Rozdział LX

1.1K 86 5
                                    

Przebiegłem spojrzeniem po zebranych, aż mój wzrok nie spoczął na Morijrze.
- Co cię tu sprowadza? Czy coś się stało?-zapytałem spokojnie.
Co jak co, ale jej się tu nie spodziewałem.

Kobieta uśmiechnęła tak szeroko jak Kot z Cheshire.
To trochę przerażające.

- Nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Chciałam ci życzć powodzenia. Od tego czy ci się uda, będzie zależeć wiele rzeczy.

Zaśmiałem się w duchu histeryczne.
Ona chciała mi dodać otuchy, czy dobić?
Obstawiam, że raczej dobić.
Jak wcześniej kamień spadł mi z serca, to teraz na powrót tam zaległ.
Poczułem się strasznie ciężko, jakbym dopiero sobie uświadomił ,co niesie za sobą moja klęska. Bo niesie bardzo dużo.
- Isilu?-z zamyślenia wyrwał mnie głos Kiriala, tuż przy moim uchu.
Kompletnie zapomniałem, że go trzymam!
- Wybacz, zamyśliłem się.-odpowiedziałem szybko i umiosłem wzrok na staruszkę.- Dziękuję za wszystko.- skinąłem jej głową i przeniosłem moje granatowe oczy na blondyna, stojącego za babcią.
- Który koń jest dla niego?-zapytałem, wskazując oczami na chłopaka, opierającego się na mnie.
- Ach!-wykrzyknął i złapał za wodze jedne ze stworzeń. Szybko go przyprowadził przede mnie i pomógł mi z posadzeniem demona w czarnym siodle. Wężowooki przez cały ten zabieg warczał pod nosem, że nie jest małym dzieckiem i da sobie radę sam.
Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.
Wziąłem torbę i miecz czarnookiego od Adillena i przyczepiłem je do siodła za nim. Diabeł poruszył niespiesznie nogami, a stworzenie ruszyło kawałek ode mnie.

Spojrzałem jeszcze raz w miejsce gdzie stała złotooka, ale już jej nie było.
Zostaliśmy sami ze zwiadowcami.
- Talsharr?
- Tak?-mężczyzna przeniósł swe złote oczy na mnie.
- Po co tyle twoich ludzi?
Luknąłem na Leila, Mishe i nieznanego mi wysokiego, szczupłego rudzielca.
- Leil i Tiador to moi zaufani ludzie, a ten tutaj uparł się, że jedzie z nami.-wskazał z grymasem na najmłodszego chłopaka.
Dopiero teraz dostrzegłem, że cała czwórka ubrana była z piaskową zbroję z czasu naszego pierwszego spotkania.
Czyżby spodziewali się niebezpieczeństwa?

- Kapitanie, wypadałoby już ruszać.- zabrał głos bliznowaty.
- Tak. Masz rację.
Podbiegł do swojego konia i płynnie, jakby robił to od urodzenia, wszedł na jego grzbiet.
Wojownicy kitsune szybko poszli w jego ślady, a zaraz po nim moi przyjaciele trochę wolniej.
Tylko ja z Adillenem staliśmy dalej na ziemi.
Zielonowłosy szybko poszedł do klaczy, na której grzbiecie wyhaczył swoje rzeczy.
Mi pozostał ogier z moim tabołkiem na plecach.
Wszystko byłoby fajnie i cudnie, gdyby nie jeden mały szkopuł.

W czym problem?
Koń przede mną znacznie różnił się od reszty.
Stworzenie nie było białe, tak jak jego pobratymcy, tylko czarne z białymi łatami na zadzie. Biała grzywa i ogon miękko opadały falami. Jak rogi jego kolegów miały kolor kości słoniowej, tak on miał je po prostu szare.
A patrzył na mnie zasnutymi mleczną mgłą oczyma.
Nie to było do końca problemem, ale będę się na nim wyróżniać jak słoń w stadzie owiec.
Otóż chłopcy mieli chyba dziś dobry humor i dali mi ciekawy kolor siodła oraz uzdy.
A mianowicie oczojebny turkusowy!
Spojrzałem na nich z wyżutem.

Ehh...dobrze, że nie różowy.
Zdecydowanie nik mnie nie pomyli podczas tej podróży.
Oby drogiemu wujaszkowi nie chciało się wysyłać nikogo nam na przywitanie.

Nie mając nic do gadania, wdrapałem się na zwierzę i już w siodle spojrzałem na Talsharra.
- Ten koń to w ogóle cokolwiek widzi?-zapytałem z powątpiewaniem i poklepałem zwierzę po szyji.
- Nie martw się. Widzi i to bardzo dobrze.-odpowiedział szybko.
- Jak się okaże, że nie, to ty pierwszy, wylądujesz na moim celowniku.- oświadczyłem.
- Ale to prawda.-poświadczył mi nieznany głos, który wydobył się z ust
Tiadora. Mężczyzna spoglądał na mnie z ogromną pewnością w ciemnozielonych oczach.- Koń na którym siedzisz jest inny od reszty, ponieważ jest o dziwo albinosem. Albinizm wśród tych zwierząt jest rzadszy niż wśród innych swtorzeń! To niesamowite, że urodził się w naszej hodowli! On różni się również temperamentem...-podczas tego monologu wszyscy ruszyliśmy z wioski, a on żywo gestykulował rękoma.
W zielonych oczach zwiadowcy było widać wesołe błyski, gdy opowiadał mi o zwierzętach, na których mieliśmy dziś zaszczyt podróżować.
Widać bardzo się nimi fascynuje, a jego ożywienie podczas opowiadania bardzo zaraża. Wszyscy, bez wyjątku chłonęliśmy każde jego najmniejsze  słowo.
Gdyby nauczyciele w szkołach mówili z takim samym zapałem jak on na lekcjach....

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz