10. Sherlock POV

4.4K 470 101
                                    

Obserwowałem Johna. Chodził nerwowo po pokoju z telefonem przy uchu.
- Rozumiem, wiem co to oznacza, jestem lekarzem... tak... tak... stan pogarsza się, gorączka pojawiła się trzy dni temu od 12 godzin schodzi poniżej 40°. Proszę mnie posłuchać, gdybym mógł coś zrobić, to bym zrobił do cholery.

Rzucił telefon na stół.

- Nie mają miejsc. SOR zapełniony, izba przyjęć też. To jakaś pieprzona epidemia.

- Co masz zamiar zrobić?

- Muszę tymczasowo zbić gorączkę.

Wziął Rosie na ręce i poszedł do łazienki. Poszedłem za nim. Dał mi małą na ręce. Podwinął rękawy koszuli i włożył do wanny małą miskę Rosamund. Powoli odkręcił kran i sprawdzał co chwilę temperaturę wody.

- Musi być zimniejsza niż zwykle, ale nie bardzo zimna. - Powiedział widząc jak się przypatruję. - Włożę małą w ubrankach, temperatura lepiej się utrzyma.

Wziął ode mnie dziewczynkę i powoli posadził w miseczce. Uklęknął na mokrej podłodze. Stałem w progu i patrzyłem. Wziął gąbkę, namaczał w wodzie i wyciskał nad Rosie. Na jej twarzy widać było ulgę. Ramię Johna napinałi się i rozluźniało gdy zaciskał gąbkę. Drugą ręką głaskał córkę po głowie. Ostatnio często łapałem się na takim "podglądaniu" ich życia. Nie czułem się dobrze z tym, że było mi miło oglądać jak John opiekuje się Rosamund. Nie powinienem się tak czuć, nie rozumiałem tego.

- Zapomniałem o suchych ubrankach. Sherlock, spojrzysz na małą, a ja pójdę po suche śpioszki? - Tym pytaniem wyrwał mnie z letargu myśli.

- Ta... um, jasne.

Przyjąłem tę samą pozycję co Watson przed chwilą. Patrzyłem na dziewczynkę. Była co raz bardziej podobna do Mary. Nikt nie zwrócił na to uwagi, nie wiem, czy to niegrzeczne mówić, że ktoś jest podobny do swojej zmarłej matki? Zapytał bym Johna, gdyby ta sprawa nie dotyczyła jego. 

Po chwili doktor wrócił z ubrankami. Wyjął córkę z wody i najpierw owinął grubym ręcznikiem. Uśmiechnęła się delikatnie.

Widać było, że cierpi, ale była chyba najbardziej dającym się tolerować dzieckiem na świecie. Zwykle krzyczą, są nieznośne i wszystko psują. Rosie była po prostu małym Watsonem. Mało mówiła, trochę krzyczała i lubiła moją grę na skrzypcach.

John wziął ubraną córkę do łóżeczka, jednak ona wyciągała ręce w moją stronę.

- Eh, no dobrze. Chodź. - Powiedziałem biorąc ją na ręce.

Machinalnie położyłem ją na środku łóżka, sam ułożyłem się obok. Chwilę później dotarło do mnie, że jestem w pokoju doktorka. On jednak widział chyba nic dziwnego w moim zachowaniu bo od razu wziął telefon, aby sprawdzić, czy ktoś ze szpitala nie dzwonił. Oczywiście, że nie. Dźwięk dzwonka jest słyszalny z tak małej odległości. Ale jeśli jemu miało to przynieść ulgę...

Rosie na szczęście usunęła. John nerwowo obracał komórkę w dłoniach siedząc w fotelu i rozglądał się cały czas po pokoju.

- John. Spokojnie. Czy twoje zdenerwowanie pomaga?

Westchnął zanim odpowiedział.

- Nie, nie pomaga.

- Więc przestań.

Rosamunde zaczęła się mocno kaszleć. Oparłem się na łokciu, żeby zareagować, ale machinalnie spojrzałem na Johna, który już był przy małej. Przestała. Położył się obok i nasluchiwał, czy to się powtórzy, jednak wszystko było w porządku.

Powroty || JOHNLOCK || po 4 sezonieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz