Zaczynało się ściemniać, ale podróżującej grupce shinobi zdawało się to nie przeszkadzać. Było ich dwunastu - tylko oraz aż dwunastu. Każdy z nich, bez wyjątku przez czoło przewieszony miał ochraniacz ze znakiem wioski, z której się wywodzili: Kraju Ognia, Konohy. Poruszali się w ciszy i w skupieniu przeczesywali wzrokiem swoje otoczenie. Nie odzywali się do siebie nawzajem - do chwili, gdy ich przywódca zarządził przerwę. Wtedy także w uporządkowany sposób rozdzielili się obowiązkami - część z nich zaczęła zbierać drewno do rozpalenia ogniska, inni poszli coś upolować, a jeszcze inni uprzątnęli teren, gdzie mieli obozować. Nie wystawali warty - nie, znajdowali się póki co na terenie własnego kraju, byli więc bezpieczni. Zamierzali wysłać wartowników dopiero, gdy się już całkowicie ściemni. Wiedzieli, że gdyby zbyt długo wpatrywali się w ogień, ich wzrok nie byłby w stanie tak samo prędko przystosować się do ciemności, jak powinien. Byliby wtedy ślepi, wystawieni na atak przeciwnika.
Każdy z shinobi wiedział, jak się kończy bycie zdanym na łaskę przeciwnika. Pamięć o niedawnej wojnie wciąż była świeża w ich umysłach, nie upłynęło wszak nawet dziesięć lat! Wśród nich nie było nikogo, kto nie straciłby kogoś podczas tamtych strasznych dni.
Gdy ognisko rzuciło blask na okoliczne drzewa, samotny wartownik zniknął wśród cieni, a reszta shinobi zasiadła do posiłku, jeden z nich odezwał się:
- Nie mam pojęcia, dlaczego to właśnie my musimy iść z tym durnym poselstwem.
Był to widoczny pretekst, byle tylko rozpętać dyskusję, ale w tamtej chwili nikt się tym nie przejmował. Pretekst czy nie, wystarczył.
- Bez wątpienia Hokage-sama wie o naszych planach i chce nas od nich odciągnąć! - zauważył inny.
- Powinniśmy natychmiast zawrócić i przejąć kontrolę nad wioską!
Mogli narzekać głośno - zgromadzeni ludzie znali się, wspólnie ze sobą walczyli oraz pochodzili z tego samego klanu.
- W tym tempie wszystko, o co walczyliśmy zostanie zrujnowane!
- Czekaliśmy zbyt długo!
- Kapitanie!
- Kapitanie!
- Kapitanie!
Opierający się o drzewo Uchiha Fugaku jedynie założył ręce na piersi. Jego twarz nabrała surowego wyrazu, gdy zauważył:
- Podczas mojej nieobecności Mikoto przejmie me obowiązki. Nie ma się czego obawiać.
Delegacja Uchiha wymieniła niespokojne spojrzenia.
- Kapitanie... Mikoto-sama ostatnio się panu sprzeciwiła - zauważył jeden z shinobi po chwili nieprzyjemnego milczenia. - Jeśli... Jeśli Mikoto-sama zdecyduje się pójść na współpracę z Hokage-sama, to...
- ...To wtedy nie będziemy mieli nic do gadania - dokończył za niego Fugaku. - Moja żona nie jest głupia. Wie, w jaką grę pogrywa. Jeśli zdecydowała się współpracować z Hokage-sama, musiała mieć jakiś powód.
- Ale... Przecież w ten sposób wszystko, nad czym pracowaliśmy...!
- To już słyszałem - raz jeszcze przerwał nieszczęśnikowi Fugaku. - I rozumiem wasze niepokoje. Ale powtarzam. Moja żona nie jest głupia. Zapewnie już zaczęła działać. Gdy wrócimy z misji, nie zdziwiłbym się, gdyby Konoha wyglądała zupełnie inaczej.
Chciał w to wierzyć. Chciał uwierzyć, że wszystko może się dobrze skończyć. To właśnie dlatego celowo zabrał ze sobą najbardziej napalonych na zamach swoich podwładnych. Wiedział, że Mikoto odczyta to przesłanie, szczególnie po tym, co sama powiedziała dzień wcześniej. Kobieta była w stanie przejąć klan i tak go zmanewrować, by uwierzył, że współpraca z Hokage jest wolą klanu. Sam nie był pewny, czy to dobrze, czy też źle. Nie wątpił, że zamach przyniesie chwałę ich rodowi.
CZYTASZ
Re: Nienawiść
FanfictionUchiha Sasuke przez całe swoje życie patrzył na swojego brata: najpierw z podziwem, później z nienawiścią. W końcu udaje mu się osiągnąć swój cel i pokonać raz na zawsze Itachiego. Budzi się w jaskini w otoczeniu nieznanego mu członka Akatsuki, któr...