34. Propozycja

60.6K 3.8K 613
                                    


- A więc słuchamy.

Piątka mężczyzn patrzyła się na nas uważnie. Wzięłam głęboki wdech. Od tego będzie zależeć życie i moje, i Ryana. Muszę się skupić i powiedzieć wszystko, co leży mi na sercu, oczywiście w granicach rozsądku, bo dużo rzeczy raczej by ich zdenerwowało.

- Mam dwadzieścia dwa lata. Może w przeciwieństwie do was, nie znam się tak dobrze na życiu, ale wiem jedno, wiem, co to jest miłość. Ryan jest ode mnie starszy o siedem lat. Chodzę na trzeci rok do szkoły dla zmiennych, bo nie spotkałam tam jego, aż do momentu, kiedy stał się dyrektorem. Z początku nie chciałam i odrzucałam jego zaloty, ale potem zrozumiałam, że przed tym nie ucieknę i że go kocham. Nie po to, cholera jasna, czekałam na niego tyle lat, aby teraz miał umrzeć! W ogóle skąd mógł wiedzieć, że akurat teraz znajdzie swoją mate? Przypomnijcie sobie moment, kiedy to wy spotkaliście swoje partnerki, a potem pomyślcie, że mogliście zostać za to zabici. Jakbyście się czuli? A może raczej jak czułyby się wasze mate? Może nie potraficie wyobrazić sobie, co to znaczy, ale ja wiem, bo właśnie tego doświadczam - zawiesiłam na chwilę głos, aby dać im czas na przetrawienie tego wszystkiego. Ponadto ja też potrzebowałam czasu. - Kocham Ryana i dlatego nie pozwolę, aby został zabity, tylko dlatego że znalazł miłość, że znalazł mnie. Wydając taki wyrok, jesteście niesprawiedliwi i jeżeli tego nie cofniecie, zrobię wszystko, aby sprawiedliwości stało się za dość i jeżeli trzeba będzie, wyzwę was do pojedynku.

Dookoła mnie panowała głucha cisza. Zdawałam sobie sprawę, że moje słowa cięły powietrze jak brzytwa. Bezlitosne, do bólu szczere i wypełnione jawną groźbą. Zapanowała napięta atmosfera. Przewodniczący Rady był wyraźnie zestresowany, jak zresztą cała reszta. Gromiłam ich moim hardym, nieubłaganym spojrzeniem. Nie miałam zamiary odpuścić. Za moimi plecami rozniosły się szepty. Ludzie szeptali, rozprawiali o tym, co powiedziałam. Nie słyszałam dokładnie, o czym rozmawiali i mało mnie to obchodziło. Czułam się teraz silna i pewna siebie.

Kevin nerwowo rozejrzał się dookoła. Spojrzał na ludzi za nami i na członków Rady, po czym gestem ręki zaprosił nas do środka budynku. Nie patrząc na Ryana, ruszyłam za nimi. Byłam ciekawa tego, co teraz się stanie.

Nie przyglądałam się zbytnio wnętrzu, teraz liczyło się coś o wiele ważniejszego. Kątem oka udało mi się jedynie zauważyć, że jest bardzo jasno i przeważają kolory złote i srebrne.

- Adelajdo, czy ty zdajesz sobie sprawę, kim jesteś? - odezwał się przewodniczący z powagą wypisaną na twarzy.

Zmarszczyłam brwi. Zupełnie nie wiedziałam, o co mu chodzi. Czy wiem, kim jestem? No oczywiście, że wiem!

- Jesteś śnieżnym tygrysem, stworzonym do walki i do władzy - zaczął mówić drugi mężczyzna.

- Otóż to. Nie czujesz swojej mocy, ale masz w sobie coś takiego, że chociaż nie jesteś niczyją Luną, to zmienni i tak będą cię szanować, i słuchać cię, jakbyś była ich panią. Jesteś czymś w rodzaju Luną nad Lunami. A wszyscy wiedzą, że zmienni bardziej respektują zdanie Luny niż Alfy. Jeżeli będziesz chciała, za tobą pójdą wszyscy, no, może z wyjątkami.

Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na swoje dłonie. Naprawdę byłam zdolna do czegoś takiego? Ja jedna? Ukradkiem spojrzałam na zgromadzonych ludzi, których widziałam przez okna. Mogłam nimi wszystkimi rządzić. Mogłam bawić się w pieprzonego Alfę, czego po prostu nie chciałam. Nie lubię, kiedy jestem komuś uległa, a teraz ja miałam kogoś zmuszać? Oczywiście Ryan się nie liczy, bo jest moim mate.

- Czyli... co teraz? - spytałam, patrząc im w oczy.

- To twoja decyzja, ale... pragnę ci zaproponować posadę mojej zastępczyni - oznajmił dumnie Kevin. - Kiedy umrę, ty przejmiesz funkcję przewodniczącego.

Do gabinetu, kotkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz