- Pomożesz mi z opatrunkiem? - Powiedział John zbliżając się do mnie z dłońmi pełnymi gazików, bandaży i maści. - Nie wszędzie dosięgnę.
- Jasne. - Wstałem z fotela. - Właściwie ja chyba też będę potrzebował pomocy.
Uniosłem koszulkę odsłaniając plecy. W miejscu, gdzie był wbity nóż znowu pojawił się ból.- Jezu, Sherlock. Czemu nie pokazałeś mi wcześniej? Czemu nie masz opatrunku!? - Powiedział załamany doktor. - Najpierw ja cię opatrzę. - Podwinął rękawy koszuli. Wrócił do swojego profesjonalnego, lekarskiego tonu. John, który był pewien tego co mówi. John lekarz, albo żołnierz. Stanowczy John.
Zdjąłem koszulę i usiadłem przygarbiony na stole - tyłem do Watsona. Stał chwilę bez ruchu, westchnął jakby zmęczony, ale nic nie powiedział.
Jego ciepłe dłonie dotknęły mojego ciała. Najpierw przejechały po starych ranach z czasów Moriartego, a potem dotknęły najnowszej. Syknąłem z bólu. Próbował być delikatny, ale rana była zbyt świeża.- Przepraszam. - Powiedział cicho, jakby szept miał ukoić ból.
Wziął coś ze stolika, usłyszałem szelest i po chwili przyłożył gazik do bolącego miejsca. Znowu syknąłem, tym razem głośniej.
- Muszę odkazić ranę.
Położył lewą dłoń na moim ramieniu a drugą jeszcze raz docisnął do rany.
- Pokojnie, jeszcze chwilę. - Odszedł. Minutę później nałożył maść. - Wstań, będę musiał owinąć bandaż naokoło.
Zrobiłem co kazał. Stał za mną i przeciągał materiał tak, że był on pewnego rodzaju pasem. Owijał mnie delikatnie.
Moim zdaniem wystarczył by plaster, ale z doktorem Watsonem się nie dyskutuje.- Gotowe. - Powiedział.
Tym razem to on odwrócił sie do mnie plecami i zdjął koszulkę. Nigdy z tak bliska nie widziałem jego ran. Było ich wiele więcej, niż myślałem. Najgorsza była ta postrzałowa, na ramieniu. Miałem podobną, jednak Mary strzelała uważnie, kula po prostu wbiła się ciało. Rana Johna była brutalna.
Zdałem sobie sprawę, że obaj jesteśmy tragiczni. Mamy nawet podobnie pokaleczone ciała.
Gdy znowu na mnie spojrzał, zobaczyłem przód jego torsu. Nadal sino-czerwone, rozległe ślady uderzeń na brzuchu i klatce piersiowej.
Zdjął z ręki jeszcze szpitalny opatrunek. Na ramieniu miał cięcia nóżem. Tym samym, który wylądował w moich lędźwiach.- Nie dam rady jedną ręką się opatrzeć.
- Jasne. - Powiedziałem wyrwany z letargu.
- Weź dużą butelkę i nalej ten płyn na gazik. - Zrobiłem według jego instrukcji. - Teraz przemyj ranę.
Dotknąłem ramienia Johna. On tylko zacisnął szczękę napinając żuchwę.
- Teraz maść i bandaż.
Poszło szybciej niż ze mną. Może dlatego, że doktor nie jęczał i szybko dał sobie pomóc.
Podniósł koszulkę, żeby ją założyć.
- A co z siniakami? - Powiedziałem wskazując na jego brzuch.
- Nic. Miejmy nadzieję, że się zagoją.
- Nie można nic zrobić?
- Sherlock, przecież dobrze wiesz, że nie wszystkie rany się goją, z niektórymi trzeba żyć. - Ubrał koszulkę, ja zrobiłem to samo.
To dość metaforyczne skwitowanie spowodowało między nami ciszę, może trochę niezreczną.
Zrobię to teraz. Nie będę czekał, aż rany się zagoją, bo John ma racje. Może nigdy do tego nie dojść. A ja zmarnowałem już dużo czasu.Usiadłem w fotelu.
- Chciałbym porozmawiać. - Powiedziałem. John od razu usiadł naprzeciwko. Zetknął tylko na Rosie, jednak ta drzemała spokojnie na sofie. - A raczej chciałbym, żebyś mnie wysłuchał.
CZYTASZ
Powroty || JOHNLOCK || po 4 sezonie
Fanfiction#221bpowroty Wydarzenia po czwartym sezonie. Piszę to właściwie dla siebie, bo choć skończyłam oglądać Sherlocka już dawno, zakończenie nie daje mi spokoju. I believe in johnlock, nawet, a przede wszystkim po trudnych chwilach z ostatniego sezonu. P...