W jego oczach zobaczyłam dziwny błysk. Zaczął iść w moim kierunki, a kiedy tylko to spostrzegłam, poczułam jak po moim ciele rozlewa się gorąca fala, a dokładnie to chęć porządnego walnięcia tego typa w ryj. Aż poczułam jak po mojej ręce przechodzi nieprzyjemny prąd.
Czekałam aż ten łaskawie do mnie podejdzie z tym swoim zawadiackim uśmieszkiem na gębie, który zaraz z pewnością zniknie. Po chwili w jego oczach widziałam zdziwienie. Chyba zdziwiło go to, że nie uciekałam, nawet nie zrobiłam najmniejszego kroczku w tył. Dzieliły nas jakieś trzy metry. Sama do niego podeszłam, niespodziewanie złapałam za kołnierz koszulki i rzuciłam nim w stronę ściany. Uderzył w nią z impetem. Słyszałam jego jęk, który nakręcił mnie jeszcze bardziej. Łowca znalazł swoją ofiarę.
W kilku krokach znalazłam się przy nim, zanim jeszcze zdążył wstać i otrząsnąć się z tego wszystkiego. Ponownie złapałam go za kołnierz i przydusiłam do ściany. Czułam w sobie złość, więc raczej nie będę litościwa. Teraz nie było mu już tak do śmiechu. Strach i panika, najgorsi towarzysze człowieka, które teraz stały się jego najbliższymi emocjami. Śmierdział nimi, a każdy drapieżnik czując ten słodki aromat, traci zmysły. Ja już chyba dawno je straciłam.
- Gadaj, gdzie jest Ryan - warknęłam zła.
- N-nie m-mo-mogę powiedzieć - jąkał się, jakby co najmniej miał wadę wymowy.
- Nie możesz? - traciłam cierpliwość. - Gadaj w tej chwili, gdzie go zawieźli albo obiecuję ci, że w ciągu najbliższej godziny zejdziesz z tego świata! - ryknęłam głośno.
Mężczyzna skulił się, ale w jego oczach tliły się ostatnie iskierki walki.
- Jestem wysłannikiem Rady! Jeżeli coś mi zrobisz, to...
- Słuchaj, ty popierdolony kundlu, w dupie mam tą całą twoją Radę. Z chęcią wygarnę im wszystko, kiedy tylko ich spotkam, a więc gadaj, do kurwy nędzy!
Milczał. Trząsł się jak osika, ale nie mruknął ani słówkiem. Straciłam cierpliwość. Jeżeli myślał, że wyjdzie z tego cało, to grubo się mylił. Bez ostrzeżenia wzięłam szeroki zamach i moja pięść wylądowała na jego twarzy. Siła była tak rażąca, że nawet ja nie potrafiłam utrzymać go w pionie. Padł na ziemię jak długi, jęcząc i mrucząc coś pod nosem. Stanęłam nad nim niczym bogini zemsty. Z wielką przyjemnością widziałam, jak próbował się podnieść i uciec ode mnie, ale położyłam mu stopę na klatce piersiowej, przyciskając do ziemi i dzięki temu skutecznie uniemożliwiając mu podniesienie się. Zaczął się targać na wszystkie strony, ale z marnym skutkiem.
- To jak, powiesz mi wreszcie czy mam podać ci jeszcze kolejne argumenty przekonywujące cię o tym, żebyś zdradził mi miejsce, gdzie został wywieziony Ryan - mówiłam diabelnie słodkim głosem, który w tej sytuacji dla niego chyba nie należał do najprzyjemniejszych.
Wahał się. Wywracał oczami, patrzył się na wszystko, tylko nie na mnie. Dałam mu chwilę czasu na zastanowienie się, ale błagam, ile można? Wzruszyłam ramionami, po czym wyprostowałam się. Zastanawiałam się czego użyć: noga czy ręka? Nie dane było mi podjąć decyzji, bo ten śmieć zaczął mówić.
- Dobra, czekaj, powiem ci, tylko mnie nie bij! - krzyczał.
- Więc słucham.
- Zawieźli go na egzekucję.
- Gdzie dokładnie?!
- Pod budynek Rady. Tam jest najlepsze miejsce i zawsze jest dużo osób, a wiadomo... widowisko.
Wzięłam nogę z gościa i zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest budynek Rady. W pewnym momencie olśniło mnie. Jak byłam mała na jednej z wycieczek właśnie widziałam wielki, beżowy budynek z ogromnym balkonem i podestem. Zawsze krzątało się tam sporo osób, nawet wtedy, kiedy nic się nie działo.
- Ja im tam kurwa zrobię widowisko.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę bramy wjazdowej. Im szybciej wybiegnę, tym szybciej się tam dostanę, a droga krótka nie jest. Nie zwracałam uwagi na nic, szłam, jakbym miała na oczach klapki. Zwróciłam uwagę na otoczenie dopiero w momencie, kiedy ktoś złapał mnie za ramię i pociągnął do tyłu. Omal nie straciłam równowagi. Odwróciłam się w stronę osoby, która to zrobiła. Przede mną stał Clark. Już myślałam, że chce mnie powstrzymać, ale jego słowa uspokoiły mnie.
- Uważaj na siebie i uratuj go. Fakt, złamał zasady, ale to mój brat i nie chcę, aby zginął.
Kiwnęłam potakująco głową. Zanim się spostrzegłam, obok Clarka stanęłam zdyszana Cassie. Nawet nie wiedziałam jak tutaj przybiegła. Mężczyzna natychmiast odwrócił się w jej stronę.
- Cassie, zwariowałaś?! Nie powinnaś biegać, kiedy jesteś w ciąży!
- Clark, jestem zmienną i wysiłek nie jest takim zagrożeniem jak dla zwykłych kobiet - tłumaczyła mu jak małemu dziecku.
W normalnej sytuacji pewnie bym się zaśmiała, ale teraz nie było mi do śmiechu. Sprawa była poważna i musiałam działać jak najszybciej.
- Adel, przyniosłam ci ubrania - wystawiła torbę w moją stronę. Spojrzałam na nią zdziwiona. - No przecież jak tam dobiegniesz, to chyba nie będziesz stała nago, co?
Chociaż nie chciałam, to parsknęłam śmiechem. Przemieniłam się w tygrysa. Cassie podeszła do mnie i założyła mi torbę, po czym mocno ścisnęła, aby za bardzo mi nie przeszkadzała. Kiwnęłam głową w podzięce i odwróciłam się, kierując w stronę siedziby rady, która znajdowała się kilkaset kilometrów stąd.
Biegłam niemal bez wytchnienia, cały czas na pełnych obrotach. Myśl, że Ryan w każdej chwili może umrzeć, dodawała mi energii i podwyższała mój poziom adrenaliny, przez co biegłam nie zwalniając. Torba nieprzyjemnie uderzała w moje ciało przy każdym ruchu. Ograniczała w pewien sposób moje płynne ruchy i czasami nawet zahaczała się o jakieś krzaki lub wystające korzenie. Najchętniej pozbyłabym się jej, ale wiedziałam, że jej zawartość bardzo mi się przyda.
Biegłam półtorej dnia i przez ten cały czas modliłam się, aby Ryan jeszcze żył. W końcu oni też musieli dojechać, do tego jeszcze wydanie wyroku i takie ceregiele, które aktualnie są dla mnie jak najbardziej na korzyść, gdyż dzięki temu zyskuję czas. Miasteczko gdzie znajdowała się siedziba rady, była zwykłym miasteczkiem, niczym nie wyróżniającym się, a to wszystko dlatego, aby zachować to miejsce w tajemnicy i aby ludzie się tędy nie przewijali za często.
Dobiegłam wreszcie do mojego celu. Musiałam zachować większą ostrożność. Wprawdzie znajdowałam się na skraju, gdzie nie było raczej żadnych ludzi, ale lepiej było uważać. Nigdy nic nie wiadomo.
Przemieniłam się i dzięki pomysłowi Cassie miałam w co się przebrać. Była to bielizna, spodnie, adidasy i szara dresówka z kapturem. Ubrałam to na siebie i pognałam w stronę rynku. Byłam tutaj raz z rodzicami, jak jeszcze byłam młodsza, ale częściowo jeszcze pamiętam drogę. Na ulicach było bardzo mało osób, nie miałam pojęcia, gdzie podziała się reszta.
Po przebiegnięciu kilku uliczek, wreszcie dotarłam do rynku.
CZYTASZ
Do gabinetu, kotku
WerewolfAdelajda jest buntowniczką, która uważa, że mate nie jest jej potrzebny. Jest jedynym kotołakiem, który nie ma swojego wilkołaka. Uczęszcza do obowiązkowej szkoły dla zmiennych. Wszyscy odnajdują mate na pierwszym, ewentualnie drugim roku, a ona jes...