Siedzieliśmy w fotelach pijąc herbatę. Był to jeden z niewielu momentów spokoju na Baker Street. Pani Hudson wzięła Rosie na spacer. Zanim wyszła, mrugnięła konspiracyjnie.
Sherlock bawił się strunami swoich skrypiec. Ja patrzyłem na niebo za oknem. Miałem zabrać się za pisanie bloga, ale chwila była tak przyjemnia, że odłożyłem to na później.
Nagle do Sherlocka przyszedł sms.
- John? - Usłyszałem. - Kim jest Greg? Napisał, że jesteśmy potrzebni.
Zaśmiałem się niedowierzając.
- Greg, Greg Lestrade.
- Oh, czemu nie podpisuje się Gavin. Było by o wiele prościej. - Wstał i poszedł po płaszcz. - Idziesz, doktorku?
Wstałem aby również się ubrać.
Po chwili byliśmy już w taksówce. Wysłałem wiadomość do pani Hudson z informacją gdzie będziemy.
Wiedziałem, że Sherlock nie lubi przebywać w Scotland Yardzie. Na szczęście bywaliśmy tam rzadko i krótko.
Przed drzwiami wejściowymi Holmes zapytał: - Jak on ma na imie?
- Greg.
Otworzył drzwi i wszedł swoim pewnym krokiem. Nagle chłodny, zdystansowany, bardziej robot niż człowiek.
- Cześć Greg, co dla nas masz? - Mówił formalnym głosem.
- Udało nam się przechwycić zaszyfrowaną wiadomość grupy przestępczej. Bardzo groźnej i niezwiązanej z Moriartym. To jest chyba najciekawsze. Są dość nową organizacją. Znali twoje umiejętności, więc w żaden sposób nie próbowali współpracować z tym psychopatą. Teraz zrobili błąd korzystając ze słabo zabezpieczonego systemu. Działają międzynarodowo. Zaszyfrowany tekst może być informacją o ich kolejnym ataku.
- Gdzie macie tę wiadomość?
Greg wyjął z teczki kartkę z drobnymi drukowanymi literami. Ciąg znaków nie miał sensu - przynajmniej dla mnie. Mogło to oznaczać, że Sherlock zna już wszystkie odpowiedzi.
- Biorę to ze sobą. - Powiedział. Złożył kartkę na pół i wsunął do kieszeni płaszcza. - John, weź drugą taksówkę! Będę myśleć.
I zniknął. Wszystko zajęło nie dłużej niż 5 minut.
Gdy dotarłem na Baker Street, Rosie siedziała na dole z panią Hudson. Wziąłem ją i udałem się na górę.
Sherlock leżał na kanapie z dłońmi złożonymi pod brodą. Uwielbiałem patrzeć na niego gdy tak myślał. To był cały on, esencja Holmesa. Genialny wyraz twarzy i umysł przetwarzający dane jak komputer.
Nie chcąc mu przeszkadzać, zabrałem laptopa i po cichu poszedłem do swojego pokoju.
Usiadłem na łóżku z Rosie na kolanach i zacząłem pisać. Miałem niedokończony tekst o szwedzkiej księżniczce, a przecież przed publikacją, musiałem jeszcze wysłać wpis do Mycrofta, aby ten go sprawdził i usunął fragmenty mogące wywołać międzynarodowy skandal polityczny.
W trakcie pisania usłyszałem dźwięk skrzypiec. Sherlock grał melodię, którą już wcześniej słyszałem, jednak nie mogłem jej z niczym powiązać. Przysłuchiwałem się dość długo, jednak zorientowałam się o tym dopiero, gdy przestał grać.
Zaczynałem się nudzić, ale nadal nie chciałem przeszkadzać Holmesowi. Wyjąłem z półki losową książkę dla dzieci i zacząłem czytać na głos. Lezałem na boku, Rosie obok mnie. Pokazywałem jej obrazki, jednak historia o krówkach i konikach nie bardzo jej się podobała. Cóż, Sherlock traktuję małą tak poważnie, że takie proste opowiadania były dla niej wręcz obelgą.
- Dobrze, sam ci coś opowiem. - zacząłem. - Chcesz usłyszeć jak znaleźliśmy słonia na Baker Street?
- Jooooohn!
Wiedziałem, że Sherlock się nie pofatyguje, więc wziąłem Rosie i poszedłem do salonu.
- John! Rozwiązałem to. Złapanie ich to kwestia czasu. Zobacz - pokazał mi kartkę. - Szyfr Vigenéra! Nie wiem kto jest glupszy, oni, że zastosowali ten banalny sposób, czy technicy Scotland Yardu, którzy na to nie wpadli.
Potem wyciągnął drugi kawałek papieru. Ołówkiem zapisany był rozszyfrowany tekst.
Turner. Filadelfia.
Uśmiechnął się nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Co? Powiesz mi teraz, że oni wcale nie są w Filadelfii?
- Owszem. - Tylko czekał, aż zapytam.
- Więc gdzie?
- Oj, doktorku. Nie zastanowiło cię to nazwisko. O co może chodzić? Sam szyfr, tak łatwy do złamania nie wystarczył. Wiadomość też jest szyfrem. Turner i Filadelfia. Połączenie tych dwóch rzeczy da nam rozwiązanie. Hasło musi być uniwersalne, a więc Turner musi być kimś znanym i nieżyjącym. Kimś, kto już nie zmieni swojego położenia, ani życiorysu. Szybko znalazłem kogoś pasującego do opisu. William Turner. Malarz. Tyle, że nigdy nie był w Ameryce. Jaki mógł mieć więc związek z Filadelfią? Obrazy. Na żadnym jej nie uwiecznił, ale jeden znajduję się w Philadelphia Museum of Art. Który? "Pożar Izby Gmin i Izby Lordów."
- Genialne.
- Trochę szkoda, że to Londyn. Mogliby się pofatygować gdzieś dalej, a nie pod sam mój nos.
- Nadal genialne. - Przyznałem. - Dzwonię do Lestrada.
Zamiast "Cześć" usłyszałem "Już rozwiązał?! Cholera!".
- Tak, też miło cię usłyszeć.
// Wybaczcie, że ten rozdział jest taki nijaki i rozwleczony. Spróbuje go poprawić, ale nie mogłam pisać dalej bez umieszczenia tego w historii, więc mam nadzieję, że się nie zrazicie i czytacie dalej.
xx
CZYTASZ
Powroty || JOHNLOCK || po 4 sezonie
Fanfiction#221bpowroty Wydarzenia po czwartym sezonie. Piszę to właściwie dla siebie, bo choć skończyłam oglądać Sherlocka już dawno, zakończenie nie daje mi spokoju. I believe in johnlock, nawet, a przede wszystkim po trudnych chwilach z ostatniego sezonu. P...