9. Sherlock POV

4.4K 500 64
                                    

W ciągu kilku dni nauczyłem Rosie ogromniej ilości słów. Zacząłem czytać o umysłach dzieci i okazało się, że chłoną informacje jak gąbka. Większość ludzi wykorzystuje to, aby nauczyć swoje dzieci chińskiego i nie jest to najgorszy pomysł, jednak mam przynajmniej dziesięć lepszych. Muszę to przedyskutować z Johnem.

Nauka trwałaby dalej, ale mała zachorowała.
John był przerażony. Musiałem przypomnieć mu, że jest lekarzem. Potem jednak ogarnął się i szybko obliczał kolejne dawki leków. Mimo profesjonalnej a jednocześnie ciepłej ojcowskiej opieki Rosie nie czuła się lepiej. Gorączka nie spadała.

Watson nie wychodził z pokoju. Nie jadł, nie spał. Siedział przy łóżeczku i trzymał córkę za rączkę. Ja tylko czasem zaglądałem do niego dyskretnie.

Zastanawiało mnie czemu tak bardzo się poświęca. Nie mógł nic zrobić, jego obecność nie zwalczała wirusów. A jednak cały czas tam był. Próbowałem mu na początku wytłumaczyć bezcelowość tego, jednak powiedział "Sherlock, ty nie rozumiesz", więc odpuściłem.
Może miał rację... Czy ja siedziałbym przy Johnie cały czas wiedząc, że mu nie pomogę? Czy John siedziałby przy mnie? Z całą pewnością. Z resztą nie musiałem tego zakładać, tak było, gdy Mary mnie postrzeliła. Czy ja bym został? Czy ja bym został? Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie i okropnie mnie to drażniło. A może bardziej drażniło mnie to, że podświadomie znałem odpowiedź. Nie, nie zostałbym, bo nie rozumiem tego. Nie rozumiem czułości. Caring isn't an advantage. Wiem, Mycroft. Wiem.

Snułem się cicho po mieszkaniu nie chcąc obudzić małej. Co jakiś czas przychodziła pani Hudson, sprawdzić stan Rosie, jednak nie pozostawała długo. Za każdym razem wychodząc powtarzała "biedny, kochany John".

Wydawało mi się, że "biedna" w tym momencie była Rosie. Kolejna niezrozumiała rzecz. Od dawna nie czułem się tak wyalienowany.

Zajrzałem do Johna o 23:00. Spał na krześle. Jeśli go obudzę, żeby poszedł do łóżka on zostanie przy małej i będzie próbował niezasnąć do rana. Już lepiej, żeby spał. Spojrzałem na Rosie. Oblana rumieńcem patrzyła na mnie szklącymi się oczkami. Rzęsy miała posklejane od łez.

Przysunąłem drugie krzesło i dałem Rosamund moją dłoń. Ona z
chwyciła mój palec wskazujący i trzymała. Powolnie otwierała i zamykała powieki. Była wykończona. Leżała tak cicho, jakby i ona nie chcialae obudzić Johna. Nie byłem pewien, czy to możliwe u tak małych dzieci. Ale Rosie nie była normalnym dzieckiem, była córką Mary i Johna. Nie zdziwiłbym się, gdyby rozumiała.

Siedziałem tak do rana. Podświadomie chyba myślałem, że to przyniesie mi odpowiedź na pytanie "po co robi to John". Jednak odpowiedzi nie dostałem. Nie uważałem tego za bezcelowe, ale nie wiedziałem po co to robi... i po co ja to zrobiłem? Przecież mogłem iść do siebie. Gdyby się coś działo John z pewnością by się obudził.

Około 6:00 przyszła pani Hudson. Zajrzała do pokoju Johna. Zobaczyła jego pogrążonego we śnie, Rosie patrzącą na mnie zmęczonym wzrokiem i mnie. Machnęła ręką mówiąc "Biedny Sherlock, biedny, kochany Sherlock".
Z panią Hudson było coś nie tak. Nie sprawiało mi bólu siedzienie przy małej, nie zmęczyło mnie to. Czemu tym razem ja byłem biedny i kochany?

Spojrzałem na kartkę leżącą na stoliku. 6:30 antybiotyk.

Znalazłem opakowanie na blacie w kuchni. Wróciłem aby podać go Rosie.
- Słuchaj mały Watsonie. Skup się i słuchaj. - Dziewczynka nie odrywała ode mnie wzroku. - Teraz podam ci antybiotyk. Nie ma pozytywnych walorów smakowych, ale myślę, że przebrniemy przez to nie budząc tatusia, tak?

Mrugnęła, co uznałem za "tak".

Pomogłem jej usiąść. Nalałem odpowiednią ilość syropu do miarki i przysunąłem bliżej dziewczynki.

- Zaraz będziesz mogła znowu się położyć, ale musisz przyjąć lek.

Po kilku próbach Rosie połknęła prawie całą dawkę. Reszta wylądowała na mankietach mojej koszuli.

- Czemu mnie nie obudziłeś. - Powiedział zaspany John przeciągając się na krześle.

- Spokojnie, poradziliśmy sobie. Mała właśnie połknęła antybiotyk

- To dobrze, ale...

Przewidziałem co powie.

- Byłem tu cały czas.

- Naprawdę?

- Tak.

- Dziękuję. - Powiedział zmieszany. - Ja... Tylko się przebiorę i już do niej idę.

- Spokojnie. Nigdzie mi się nie spieszy.

Stan Rosie wydawał się być ustabilizowany, ale około południa mała znowu zaczęła płakać. Była cała oblana potem i ciągle wolała "tata".

Stałem w progu nie chcąc przeszkadzać Johnowi.

- Tata nie może nic zrobić kochanie. Stał oparty o łóżeczko ze spuszczoną głową. Nie mógł poradzić sobie z bezradnością.

- John... - Zacząłem. Dopiero teraz mnie zauważył.

- Jestem beznadziejnym ojcem i beznadziejnym lekarzem, nie wiem co robić... - Powiedział zmęczony i wyczerpany psychicznie.

Podszedłem do niego tak jak podczas rozmowy o Mary i przytuliłem dokładnie tak jak wtedy.
John nie był idealny. I odkąd to do mnie dotarło, zrozumiałem, że on też potrzebuje wsparcia, że przynajmniej ja nie powinienem traktować go jak ideał, nie powinienem wywierać na nim presji. Powinienem pozwolić mu być prawdziwym Johnem. Mężczyzną, który nie musi ukrywać emocji pod swoją wojenną maską.

- Jesteś bardzo dobrym lekarzem i wspaniałym ojcem, ale est jak jest i nie na wszystko mamy wpływ. Czekajmy na odzew ze szpitala. Jedyne co możemy teraz zrobić, to być przy niej.

W tym momencie zrozumiałem. Gdybym wiedział, że nie pomogę Johnowi i tak bym przy nim był. Bo byłoby to jedyne wyjście. Bo to był John. Jeśli mógłbym zostać, to zrobiłbym to. Tak robią przyjaciele? Nie wiem. Tak zrobiłby Sherlock Holmes jeśli chodzi o doktora Watsona.

Powroty || JOHNLOCK || po 4 sezonieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz