John czaił się w progu pokoju przystępując z nogi na nogę. Nie zakłócało to jakoś specjalnie mojej gry, jednak po kilku minutach postanowiłem skrócić jego męczarnie. Odłożyłem skrzypce i odwróciłem się twarzą do niego.
- O co chodzi, John?
Ściskał nerwowo obie dłonie w pięści, jak to zwykł robić i odkaszlnął.
- Uważam, że powinniśmy porozmawiać. - Powiedział stanowczo.
W odpowiedzi dostał jedynie mój pytający wzrok, więc kontynuował.
- ...o tym co się stało.
Czekał na moją reakcję.
- Przecież wszystko wróciło do normy. Mieszkamy na Baker Street, pomagasz mi w śledztwach i zajmujesz się Rosie. W czym problem?
- Udawanie, że wszystko jest "po staremu" nie ma sensu. Przynajmniej dla mnie. Sherlock, zrobiłem dużo złego i uważam, że w końcu jestem gotowy o tym porozmawiać.
Powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza, czy też polemiki, usiadłem w fotelu. Potrzebował tej rozmowy, musiałem mu ją dać. Chciał się wytłumaczyć, chociaż w moich oczach był usprawiedliwiony, od samego początku. Bałem się, że nie wesprę go odpowiednio, ale dałem mu mówić.
Usiadł naprzeciw mnie opierając łokcie na kolanach. Pochylony w moją stronę, ze wzrokiem wbitym w knykcie.
- Nie chciałem cię w żaden sposób skrzywdzić. Nie chciałem odwrócić się od ciebie, zostawić cię. Nie powinienem obwiniać cię o śmierć Mary i wyżywać się na tobie... ale zrobiłem to wszystko i uważam, że powinieneś mieć do mnie żal. Nie wspominasz o tym, nie robisz mi wyrzutów, pomogłeś mi i Rosie jak nikt inny.
Jego głos drgał i załamywał się co chwilę, jednak nie pozwolił mi sobie przerwać. Kontynuował:
- Czuję, że dusisz to w sobie. Intelekt nie pozwala ci zniżać się do poziomu emocji, ale zrobiłem tyle złego, a ty po prostu pozwoliłeś mi wrócić. Trudno mi to znieść. Chciałbym, żebyś powiedział mi co czujesz. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić co po tym wszystkim o mnie myślisz.
Zadziwił mnie ten ogrom szczerości z ust Johna. Był on zapewne aktem desperacji, krzykiem.
Wiedziałem, że nie sypia właściwie odkąd wprowadzili się z Rosie. Wiedziałem, że to nie z powodu dziecka.- Nie martw się moją opinią o tobie. Zawsze cię szanowałem i to się nie zmieniło. - Słysząc swój własny głos, uświadomiłem sobie jak idiotycznie zabrzmiałem. Unoszenie się stoicyzmem, w momencie, w którym oboje wiemy, że nic nie jest okej, było głupie. John to John, jeśli jemu miałbym nie pokazać swoich emocji, to komu. Ufam mu.
Również się pochyliłem i mówiłem dalej:- Obaj jesteśmy w złym stanie. Obaj wiele ostatnio przeszliśmy. Zrobiliśmy dużo dobrego, ale i złego. To nas wykończyło. Nie chowam do ciebie żadnej urazy. Jesteśmy żołnierzami. A to, że znowu jesteś na Baker Street, jest dla mnie zbawienne. Nie ukrywaj przede mną niczego co czujesz, bo ja nie ukrywam. Na prawdę nie mógłbym cię znienawidzić.
- A ja cię znienawidzłem. - Schował twarz w dłoniach. - Zwątpiłem w ciebie i prawie przeze mnie zginąłeś. - Jego głos zamieniał się w szloch. Poczułem dziwne ukłucie w klatce piersiowej. - I ta sytuacja w kostnicy... to nic nie naprawi Sherlock, ale wiedz, że nienawidzę siebie za to, szczerze nienawidzę. Zawsze wydaje ci się, że jesteś niezniszczalny, że nas wszystkich uratujesz, ale kto uratuje ciebie? Musisz czasami o tym pomyśleć.
- Ty mnie uratujesz.
Zamknąłem oczy. Czułem się wyprany z emocji i siły. Nagle dotarło do mnie, jak słaby byłem. Z trudem uniosłem dłoń i położyłem ją na dłoni Johna.
W tamtym momencie obaj byliśmy wrakami. Wiedziałem, że jeszcze nie powiedzieliśmy sobie wszystkiego. Nasza relacja była jak opustoszałe pole walki. Teraz trzeba będzie odbudować wszystko od nowa. Wznieść mury obronne. Tym razem trwalsze. Przysięgłem sobie, że choć trochę postaram się być mniej "sobą", żeby John czuł się lepiej. Mniej winny. Musiałem mu pokazać, że naprawdę, cholera, nie jest sam.
CZYTASZ
Powroty || JOHNLOCK || po 4 sezonie
Fanfiction#221bpowroty Wydarzenia po czwartym sezonie. Piszę to właściwie dla siebie, bo choć skończyłam oglądać Sherlocka już dawno, zakończenie nie daje mi spokoju. I believe in johnlock, nawet, a przede wszystkim po trudnych chwilach z ostatniego sezonu. P...