Epirōgu

234 32 7
                                    

Ludzie powinni bardziej doceniać słowo wolność. Niektórzy ją lekceważą, inni jej nie zauważają, a nieliczni którzy o nią walczą, nigdy nie są w stanie jej dosięgnąć. Za wolność powinniśmy umierać i modlić się do bogów o łaskę.

Kiedyś znałam człowieka, który wolność utracił na osiem długich lat, które dla niego było niczym mrugnięcie oka. Kiedy nareszcie ją poczuł, znowu została mu ona odebrana. Musiał na nią zapracować, pomagając przy tym kilku osobom i istocie, która była ponad śmiertelnikami. Był na tyle zaangażowany w walkę o nią, że udało mu się. Po tak długim czasie niewoli ten zwykły chłopak, o niezwykłym intelekcie, odzyskał pełną wolność. Mógł odejść, podróżować, poznawać świat i nikt nie był w stanie mu tego zabronić. Zachłysnął się szczęściem jakie uzyskał. W wieku trzydziestu jeden lat, każde drzwi stały przed nim otworem, a jeżeli mogę być szczera, to bardzo mu tego zazdrościłam. Ja nie miałam tak dobrze. Musiałam się ukrywać przed wzrokiem hien, które spoglądały na mnie na każdym kroku. Straciłam radość z życia, bo straciłam spokój i nietykalność.

Jednak najważniejszy w tym wszystkim był on, ten który zyskał wolność. Cieszyłam się jego szczęściem, chciałam mu dać jak najwięcej. Mimo to pewnego słonecznego dnia, Japonię obiegła straszliwa wiadomość. Człowiek, który miał wieść spokojne życie w Kanadzie, u boku ukochanej narzeczonej, umiera na lotnisku przed wejściem na pokład samolotu. Powód śmierci? Zawał serca spowodowany stresem, zmęczeniem i ogólnym wycieńczeniem organizmu. Zaraz po tym odbył się huczny pogrzeb. W Kraju Kwitnącej Wiśni, śmierć była tematem tabu. Mimo to jego pożegnanie należało do jednych z głośniejszych. Wierne fanki jego tragicznie zmarłej narzeczonej, pożegnały go wieloma gorzkimi łzami i zawodzeniem do północy. Znajomi z jego rocznika wraz z rodzinami, także dołączyli się do orszaku żałobników. Każdy chciał pożegnać od lat niewidzianego Światła. Może i nie dawał znaku życia przez osiem lat, ale za to jak musiał im zapaść w pamięć, skoro nadal o nim pamiętali.

Pomimo tłumów na jego pogrzebie, brakowało tam najważniejszej osoby. Sachiko Yagami wyniszczona po śmierci dzieci i męża, w wieku zaledwie pięćdziesięciu pięciu lat, pożegnała się z światem. W taki oto sposób rodzina Yagami, trawiona przez zarazę opuściła Japonię na zawsze. A wszystko zaczęło się od niepozornego notatnika, odnalezionego na szkolnym dziedzińcu.

Śmierć Light'a, jednak nie u każdego wywołała takie same emocje. Niektórzy nadal nie mogli pojąć tego, jakim cudem są w stanie pożegnać go po raz drugi. Tōta Matsuda stał nad grobem zmarłego i nie mógł tego zrozumieć. Widział jak chłopak pada martwy na ziemię, sam go postrzelił i ruszył za nim w pościg po tym, jak usłyszał jego przyznanie się do bycia Kirą i nazwania się bogiem nowego świata. Przecież sam zamykał wieko jego trumny i zajmował się zatuszowaniem jego śmierci. To on dopilnował tego, żeby jego ciało spoczęło w starej części cmentarza, aby nikt go nie mógł odnaleźć. Jednak dwa dni temu, kiedy razem z trzema technikami udał się na jego grób, odnaleźli jedynie pustą trumnę, który musiała być odkopana stosunkowo niedawno. Następnie zagłębił się w pechowe śledztwo w sprawie Doku i odnalazł jego zdjęcia. Light Yagami, zabity osiem lat temu, jak gdyby nigdy nic pił kawę w popularnej kawiarni, przechodził na pasach czy uśmiechał się do kamer na miejscu zbrodni.

Matsuda po dłuższych przemyśleniach, zrozumiał z jakimi amatorami przyszło zmierzyć się Doku. Myślał, że Near sobie poradzi, a on poległ. Przez osiem lat nie zajmował się żadną poważniejszą sprawą i chyba najzwyczajniej w świecie wyszedł z wprawy. Miał tylko dwadzieścia parę lat, a sam musiał zająć się całym dochodzeniem. Podczas tropienia Kiry, miał jakieś poszlaki i przypuszczenia pozostawione przez Lawliet'a. Teraz był osamotniony, a do tego dochodziła ponowna śmierć Mello. Ludzie zmartwychwstają i równie szybko powracają do grobu.

W taki właśnie sposób kończy się historia następcy Kiry, który swojego poprzednika uczynił potulnym barankiem. Zabawiał się w boga wskrzeszając, mordując i przelewając krew niewinnych osób. A potem po prostu odszedł, zostawiając za sobą chaos i panikę. Oddawał ludziom wolność i ją zabierał, sam nie mogąc do końca poczuć jej smaku. Sprawił, że ludzie zaczęli bać się wypowiadać jego imię. Nie miał zwolenników tak jak Kira, on miał podwładnych i ludzi, którzy byli jego marionetkami. Do tego był bezwzględny i pozbywał się każdego kto stanął mu na drodze. Nie zważał na jego wiek, płeć, niewinność czy uczucia jakie do niego żywił. Każdy musiał zginąć. Na świecie istniała tylko jedna osoba, której mógł zaufać. A był nią Bóg Śmierci.

W życiu jak mantrę powtarzałam ciągle te same słowa: Śmierć do ciebie idzie. Śmierć stoi za tobą. Śmierć cię dotyka. Śmierć na ciebie spogląda. Śmierć cię zaprasza. Śmierć ci szepcze. Śmierć... Śmierć... Śmierć wbija kosę w twój kark.* W końcu te słowa stały się prawdą. No może z tą różnicą, że Ryūk nie wbił mi jeszcze kosy w kark. Ale nawet jak to zrobi, ja i tak nie umrę. Nie da się zabić kogoś, kto stracił serce i resztki człowieczeństwa.

OWARI

*Fragment utworu Desperate Nocturnal Bloodlust.

W planach jest druga część, która powinna pojawić się najpóźniej w dniu rozpoczęcia wakacji. Jest już prolog i połowa pierwszego rozdziału.

Miłego dnia życzę!
🍎🍏🍎🍏🍎📒💀💀💀💀💀

Deus RidensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz