Rynek był wielkim placem, który służył albo do rozkładania bazarów dwa razy w tygodniu, albo do wykonywania egzekucji lub kar. Właśnie teraz takowa się odbywała. Na rynku były tłumy. Wszyscy zgromadzili się przed wielkim, bardzo jasno niebieskim budynkiem z wielkim balkonem skierowanym w stronę ludu. Przed budynkiem znajdował się podest, a na nim pięć krzeseł i wielki stolik. Na krzesłach nikt nie siedział, ale dało się zauważyć, że jeszcze do niedawna były użytkowane. Skupiłam się na miejscu przed podwyższeniem. Bez problemu rozpoznałam tam Ryana ze związanymi rękami i mężczyznę, który miał bardzo groźny wyraz twarzy i trzymał go w stalowym uścisku.
Nie potrzebowałam dużo, aby zorientować się, że przed kilkoma chwilami wyrok na mojego mate został wydany. Nie wiedziałam, jaka śmierć go czek. Po chwili jednak się zorientowałam, kiedy obok mężczyzny trzymającego Ryana pojawił się stół pełen sztyletów. Zasztyletowanie. Bardzo nieprzyjemna śmierć, szczególnie że ostrza są zrobione z specjalnej mieszanki metali, które niekorzystnie wpływa na organizm wilkołaka. Samo srebro to nie wszystko.
Nie stałam długo jak słup soli. Biegiem ruszyłam w jego stronę, moim priorytetem było uratowanie go i miałam zamiar osiągnąć swój cel. Byłam już blisko. Przeciskanie się pomiędzy ludźmi było żmudne i wyczerpujące. Kątem oka cały czas patrzyłam się w miejsce, gdzie miała odbyć się kara. Na balkonie niespodziewanie pojawiło się pięcioro mężczyzn. Wyglądali na starych, ale bardzo groźnych i silnych. Rada. Oni za tym wszystkim stali.
Kat chwycił jeden sztylet w rękę i spojrzał na Ryana z perfidnym uśmieszkiem. Mój mate stał z dumnie wyprostowaną piersią i czekał na swój koniec. Przyśpieszyłam jeszcze bardziej, trącając dookoła wszystkich ludzi i nie przejmując się ich wyzwiskami oraz przekleństwami.
Wreszcie znalazłam się z przodu. Miejsce egzekucji od ludzi odgradzał żelazny płotek, który jakoś nie był dla mnie trudną przeszkodą. Nikt jednak nie chciał go przekraczać, bo tym samym naraziłby się na gniew Rady. A przecież Rada taka wielka i potężna. Prychnęłam pod nosem. Kat uniósł w górę sztylet. Położyłam rękę na płotku i przeskoczyłam go jednym susem. W mig znalazłam się przy postawnym mężczyźnie. Sztylet już leciał w stronę mojego mate, więc złapałam ostrze w powietrzu. Poczułam lekki ból, ale o dziwo nie było to nic nadzwyczajnego. Ostrze zatrzymało się w powietrzu, a ja czułam, jak z mojej ręki wypływa krew. Syknęłam cicho, ale nie było czasu na przejmowaniem się takimi błahostkami.
Mężczyzna był zdziwiony tym, że jakaś kobieta była na tyle śmiała i bezczelna, żeby wtrącać się w egzekucję. Odepchnęłam go kilka metrów w tył, aby nie stanowił dla nas zagrożenia na dłuższą chwilę. Słyszałam za plecami szepty, krzyki, wrzawę rozmów. Wszyscy byli oszołomieni moim występkiem.
Jednym, mocniejszym szarpnięciem pozbyłam się kajdanek Ryana. Nie zastanawiając się zbytnio, rzuciłam się mu na szyję.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest - wyszeptałam z ulgą na sercu i duszy.
- A to dzięki tobie - odpowiedział mi i także mocno mnie objął.
Odsunęłam od siebie mojego przyszłego partnera. Szybko poczucie ulgi i szczęścia zmieniło się w gniew i złość. Zapachnęłam się i porządnie go spoliczkowałam, aż głowa mu odskoczyła na bok.
- Jesteś debilem! - krzyczałam. - Kazałeś mi uciekać, a sam to co? Dałeś się złapać jak jakiś pierwszy, lepszy kundel! Jesteś głupi i tyle!
Ryan patrzył na mnie z niedowierzeniem, chyba nie spodziewał się, że w takiej chwili zacznę na niego wrzeszczeć. No ale kurde, zezłościłam się. Mogłam go stracić!
CZYTASZ
Do gabinetu, kotku
WerewolfAdelajda jest buntowniczką, która uważa, że mate nie jest jej potrzebny. Jest jedynym kotołakiem, który nie ma swojego wilkołaka. Uczęszcza do obowiązkowej szkoły dla zmiennych. Wszyscy odnajdują mate na pierwszym, ewentualnie drugim roku, a ona jes...