Rozdział LXIV

1.1K 81 10
                                    

Otworzyłem oczy i odetchnąłem.
Spojrzałem powoli po wszystkich zebranych.
Każdy miał lśniące znaki zapytania w oczach, ale spokojnie czekali ma moje wyjaśnienia.

- Kto napisał?- Yafal w końcu nie wytrzymał, ściskając czule w swoich ramionach nietoperza.
- Tata.-westchnąłem i spojrzałem na fioletowookiego.- Isabaalu, czy mógłbyś zaprowadzić nas do Patet cecinderut?
- Oczywiście, ale dlaczego?-mężczyzna założył ręce po sobie.
- Mój ojciec stacjonuje tam z wojskiem ojca Silvera. Musimy się tam dostać.-wyjaśniłem chowając list skrzętnie do swojej torby.
- Oczywiście...
- Isilu, dla czego nie spytałeś się, czy ja nas tam zaprowadzę?-przerwał mu Kirial, marszcząc brwi.- Przecież Równina Poległych jest niedaleko stolicy. Wychowałem się w Devit.- argumentował demon, żywo gestykulując.
- Wiem.-odpowiedziałem szybko.- Ale skoro Isabaal został wspomniany w liście, by nas przyprowadzić, to może znaczyć, że ma się tam pojawić. Równie dobrze mógłby nas poinstruować gdzie mamy się kierować, prawda?
- Możesz mieć rację.-poparł mnie Silver.- Wielki smok jest nieocenionym sprzymierzeńcem.
- Mogę coś powiedzieć?-szatyn wciął się w wypowiedź elfa i podniósł rękę jak w szkole przy odpowiedzi.
Aż mi się przypomniała lekcja matematyki.
Skinąłem głową na pozwolenie.
- Możecie mieć rację, ale podróż teraz nie jest możliwa.
- Niby dlaczego?- prychnął drow.
- Książe i Kirial, jeśli się nie myle, powinni wydobrzeć jeszcze chociaż dwa dni. Skoro mamy iść do obecnej siedziby wojska, to znaczy, że niedługo zacznie się bitwa. W tym stanie nie za wiele się zdadzą w roli żołnierzy.

Czarnowłosy demon warknął coś pod nosem i zobaczyłem jak w jednej sekundzie robi zamach, a srebrny błysk szybuje w kierunku stojącego i rozluźnionego smoka.
Starszy mężczyzna uchylił się w ostatniej chwili przed ostrzem, a ostry jak brzytwa sztylet wbił się ze zgrzytem w ścianę jaskini.
- Co ty wyrabiasz?!- naskoczył na niego Peris, biorąc w dłonie łuk i błyskawicznie nakładając strzałę.
- Zapamiętaj to sobie Smoku, może i jestem ranny, ale wciąż jestem mordercą.
Odwróciłem swój wzrok z Isabaala na na demona o oczach koloru obsydianu.
Chłopak wyglądał ,jakby miał zaraz ponownie zaatakować. Stał prosto z lekko rozstawionymi nogami, a ręce opuścił wzdłuż ciała, by nie krępowały mu żadnych ruchów. Jego oczy błyszczały intensywnie chęcią mordu. Grzywka opadła na czoło, ukrywając czarne oczy o gadziej źrenicy.
Cała jego postawa przypominała węża gotowego w każdej chwili aby ukąsić.
Wzdrygnąłem się nieznacznie.

Trudno mi to przyznać, ale Kirial był w tym momencie po prostu przerażający. Nie wywołał na mnie takiego wrażenia nawet podczas naszego pierwszego spotkania.

Nieoczekiwanie smok się zaśmiał, ba zaczął rechotać jak opentany. Trochę histeryczne, dodając.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na idiotę.
Gdy mężczyzna uspokoił się, zwrócił się do Kiriala.
- Teraz już wiem, skąd cię kojarzyłem, chłopcze. A może powinienem powiedzieć, Duchu?
Peris ściągnął brwi w konsternacji, ale po chwili otworzył gwałtownie oczy, patrząc na demona z niedowierzaniem.
- To nie możliwe!-wykrzyknął, unisząc broń w jego stronę i napinając cięciwe.
Brunet stał spokojnie całkowicie niewzruszony. Po prostu patrzył z delikatnym uśmiechem na gotowego do walki drowa.

Jedyna myśl jaka teraz krążyła mi po głowie, to: Co tu się kurwa dzieje, ja się pytam!?

Jak najprędzej stanąłem między tą dwójką i posłałem im najbardziej mrożące spojrzenie, na jakie było mnie w tej chwili stać.
Jeszcze by się pozabijali, jakbym nie wkroczył. A jest to bardzo prawdopodobne, zważywszy ich temperament.
- O co chodzi? Niech mi ktoś to wytłymaczy!-zasyczałem przez zaciśnięte z gniewu zęby jak najprawdziwszy wąż.
Silver wraz z Adillenem patrzyli skacząc wzrokiem od jednego do drugiego, czasami zachaczając o smoka z takim samym niezrozumieniem w oczach jak moje.
Od nich nic nie wyciągnę.

Symbol MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz