22. Sherlock POV

4K 444 130
                                    

Jaka cudowna była nuda tego dnia na Baker Street. Przestałem czuć potrzebę poczucia nikotyny w płucach. Snułem się po mieszkaniu i wszędzie było dobrze. Nie wiem jak często ludzie odczuwają taki stan, ja pierwszy raz od bardzo dawna.
John chyba czuł się tak często podczas pierwszych miesięcy naszego mieszkania razem. Tak wynika z porównania moich odczuć teraz i jego zachowania wtedy.

Zawsze odczywałem dość skrajne emocje. Popadałem z marazmu w myślowy obłęd, ale nigdy emocje nie były ukierunkowane na żadnego człowieka. To było moją zaletą. Irene udało się mnie złamać, jednak ja określił bym to chwilowym wybiciem z rytmu.
Eurus też udało się mnie zdekoncentrować. Trafiła w punkt uświadamiając mi co zrobiłem Molly. Trafiła w punkt z Victorem i ze wszystkim innym. Jednak poza tymi wyjątkami był jeszcze tylko jeden, męski.
John też był katalizatorem moich emocji, ale on jedyny nie ropraszał mnie. Uczucia do niego były najlepszą nikotyną. Usprawniały mój umysł, wyostrzały wzrok. On wierzy, że jestem dobry. Wszystko co mówi Mycroft, Anderson i reszta nie mają sensu, bo John Watson uważa, że jestem najmądrzejszym człowiekiem jakiego zna... Czasami myślę, że przesadza, ale potem przypominam sobie wszystko co się stało, a potem, że on nadal ze mną jest. Mimo to. Czasami robie coś tylko dla mojego Johna, ale on nie musi o tym wiedzieć. Nie musi wiedzieć, że każda napisana melodia była dla niego, że czasami mówiłem coś tylko po to, żeby usłyszeć "To genialne!" z jego ust.

Siedziałem z Rosie na dole. Myślałem, że John jest z nami. Pogrążony w myślach nie zauważyłem jego nieobecności.
Czytałem dużo poezji. Nie pasuje to do wizerunku detektywa jakiego chcieliby ludzie, więc nie mówię o tym. Rozgraniczam poezje od prawdy, co nie oznacza, że nie doceniam tego pierwszego. W wierszach miłość wygląda inaczej. Nikt nie zapomina o tej drugiej osobie tak jak ja o obecności Johna teraz. Napiszę kiedyś o mojej miłości i o moim zapominaniu.

Zaczęło mi się nudzić, więc wziąłem Rosie i poszedłem sprawdzić co u Johna. Po pokonaniu schodów puściłem małą, żeby mogła dalej iść sama.

John siedział na skraju łóżka próbując założyć bandaż na ramię. Nie poprosił mnie o to. Gdzieś w umyśle plątały mi się artykuły psychologiczne, jednak usilnie próbowałem zagłuszyć sam siebie. "Osoby mogą czuć się osaczone, wtedy najczęściej odsuwają się od człowieka niasącego strach, niepokój". Nie. Nie. Nie. Nie. "...unikają kontaktu, dotyku..."

- Mogłeś mnie zawołać. - Tylko wypowiadając coś na głos mogłem odwrócić uwagę od nieprzyjemnych myśli.

- Dałem radę sam.

- Mogę zawiązać bandaż...

- Nie, serio sobie poradzę.

Więc jednak tak teraz wszystko będzie wyglądało. Wszystko zepsułem. Osaczyłem Johna moimi słowami i teraz już nie pozwoli mi zbliżyć się do niego. Nie będzie chciał nic sugerować, ani robić nadziei. Odsunie się ode mnie, bo powiedziałem mu prawdę. Być może nie mógł powiedzieć mi tego w twarz, bo to John, ale zdystansuje się i już go nie odzyskam. Czy bycie przyjacielem było aż tak złe?

Wyszedłem. Chyba mruknąłem coś w stylu "okej", jednak sam nie byłem pewnien, czy na głos.

Ta irracjonalna sytuacja sprawiła, że poczułem złość, ale reagowałem na to smutkiem. Byłem zły, że się pospieszyłem i byłem zły, że ta błaha sytuacja tak na mnie zadziałała.

- Wszystko w porządku?

Usłyszałem. Odwróciłem się do Johna.

- Tak, w absolutnym porządku. - Powiedziałem, kamuflując wszelkie emocje.

- Na pewno? - Zapytał, ale sekundę później na jego twarzy pojawił się grymas "już rozumiem".

- Ja wiem, że jesteś zbyt miły, żeby powiedzieć mi to wprost, ale jeśli oddalanie się to taki subtelny sygnał, to zrozumiałem.

- Zbyt miły? - Zrobił krok w moją stronę, a ja poczułem dziwny niepokój. Może waśnie teraz powie mi wprost, tak jak chciałem. Nie, wcale tego nie chciałem, ale było to bardzo prawdopodobne. - Na Boga, Sherlock. - westchnął.

W ułamku sekundy zbliżył sie do mnie, objął moją twarz dłońmi i pocałował.
Wydawało mi się to absolutnie nierealne, kosmiczne. John dokładnie wiedział co robić i sprawił, że szybko złapałem rytm. Poczułem, że się uśmiecha nie odrywając ust od moich. John. John. John.
Mój John.
Nasze oddechy się mieszały, a ciała stykały.

W psychologii istnieje określenie "błysk", gdy ktoś nagle przez jedną myśl, ułamek sekundy zmienia całe swoje myślenie. Całe jego życie się zmienia bo w danej chwili go olśniło. Myślę, że to się właśnie stało. Nam obu.
Zakręciło mi się w głowie, gdy John rozdzielił nasze usta.

- Nie jestem zbyt miły. - Powiedział uspokajając oddech.
Po chwili zobaczyłem jego zaskoczenie tym, jak miał na mnie wpływ.

Nie odzywałem się, tylko przypatrywałem ze zmrużonymi oczami. Próbowałem wydedukować, co teraz czuje. Czy żałuję? Chyba stałem tak dłuższą chwilę, bo John patrzył na mnie dziwnie.

- Czy ty się uśmiechasz? - Zapytał.

Nie znałem odpowiedzi. Czy się uśmiechałem? Tak, na to wygląda. Musiałem dotknąć dłonią ust, żeby się przekonać.

- Sherlock, powiedz coś, to się robi przerażające.

Mówiłem. Powiedziałem, jak cudownie całuje, jak bardzo go kocham i że nigdy, przenigdy go nie zostawię. Powiedziałem mu, że bez niego nie umiem funkcjonować, że to on sprawia, że chcę być dobry.

Tylko, że nie mówiłem tego na głos.

- Nie zrobię tego więcej, jeśli masz tak reagować. - Uśmiechnął się niepewnie.

Jak reagować? Miał na myśli to, że przez mój pałac myśli przeszło właśnie tornado zmiatając wszystko na swojej drodze i pozostawiając jeden wielki chaos?

Całkowicie zdawałem sobie świadomość z tego, co zrobił John. W tamtym właśnie momencie dał nam szansę, choć wiem, ile go to kosztowało.

Położył dłoń na moim ramieniu.

- Hej, jesteś tam?

Wyrwałem się w końcu moim myślom. Potrząsnąłem głową próbując się skupić.

- Tak, wybacz.

- Wszystko w porządku?

- Umm.. tak. Tak.



Powroty || JOHNLOCK || po 4 sezonieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz