Rozdział XVI

1.6K 111 6
                                    


Królestwo Umbra
W tym samym czasie.

Przez prawie puste korytarze zamku spieszyły trzy osoby, prawie biegnąc w sobie znanym kierunku.
Byli to ci sami dwaj wojownicy i czarny mag, których Isil i Peris spotkali niedawno w karczmie, w której się zatrzymali.
Mężczyźni szli bardzo szybkim i dość nerwowym krokiem do wielkich, czarnych drzwi znajdujących się na końcu olbrzymiego korytarza.
Rudy mag był wyraźnie bardzo poddenerwowany, ściskając swoje blade dłonie w pięści, prawie raniąc ich środek.

W pewnym momencie gwałtownie odwrócił się i wrzasnął rozgorączkowany na swoich towarzysz idących z tyłu.
- Ruszcie się idioci!
- Nie wnerwiaj się tak Ayor. - powiedział czarnowłosy i ziewnął ospale. - Jakoś nie śpieszy mi się, by dostać od króla po łbie za zawaloną misje. - Głos miał znudzony, jakby nie spał od dobrych kilku dni.
Wyglądał na typ człowieka, który ma wszystko w głębokim poważaniu.

- Nie uruchamiaj mnie Divit! - odwarknął jak wściekły pies uwięziony na łańcuchu, zaciskając kurczowo zęby do swojego znudzonego życiem towarzysza i ruszył energicznie dalej, powiewając szerokim płaszczem.
- Ty już jesteś uruchomiony. - odburknął pod nosem tamten z przekąsem.
Ayor odwrócił głowę w jego stronę, marszcząc groźnie brwi, przy okazji unosząc kawałek wargi w wyrazie wyraźnego zdenerwowania. Nawyk ten prawdopodobnie nabył od swoich pupili przez te wszystkie lata, szkoląc psy wojny.
- Coś mówiłeś? - fuknął wściekle.
- Nie, nic, nic. - Mówiąc to, Divit energicznie pokręcił przecząco głową, nie chcąc ponownie zaczynać sporów z ich samozwańczym przywódcą.

Rudzielec popatrzył na niego spod byka, hamując swój wybuch i otworzył wrota zamaszystym ruchem.
W sali prócz króla znajdowało się znacznie więcej osób, niż trzej mężczyźni się tego spodziewali.
Większość z nich zajmowała wysoki szczebel społeczny w ich małym kraju i byli dość blisko ich władcy, starając się jak najlepiej wkupić w jego łaski.
Najwyraźniej ich dzisiejsza kara za niewykonanie zadania miała być przy okazji zastępstwem sztukmistrzów, którzy czasami witali w progach tego zamku, poszukując dla siebie publiki i oczywiście pełnej sakwy monet.

- No, no, co za komitet powitalny! - wykrzyknął brązowowłosy, który dogonił Divita i Ayora, nie dbając o to, że kompletnie mu to nie wypada.
Za to jedno zdanie wypowiedziane bez ogłady  dostał żwawo od rudowłosego łokciem w odsłonięty brzuch.
Nie, żeby potężnego mężczyznę to jakkolwiek zabolało.
Mięśnie jego brzucha były wręcz ze stali.
- Zamknij się Jartar!

Cała trójka w końcu od kilku godzin zgodnie ruszyła przez wielką salę, rozglądając się nerwowo, mając złe przeczucia. Wszyscy zebrani patrzyli ciekawsko za nimi...
Nie wszyscy przychylnie. Zatrzymali się gwałtownie tuż przed tronem władcy, klęknęli i spuścili głowy w geście pokory.

- Panie. - odezwał się nasz rudy nerwus miększym głosem pełnym szacunku. 
- Wstańcie. - przemówił beznamiętnie Deryt i pokazał ręką, by się podnieśli. - Mówcie,  czego się dowiedzieliście? - zapytał rzeczowo.
- Mój Panie, moje ogary znalazły tę osobę, która przeniosła się do naszego świata. - odpowiedział mag bez zwłoki.
- Czy jest możliwość, że to mój bratanek? - Nadeszło kolejne, krótkie pytanie.
- Tak, panie. Tylko nie wiemy, czy ma znamię wybrańca. Równie dobrze może nim nie być. Tylko... jest pewien problem. - zaczął ostrożnie, kuląc nieznacznie wąskie ramiona.
- Jaki?! - Mina króla stężała, wskazując od razu jego powiększające się niezadowolenie.
- Rozpoznał, kim jesteśmy. Ma zdolność widzenia aur. - odpowiedział pospiesznie.
- Mieliście mimo wszystko ukrywać aurę! - Król krzyknął zdenerwowany i podniósł się z furią z ogromnego tronu.
- I je zatuszowałem, ale chłopak ma naprawdę wielki, rosnący z każdą chwilą talent.
Władca westchnął ciężko, ściskając mocno swoje zęby i powrócił na tron zrezygnowany.
- Coś jeszcze powinienem wiedzieć? - zapytał dalej zdenerwowany, zajmując wygodniej swoje wcześniejsze miejsce.
- O dziwo nie podróżuje sam. Jest z nim młody drow i niedawno opuścili Vatoris Civitas.
- Czy wy wszystko umiecie spaprać!?- Krzyk władcy był tak donośny, że słyszały go nawet osoby poza murami zamku, a co dopiero mówiąc o osobach znajdujących się na sali i pracujących w tym budynku.

Czarny mag wraz z Divitem i Jartarem opuścili głowy, jakby oczekiwali ciosu, lecz ten wcale nie nadeszedł.
Deryt zamiast tego zwrócił się do pewnego barczystego orka stojącego niedaleko po jego lewej stronie.
-  Orghon, zbierz swoich ludzi i wyślij ich w pogoń za prawdopodobnie moim bratankiem i jego przyjacielem. Mają zginąć! Czy to jasne? - syknął, a jego źrenice wydawały się na moment zwęzić.
Wielki, bo dwu i pół metrowy, straszny dowódca orków, znany w obu krajach tej wyspy z okrutności przemówił gardłowym i chrapliwym głosem.
- Ależ oczywiście.
I wyszedł z sali, wyciągając przed siebie ogromny topór spoczywający na jego szerokich plecach.

Czarnowłosy władca rozejrzał się już spokojniej po komnacie i powiedział z mocą w głosie, nie chcąc słyszeć w odpowiedzi sprzeciwu.
- Wszyscy tu zebrani mają wyjść. - Zerknął także z pogardą na Ayora i jego towarzyszy, marszcząc nos, jakby patrzył na coś obrzydliwie śmierdzącego. - Na razie was nie ukarze, ale jeszcze jedna nieudana misja i was zabije. Rozumiemy się?
Ayor i jego towarzysze energicznie pokiwali głowami. Pożegnali się cichą formułką i wręcz wybiegli z sali.

Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie, władca odetchnął i przymknął oczy, odchylając się na twardym siedzisku. Chwilę, w której w ciszy zbierał myśli, ktoś na tyle odważny, albo szalony postanowił się wtrącić, wybijając go z rytmu. Samo niewypełnienie wcześniejszego rozkazu karane byłoby chłostą, a co dopiero zakłócanie spokoju czerwonookiego pana.

- Myślisz Panie, że te bezmózgie orki sobie poradzą z tym zadaniem, albo te niedorajdy z dzisiaj?- Odezwał się nieznany, zimny, męski głos w kącie pomieszczenia. 
Władca spokojnie otworzył oczy i odwrócił się w stronę krnąbrnego intruza.
Wysoka postać odziana w długi, czarny płaszcz z licznymi klamrami i kieszeniami stała oparta o ścianę w kompletnym cieniu. Nie można było określić, kim jest, czy chociażby ile ma lat. Wszystko szczelnie zakrywał płaszcz z kapturem, przy okazji tłumiąc jego głos.

- Spokojnie, Duchu. Jeśli nie dadzą rady, wyruszysz na łowy. - Deryt uśmiechnął się przebiegle, doskonale wiedząc, że ta osoba nie zawiedzie jego oczekiwań w przyszłości.
Kruczowłosy nie był głupi, wiedział, że oddział orłów mógłby zawieść.
Szczególnie, że musieli dostać się niepostrzeżenie na wrogie jego wojskom terytorium króla Arana.

Spod kaptura błysnęły oczy, ale tak szybko, że nie można było w tym czasie określić, jakiego były koloru.
Duch po chwili przestał się opierać o zimne mury i ruszył bezszelestnie do drzwi.
Poruszał się z ciszą godną swojego przezwiska.
Otworzyły wrota i je zamknął tak cicho, jakby nikt nigdy zza nich nie wychodził.

Deryta zawsze zastanawiało, jak on to robił. Jak dobre musiał przejść szkolenie, by osiągnąć taki poziom?
Nikt jednak tego nie odkrył albo jeśli odkrył, to już gryzł piach, trzaskając pozostałymi zębami.
Nie tylko z powodu tej ciszy go otaczającej sługa nowego króla dostał swoje miano.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz