Rozdział VII

2.2K 170 12
                                    

Chciałbym podziękować wszystkim osobom, które to czytają. Miło jest wiedzieć, że komuś podoba się to, co piszę. Im więcej wyświetleń, tym milej robi mi się na serduszku :-*.
Nie wiem, co więcej dodać, więc zapraszam do czytania i komentowania.
...

Gdy odzyskałem w końcu jako tako świadomość, poczułem ostre zawroty głowy i potworne mdłości. Nigdy, w całym moim życiu nie chciało mi się tak wymiotować, jak teraz. Czułem się, jakby ktoś mnie wrzucił do pralki i ustawił na najmocniejsze wirowanie.
Po dwóch minutach odpoczynku powoli zacząłem otwierać ociężale oczy.
Gdy je otworzyłem, zobaczyłem ... niebo?
Nie to nie może być niebo, prawda?

Podniosłem się z trudem do siadu, czując nie tylko ból pleców, ale i całego ciała.
Widok, który zobaczyłem, prawie odebrał oddech i zaczął powoli napełniać mnie strachem.
- O co tu do jasnej cholery chodzi?! - krzyknąłem, rozglądając się gorączkowo dookoła.
To są żarty!
Nie byłem w swoim pokoju w moim własnym łóżku, tylko na niewielkiej polance w środku lasu. Siedziedziałem na miękiej, zielonej trawie, a wokół mnie bujnie rosły wielkie drzewa. Nigdy takich nie widziałem.
To była istna puszcza! Pomiędzy drzewami rosły wielkie, dziwne krzaki i rośliny nieznanego mi dotychczas gatunku.

Wstałem chwiejnie i zacząłem się rozglądać z mocno bijącym sercem.
Mówiąc, że byłem bardzo zaniepokojony to mało powiedziane. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Ten las był jakiś dziwny. Było w nim zdecydowanie za cicho, jakby nie było tu w okolicy żadnej żywej duszy. Nie słychać było żadnych ptaków. Nawet wiatr nie wiał. Zacząłem nasłuchiwać ze skupieniem jakichkolwiek dźwięków, lecz nic nie usłyszałem.

Nagle zaczęło się robić znacznie zimniej i ciemniej niż dotychczas, jakby w jednej chwili zaszło słońce. Zawiał niesamowicie silny wiatr, który poderwał z ziemi wszystkie pobliskie liście, kamienie i piach. Musiałem kurczowo zasłonić ręką twarzy, by nie dostać niczym w oczy. Wiatr równie szybko, jak się pojawił, zniknął.

- Witaj, chłopcze.
O mało nie dostałem zawału, słysząc to niby miłe zdanie.
W błyskawicznym tempie odwróciłem się w kierunku usłyszanego głosu. Przede mną stał stary mężczyzna w długim, czarnym płaszczu. Starzec wpatrywał się we mnie uważnie, marszcząc czoło w zamyśleniu. Gdy spojrzałem mu prosto w oczy, z przerażeniem zrobiłem krok do tyłu. Jego oczy to były same białka.
Nie powiem, zacząłem się bać.

- Nie musisz się mnie obawiać, Isilu. - mruknął spokojnym głosem, jakby wiedząc, o czym myślę.
Gdy wypowiedział moje imię, przeszły mnie nieprzyjemne ciarki, a na skórze poczułem gęsią skórkę.
- Kim jesteś i skąd znasz moje imię? - Mój głos mimo stresu był opanowany i to jest to, co zawsze w sobie lubiłem. Nie ważne, co się ze mną działo, on pozostawał spokojny i pewny. Nie mogłem sobie pozwolić w tej chwili na moment załamania.
- Jestem wieszczem, moje dziecko. Mam dla ciebie ważną wiadomość. - odparł głębokim, lekko ochrypłym głosem.
- Najpierw powiedz mi, gdzie jestem! - zażądałem, nie czując się w tej sytuacji komfortowo. Przecież ktoś taki jak wieszcz nie istnieje, a przynajmniej nie w dwudziestym pierwszym wieku!

- Jesteś w Terze i trafiłeś tu z bardzo ważnego powodu. - odpowiedział.
- Co? - wykrztusiłem z trudem.
- Wysłuchaj, co mam ci do powiedzenia. - mówił wciąż spokojnym, może za spokojnym głosem.
- ,,W małym mieście
    W orła kraju.
    Nad sercem zagości znamię.
    Dziecko z potępionego       związku
    Anioła i demona       
    Okaże się wielkim darem.
    Kobieta zrodzi syna,
    Który wielką wojnę będzie musiał zatrzymać.
    Wrogie klany ruszą na polowanie,
    A król mrocznej krainy pójdzie
    Na wygnanie.“

- Co to ma ze mną wspólnego? - rzuciłem. Naprawdę nie widziałem.
- Dużo. Z czasem się tego dowiesz, lecz nie jesteś tu bezpieczny. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo. Musisz się strzec. Wiele zła cię czeka w najbliższym czasie. Jest jedno miejsce, gdzie musisz się udać. To szkoła Czarnego Smoka.
- Wytłumacz mi, o co w tym wszystkim chodzi? I po co mam iść do tej szkoły? - poprosiłem, patrząc z nadzieją na starca.
- Więcej nie mogę ci zdradzić. Wszystko musisz odkryć sam. - dodał, zamykając niewidome oczy.

Po tych słowach po prostu się rozpłynął w powietrzu. Zniknął jak poranna mgła. W jednej chwili stał mężczyzna, a w drugiej zostały z niego tylko liście i wiatr. Zostawił mnie z wielkim mętlikiem w głowie.
Co ja mam teraz zrobić? Jestem w jakiejś Terze, grozi mi niebezpieczeństwo i muszę znaleźć jakąś szkołę! Eh... Siedzenie mi raczej nie pomoże. Muszę znaleźć kogokolwiek, kto by mi pomógł.

Zacząłem się zastanawiać, w którą stronę powinienem iść i  wtedy krzaki po mojej prawej rozstąpiły się, ukazując mi wąską, ledwo widoczną ścieżkę. To było bardzo dziwne i trochę przerażające, ale nie pozostało mi nic innego, jak nią iść, prowadzony jak niemowlę za rękę, musząc słuchać się niejasnych wskazówek tego dziwnego człowieka.
Ruszyłem niepewnie w jej stronę. Gdy na nią wszedłem i odszedłem kawałek, krzaki się za mną zamknęły jak brama. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi, ale przeszła mnie chwilowa myśl, czy aby na pewno dobrze zrobiłem.

Szedłem już godzinę i zero jakichkolwiek ludzi. Usiadłem zmęczony i zrezygnowany pod jakimś wielkim drzewem. Oparłem głowę o pień i przymknąłem oczy.
Dlaczego tu trafiłem?
Nie dam rady znaleźć tej szkoły sam.
Westchnąłem i położyłem głowę na kolanach. Po jakimś czasie gdy tak siedziałem, usłyszałem szelest między zaroślami. Od razu poderwałem się na równe nogi i przybrałem, że tak powiem pozycję obronną. Chodziłem na lekcje samoobrony przez dwa lata. Już dawno ich nie miałem, ale myślę, że dam sobie radę.

Coraz bardziej słychać było nieprzerwane kroki, kierujące się w moją stronę.
Nagle zza krzaków wyskoczył jakiś wysoki, około mojego wieku, dość przystojny o ostrych rysach chłopak. Miał on czarno - granatową skórę i tak jak ja, białe włosy, sięgające mu do łopatek. Był ubrany w czarne, skurzane ubrania opinające się na jego sylwetce, przez co było widać, że jest szczupły i wysportowany. Czarne buty sięgały mu do kolana, a na plecach spoczywał kołczan pełen strzał. Jego kobaltowe oczy świdrowały mnie na wylot, gdy do mnie mierzył.
A z czego?
Z łuku!
I co ja mam teraz zrobić?
Lekcje samoobrony mi raczej nie pomogą!

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz