4. U dyrektora

92.6K 4.8K 979
                                    



Siedziałam u sekretarek i czekałam aż dyrektor łaskawie mnie przyjmie. Wygodna kanapa jakoś nie sprawiała, że zrobiło mi się przyjemniej. Byłam rozzłoszczona zachowaniem Smithowej. Głupia baba. Ani słowem nie odezwałam się do dwóch kobiet, które siedziały przy swoich biurkach.

- Adelajdo, możesz wejść, za niedługo dyrektor powinien przyjść.

- To go nie było w gabinecie?

- Nie, był na spotkaniu.

Westchnęłam ciężko i weszłam do gabinetu. Pomieszczenie było dość duże. Jak się wchodziło od razu było biurko z laptopem, skurzany fotel, za nim było wielkie okno z widokiem na las i stadion. Nie zbrakło oczywiście szafek i gablot. Nie chciało mi się siadać, więc podeszłam od razu do okna i zaczęłam patrzeć na zewnątrz. Jakiś rocznik miał akuratnie w-f, więc stadion był zapełniony. Jakoś się uspokoiłam. Nie wiem dlaczego, ale w tym roku jakoś ten gabinet działał na mnie uspokajająco.

Po chwili usłyszałam jak otwierają się drzwi. Chciałam mieć to już za sobą.

- To wszystko przez tą Smithową! Sprowokowała mnie, więc to nie do końca moja wina. Fakt, może przysnęłam trochę na wykładzie i uniosłam delikatnie głos, ale mogła oszczędzić sobie udawanie tego słodkiego, sztucznego głosiku! W ogóle ona uwzięła się na mnie od pierwszego roku, nie wiem o co chodzi tej babie!

Zmarszczyłam brwi, mężczyzna nie odezwał się ani słowem. Ponadto nie wyczułam zapachu jego ostrych perfum, które zawsze po pewnym czasie wypełniały cały pokój.

Nie spodobało mi się, że usłyszałam warczenie za plecami. Stałam oszołomiona, patrząc się przez okno, ale tak naprawdę nic nie widziałam, bo byłam pochłonięta moimi myślami. Pomału odwróciłam się w jego stronę. Był wysoki jak cholera. Wąski w biodrach i szeroki w barach. Czarne włosy leciutko dłuższe i cudownie lśniące. Ostre rysy twarzy i złote oczy z brązowymi plamkami. Do tego delikatny zarost, który dodawał mu seksapilu. Opalony i ubrany w białą koszulę z rozpiętymi górnymi guzikami, do tego jeszcze czarne jeansy. Na jego widok zrobiło mi się naprawdę gorąco i sucho w ustach. Nie wiem dlaczego, ale od razu w głowie pojawiło mi się jego imię. Ryan.

Nie wierzę, że go znalazłam. Nie wierzę, że właśnie teraz znalazłam swojego mate, swojego przeznaczonego. Był starszy. Ewidentnie był starszy ode mnie. Dziwne, bo zawsze mate byli w tym samym wieku, a tutaj proszę.

W tamtym roku odeszło na emeryturę kilku nauczycieli, więc pewnie był jednym z nich.

Mężczyzna przeskanował mnie wzrokiem, po czym warknął ostatni raz i zawył głośno, jakby wył do księżyca. Podbiegł do biurka, położył na nim rękę i bez problemu go przeskoczył, przy okazji zwalając kilkanaście papierów. Zanim się obejrzałam, zostałam zamknięta w jego mocnym uścisku. Z szoku nie zrobiłam kompletnie nic. Po prostu stałam z szeroko otwartymi oczami i gapiłam się delikatnie w bok.

- Adelajda - wymruczał mi do ucha. W jego ustach moje imię brzmiało tak cudownie, szczególnie, że wymawiał je z dziwną czcią i szacunkiem. Wręcz nawet uwielbieniem.

Jego głos był niski, miękki i dźwięczny. Ponadto miał lekką chrypę, ale to pewnie wina tego, że właśnie znalazł swoją mate. Czyli mnie! W takich chwilach głosy wilków były lekko zachrypnięte, bo warczeli, okazując tym przeważnie uczucia.

Wzdrygnęłam się, przypominając sobie mój prawdziwy powód przyjścia tutaj. Cudem udało mi się wepchać między nas moje ręce i odepchnąć go od siebie. Spojrzał na mnie zdziwiony, że śmiałam go odtrącić, nawet nie odwzajemniając jego uścisku.

- Czekam na dyrektora, więc z łaski swojej niech się pan stąd wynosi - rzuciłam w jego stronę oschle i przykucnęłam, aby podnieść papiery, które on zrzucił.

W sumie nie wiem, dlaczego je podnosiłam, ale jakoś już miałam wystarczająco problemów, a nie chciałam zostać oskarżona jeszcze o szperanie w dokumentach. Usłyszałam za sobą cichy śmiech. Wyprostowałam się i spojrzałam na mężczyznę, któremu było tak do śmiechu. Ryan stał oparty o ścianę z założonymi rękami i uśmiechał się zawadiacko, patrząc na mnie. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

- Ale to ja jestem dyrektorem - rzucił wyraźnie rozbawiony, a jego głos wrócił do normy.

Czułam, że cała krew odpływa mi z twarzy. Wiedziałam, że robię się blada. Ale... To musi być żart!

- Żartujesz.

Ryan pokiwał przecząco głową. No tak, nowy dyrektor! Jak mogłam o tym zapomnieć, no jak?! Teraz kompletnie oniemiałam. Z mojej ręki wypadły kartki i ponownie porozsypywały się po ziemi. Byłam osłupiała i w wielkim szoku. Nie zastanawiając się zbytnio, wyszłam z jego gabinetu. Na szczęście nie poszedł za mną.

Olałam resztę wykładów. Po tym, co się stało, nie potrafiłabym usiedzieć na jakimkolwiek wykładzie. Jak w amoku, cała blada, wyszłam ze szkoły. Nie skręciłam w lewo do swojego pokoju, ale przeszłam prosto przez dziedziniec i miałam głęboką nadzieję, że moi koledzy nie pieprzą się teraz. Poszłam do najbliższego pokoju, czyli Evy i Mike'a. Drzwi były zamknięte, z wnętrza nie słyszałam żadnych głosów, a dobije się też nie działało, więc poszłam do pokoju obok, czyli do pokoju Aliny i Aleca. Alec i Mike przez dwa miesiące chodzili za sekretarkami, żeby mieli pokoje obok siebie, bo tak chciały ich dziewczyny. Na szczęście u brunetki było otwarte, więc weszłam do środka, nie pukając. Znajdowała się tam cała czwórka. O czymś rozmawiali, ale na mój widok zdziwili się i zamilkli. Nie przejmowałam się niczym. Jak w jakimś amoku usiadłam na łóżku i patrzyłam się ślepo przed siebie.

- Adelajda, co ci jest? Jesteś strasznie blada.

Nic, zero reakcji.

- Hej, czy ty teraz nie powinnaś być na wykładasz?

- Powinnam.

- Więc dlaczego tam nie jesteś?

- Znalazłam swojego mate - wypowiedziałam jak w jakimś transie i naprawdę się tak czułam. Wciąż nie mogłam przyjąć do wiadomości tego, co się stało.

- Co?! - spytali wszyscy na raz, jak jeden mąż.

- Ale kim on jest? - Eva i Alina od razu usiadły po moich bokach, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej.

- Jak wygląda?

- Em...

- Jaką ma pozycję?

- Ile ma lat? - zasypywały mnie pytaniami, a ja nie dość, że nie wiedziałam jak odpowiedzieć, to jeszcze nawet bym nie zdążyła. Ja byłam w ciężkim szoku, a moje przyjaciółki szczerzyły się jak głupie do sera.

- Dziewczyny! Zostawcie ją, nie widzicie, że jest w szoku? Może tak trochę wolniej? - dziękowałam Alec'owi, że udało mu się je uspokoić.

Chłopaki przysunęli sobie krzesła i usiedli przede mną. Krótko mówiąc, byłam osaczona przez nich wszystkich.

Do gabinetu, kotkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz