Rodział XLI

1.4K 105 22
                                    

Rankiem zwlekłem się z łóżka przecierając zaspane oczy rękoma. Otworzyłem oczy i ogarnąłem wzrokiem cały pokój.
Na stoliku leżał starannie złożony strój, a opok niego leżały czarne buty za kostkę.
Wziąłem ubrania i poszedłem się odświeżyć do łazienki, po czym założyłem ubranie i stanąłem przy lustrze.
Ubrania składały się z granatowej, bardzo wygodnej bluzki na długi rękaw, czarnych skórzanych spodni ładnie opinających się na moich nogach. Zaciągnąłem buty na nogi mocno je zawiązując i zapoznając na wszystkie klamry. Dostałem też długi płaszcz, który również postanowiłem założyć. Był on z czarnego i mocnego materiału. Zapinał się tak jak ten wczorajszy na cztery duże, srebrne klamry, a z tyłu miał obszerny kaptur.
Z dwóch kieszeni zwisały srebrne łańcuchy. Założyłem do tego czarne, skórzane rękawice bez palców , a moje włosy wciąż sięgające prawie do kolan związałem w wysoki kucyk.

Podszedłem do mojej torby podróżnej i wyjąłem z niej mój pas ze sztyletami. Przypiąłem je sobie na biodra i tak gotowy zszedłem do jadalni.

Przy stole byli już wszyscy i jedli śniadanie bez pośpiechu.
Przywitałem się ze wszystkimi i usiadłem na swoim miejscu zabierając się od razu za grzankę smarując ją dżemem.
Podniosłem głowę na zebrane tu osoby.
Silver rozmawiał o czymś z rodzicami mając twardą minę, jakby się z nimi o coś kłucił.
Peris, Adi i Yafal o dziwo przysłuchiwali się z uwagą Calladianowi, który żywo o czymś opowiadał przy okazji mocno gestykulując.
Tata i Direl szeptali coś pochyleni ku sobie co róż zerkając w moją stronę.

Przygryzłem grzankę czując słodki smak truskawek i malin.

Do końca posiłku każdy mnie ignorował.
Nie powiem, było mi tak trochę dziwnie, jakby coś przede mnie ukrywali. Nawet Yafal, który nigdy nie wytrzymywał dziesięciu minut ,by czegoś nie powiedzieć do mnie, teraz odwracał wzrok za każdym razem, gdy na niego spojrzałem.

To po prostu dziwne.

Dewos wstał od stołu i pierwszy raz od kiedy wszedłem do jadalni zaszczycił mnie swoim spojrzeniem.
- Isil, chodź ze mną, dobrze?- powiedział i ruszył do wielkich drzwi będących wyjściem z tego pomieszczenia.
Nie wiedząc o co chodzi demonowi, wstałem i podbiegłem do niego, równając się z krokiem byłego władcy Umbry.
Z zaciekawieniem stwierdziłem, że mężczyzna skręcił na czwartym piętrze do jakiegoś pomieszczenia, którym okazała się być sypialnia.
Była ona może trochę większa od tej mojej, a jej ściany i podłoga miały barwę czerni i bieli. Na środku stało ogromne łoże z baldachimem. Na tym łóżku zdecydowanie zmieściłyby się z około cztery osoby. Po obu jego stronach stał również czarne szafki nocne, a na każdej z nich znajdowały się biało-złote lampy. Po lewej stronie pokoju stała dwudrzwiowa, ciemno brązowa szafa o złotych klamkach.
Wielkie okno wychodziło po prawej stronie na pięknął łąkę ,na której w tej chwili pasło się stado owiec.

Tata podszedł do wielkiej skrzyni stojącej w nogach łoża.
Spróbowałem dojrzeć czego tam szuka, lecz moje plany spaliły na panewce, bo demon zasłaniał mi wszystko szerokim torsem.
Po chwili czarnowłosy odwrócił się w moją stronę z czarną pochwą na miecz w swoich dłoniach. Była ona zrobiona z czarnej skóry, a jej szyjka i trzewik wykonano ze złota.

Czarnooki podszedł do mnie pewnym krokiem i chwytając broń w obie ręce wyciągnął je w moją stronę.
- Synu, to jest Dente. Jest on mieczem  rodowym, przekazywanym z pokolenia na pokolenie w naszej rodzinie. Chcę mój Isilu, byś go przyjął jako mój syn i prawowity władca krainy cienia. - mężczyzna wypowiedział to tak uroczystym głosem, że nie wiedziałem co powiedzieć.
Pokiwałem delikatnie głową i niepewnie chwyciłem wręczany mi podarunek. Złapałem za rękojeść o barwie czerwonego wina i wyciągnąłem miecz z osłony. Klinga rozbłysła jakimś dziwnym blaskiem, który mnie na chwilę oślepił.
Gdy odzyskałem wzrok spojrzałem na ojca, który stał uśmiechając się szeroko i jakby z dumą.
- Tato, co to było?
- Dente zaakceptował cię jako swojego właściciela. Gdyby miecz nie rozbłysnął, to by znaczyło, że nie jesteś godny zasiadać na tronie królestwa i dzierżyć tą broń. Mój ojciec, a twój dziad w ten właśnie sposób wybrał swojego następcę. Dente nie zareagował na Deryta, tylko na mnie. Podobno tylko osoba o czystym sercu i dobrych chęciach oraz zdolnościach przywódczych może zapanować nad mocą drzemiącą w klindze tego dzieła kunsztu kowalskiego elfów i krasnoludów.

Spojrzałem zafascynowany na broń trzymaną w mojej ręce oglądając ją w całej okazałości.
Był on mieczem półtoraręcznym obosiecznym o długości około 3,5 stopy.
Rękojeść jak już mówiłem ,miała kolor czerwonego wina, a głowicę wieńczył rubin wielkości kurzego jajka uformowany w łzę. Na rękojeść dostrzegłem złoty grawerunek feniksa oraz imię nadane mieczowi. Jelc oraz nasada wykonane były ze wzmacnianego złota tak jak i osłona rubin. Klinga była wykonana z nieznanego mi czarnego metalu. Był on prawie jak szkło. Wyraźnie widziałem w środku jakieś czarne wale energii. To było niesamowite. Dostrzegłem na niej delikatny napis, który głosił ,,Ut ardeat clare“, czyli ,,Płoniemy jasno“ motto mojej rodziny.
Uśmiechnąłem się szroko chowając miecz do osłony i mocno obiąłem ojca trochę go przyduszając.
- Dziękuję, Tato. To najcudowniejszy prezent jaki mogłem kiedykolwiek otrzymać.
Poczółem silne ramiona ojca oplatające moje plecy w czułym uścisku. W jednej chwili poczułem się bezpiecznie. Nigdy nie mogłem poczuć ojcowskiego poczucia bezpieczeństwa, więc teraz napawałem się tą chwilą jak tylko mogłem.
Mam ojca przy sobie tak krótko, a już dzisiaj muszę go znów opuścić.
Dewos widać też nad tym ubolewał, ponieważ za nic w świecie nie chciałbym nawet poluzować uścisku.
Wuplątałem się z jego ramion i posłałem mu szeroki uśmiech, na który mężczyzna od razu odpowiedział.
- Uważaj na siebie w podróży, synku. Nie chcę cie znowu stracić.- szepnał z wyraźnym smutkiem w oczach.
- Nie stracisz.- odpowiedziałem i na powrót objąłem ojca.
Odsunąłem się po chwili i posłałem mu szczery uśmiech.
- Idź Isil po swoje rzeczy do pokoju i skieruj się od razu na dziedziniec. Twoi przyjaciele powinni szykować już konie do drogi. - demon zakończył rozmowę, poczochrał moje białe kudełki i wyszedł ze swojej sypialni.

Przypiąłem miecz do pasa ze sztyletami i podążyłem śladem Dewosa.

Skręciłem po pięciu minutach do drzwi swojego pokoju, z którego zabrałem mój pakunek i zbiegłem po szerokich schodach do wyjścia z zamczyska.
Przed budynkiem stała już cała moja drużyna i rodzina królewska.
Peris dostrzegłszy mnie, podał mi wodze Kage, którego czule pogłaskałem na przywitanie.
Aran, Call i Arthia podeszli do mnie i serdecznie uściskali.
Poczułem jak policzki zaczynają mnie delikatnie piec.
Trochę mnie zaskoczyli tym gestem i odrobinę speszyli. Tata i Direl również powtórzyli czynność swoich poprzedników.
Z uśmiechem na ustach wskoczyłem z gracją na grzbiet czarnego rumaka, wygodnie rozsiadając się w skórzanym siodle.

Po bokach Perisa i Adillena dostrzegłem trójkę młodych mężczyzn odzianych w czarne płaszcze do ziemi. Na plecach każdy z nich miał ułożone na krzyż dwa miecze.

Kim są ci goście?

- To wojownicy, którzy na zlecenie króla Arana mają nas odeskortować do granicy między Terrą a Umbrą.- doszedł mnie głos Silvera odpowiadający na moje pytanie, jakby elf potrafił czytać mi w myślach.
Miałem mu odpowiedzieć, ale ubiegł mnie Yafal.
- Czyli co? Mają nam robić za niańki?-sarknął jak zwylke żywo wampir.- Jak byśmy sami nie umieli sobie poradzić!- warknął oburzony, pokazując ostre kły.

- Oj uspokuj się!- usłyszałem zirytowany głos drowa, który wdrapywał się na swoją srebrną klacz.

A więc to o to Silver kłócił się z ojcem dzisiaj przy śniadaniu!
I wszystko jasne!
Silver widząc po minie jaką miał patrząc na żołnierzy, nie chciał, by towarzyszyli nam w drodze, ale najwyraźniej władca uparł się na swoim chcąc zapewnić nam prawdopodobnie większe bezpieczeństwo.

- No dobrze, skończmy z tym! Musimy już ruszać!- zakomunikowałem i ruszyłem w stronę ściany lasu.
Za sobą słyszałem ciche postukiwanie końskich kopyt i ciche rozmowy Silva z Yafalem.

,, Isil, będę czekał na was na rozdrożu wraz z towarzyszami twoich przyjaciół.“ powiadomił mnie cicho Ravental.


........................................................................
Kochani, wróciłam po ponad tygodniu nieobecności!

Wybaczcie mi za takie opóźnienia, ale było to spowodowane głównie brakiem czasu, chęci i też po prostu tym, że moja wena skoczyła z klifu i nie chciała do mnie wrócić. :'(

Ale już jestem!
Może nie z taką weną jak być powinna, ale jestem.

Dzisiaj rozdział trochę nudny, ale mam nadzieję, że was nie uśpię.
Kolejne rozdział będą z większą dozą akcji.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz