— Ciśnienie rośnie. Musimy jakoś zmniejszyć prędkość! Obi-Wan, otwórz wszystkie luki, aktywuj klapy — rozkazał Anakin, a strużka potu spłynęła mu z czoła. Z całej siły ściskał ster w dłoniach i ciągnął go do siebie, by jakoś spowolnić maszynę.
— Zrobione, klapy wysunięte, luki otwarte — potwierdził Kenobi, pstrykając coś na pobliskiej konsoli. — Temperatura stała, ale wciąż mamy za ostre podejście!
— Spokojnie, zaraz wyrównam — powiedział z trudem. Jego kostki zbielały, gdy jeszcze mocniej zacisnął palce na sterze i próbował pociągnąć go w swoją stronę.
Głośny huk i gwałtowne wstrząsy nie mogły wróżyć niczego dobrego. Wpadli w turbulencje, Katie zacisnęła powieki i wbiła się w swój fotel. Kanclerz jeszcze bardziej zzieleniał po twarzy.
— Chyba coś zgubiliśmy. — Anakin spojrzał blado na Obi-Wana, który wciskał jakąś skomplikowaną sekwencję przycisków.
— Nie martw się, połowa jeszcze została — uśmiechnął się kwaśno i wrócił do swojego zajęcia, ukradkiem ocierając pot z czoła.
— To teraz jeszcze bardziej przyspieszymy — westchnął ciężko Skywalker. — Trzymajcie się, zaraz będziemy podchodzić do lądowania... jakoś.
W atmosferę Coruscant weszli szybciej, niż się spodziewali. Statek – a raczej to, co z niego zostało – był prawie niesterowny. Stracili niemal wszystkie niezbędne elementy do kierowania maszyną i teraz nawet ciągnięcie za ster nic nie dawało.
Katie otworzyła oczy, wciąż trzymając się kurczowo oparć swojego fotela. Zobaczyła czubki pierwszych wieżowców, które wyłaniały się ponad chmury.
Pas startowy był daleko, majaczył gdzieś pod chmurami, przez które ledwo przebijały się jego czerwone i żółte światła. Kadłub się palił, płomienie pokrywały niemal całe jego poszycie, a czarny dym tylko utrudniał widoczność.
— Spadamy za szybko! — zawołał Obi-Wan. — Sześć tysięcy metrów, cztery tysiące, dwa...
Zbliżali się do miasta. Ogień wciąż się rozprzestrzeniał, a statek z zawrotną prędkością spadał w stronę oświetlonego Coruscant. Nagle Katie dostrzegła jakiś ruch za szybą – ktoś leciał obok.
— Myśliwce gaśnicze z lewej i z prawej! — wykrzyknęła, a Obi-Wan nieznacznie skinął głową. Jego komunikator zamrugał, a pilot jednego z asekurujących ich statków zakomunikował coś, czego Katie nie dosłyszała.
Wiedziała, że uderzą w pas lotniska lada chwila. Była przygotowana, wcisnęła się w oparcie fotela jeszcze bardziej i sprawdziła, czy na pewno jest dobrze zapięta. Rzuciła okiem na kanclerza – starzec chyba cudem wstrzymywał wymioty, zaciskał palce na czarnym pasie, który dociskał go do siedzenia. Oczu nie otwierał chyba od dłuższego czasu, najprawdopodobniej nie chcąc widzieć szybko zbliżającej się ziemi.
I stało się: wrak krążownika runął na ziemię i sunął po pasie startowym w towarzystwie głośnego zgrzytu i szalejących wokół płomieni. Czarny jak smoła dym był widoczny z każdego wieżowca w promieniu co najmniej kilometra i dostawał się w nozdrza okolicznych mieszkańców.
Odczuli serię silnych wstrząsów, podczas których Katie miała wrażenie, że statek rozpadnie się na kawałki, jeszcze zanim się zatrzyma. Tak się jednak nie stało i gdy maszyna się zatrzymała, Anakin po prostu się roześmiał, a Obi-Wan głośno wypuścił powietrze.
— Cóż, kolejne szczęśliwe lądowanie — powiedział z ulgą Kenobi.
Kanclerz chwycił się za serce i otarł wierzchem dłoni mokrą od potu skroń. Teraz już nie był zielony, więc chyba przeszedł mu odruch wymiotny, ale za to był biały jak kreda i jeszcze niezbyt do niego docierało, że już po wszystkim. Zresztą do Katie też nie – dalej zaciskała palce na oparciach swojego fotela, dopóki mistrz na nią nie spojrzał i nie uśmiechnął się serdecznie, uświadamiając ją tym samym, że niebezpieczeństwo naprawdę zostało zażegnane.
CZYTASZ
Padawan Skywalkera: Historia Katie ✏
Fanfiction[PREQUEL] Czy jedno dziecko może zmienić losy wojny? Cóż, według mistrza Yody - tak. Tylko czy aby na pewno na lepsze? Katie to ośmioletnia dziewczynka, która tak jak wiele innych dzieci uczy się w Świątyni, by w przyszłości zostać Rycerzem Jedi. M...