzący. Osoby, które widzą aurę. Jest to niezwykle rzadka umiejętność. Są prócz ciebie jeszcze tylko cztery inne osoby z tym darem.
- Skąd pan wiedział, że widzę aury?- zapytałem ostrożnie.
- Jaki tam pan! Jestem Mayal. Talilion zapewne mnie przedstawił, prawda? - I tu zerknął na chłopca, który rozsiadł się wygodnie na jednym z foteli. Gdy usłyszał swoje imię i pytanie, pokiwał z uśmiechem głową.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz