Pov.Karolina.
Biegnąć do łazienki, o mało się nie zabiłam. Bolała mnie głowa, miałam mroczki przed oczami i wymiotowało mnie jak kota. Takiego zwierzaczka, nie Maćka.
- Tragedia. – usłyszałam. Uniosłam głowę i zauważyłam Wellingera, który w kadrowym stroju opierał się o prysznic. – Na stoliku zostawiłem ci wodę i jakieś tabletki od Żyły. Przegapiłaś śniadanie, więc radzę ci, żebyś sobie poszła do sklepu albo coś. – oświadczył.
- Tia. – mruknęłam.
Przez ponad godzinę ślęczałam nad kiblem. Byłam tak skacowana, że nie wiedziałam co dzieje się dokoła mnie. Nie wspomnę już, że każdy najmniejszy dźwięk był jak nóż, który wbijał się w moje bębenki. Łyknęłam dwie tabletki, które zostawił Andreas i wypiłam prawie litr wody za jednym razem.
Ażeby nikt nie poznał, że jest ze mną coś nie halo, musiałam pójść jak gdyby nic na skocznię. Dochodziła dopiero dwunasta, a na skoczni już można było spostrzec kibiców. Każdy z nich wierzył, że będzie miał możliwość znów usłyszeć hymn Polski.
Wiatr był nieustępliwy, wiał z każdej strony. Seria próbna jako tako wyszła dobrze, ale początek konkursu to istna porażka. Stojąc obok Małysza słyszałam jak mówi, że dzisiejszy konkurs to loteria. Kto trafi na dobre warunki, ten ma niesamowite szczęście. Takim szczęściarzem był Stefan Hula. Skubany skoczył 132 metry!
Kiedy Kamil skoczył 108,5 metra, popłakałam się. Obarczyłam winą siebie. Gdyby o drugiej nad ranem nie musiał po mnie iść, teraz pewnie przeleciał by tu skocznię. Podobnie było z Wellingerem. Obydwoje oddali słabe skoki. O ile Welliś jest w drugiej serii, Kamil był dopiero 38.
- Dziecino, to nie przez ciebie. – próbował pocieszyć mnie Stoch. – No już, nie płacz. Dobrze wiesz jakie są warunki na skoczni. Zawiało mi raz w plecy i tyle.
- J-ja n-naprawdę przepraszam. – wyjąkałam próbując uspokoić swój płacz. Było naprawdę ciężko. Chyba każdy ma świadomość ile znaczą skoki w Zakopanem.
Nie pasuję tutaj do nich. Jestem zbyt problematyczna, a w dodatku robię z siebie ofiarę losu i kretynkę.
Kamil mimo słabego miejsca nie był załamany. Jak wczoraj od razu poszedł do Ewki. Nie miałam siły patrzeć już na te wszystkie skoki, więc usiadłam na schodach prowadzących do domku Polaków. Mimo, że byłam na świeżym powietrzu było mi duszno i bolały mnie żebra. Jednym słowem, czułam się chujowo.
Nie poszłam na wręczenie. Drugie miejsce Wellingera było dla mnie lekkim szokiem, ale nie znaczy to, że się nie cieszyłam. Myślami byłam w innym świecie. Chciałam jak najszybciej wrócić do Monachium i zapomnieć o wszystkim. Nie chcę lecieć z nimi do Japonii wiedząc, że narobię im wstydu i niepotrzebnych problemów. Czas żebym zajęła się sobą, swoją pracą i Cristiano. Jest mi bliski i nie chciałabym aby coś między nami się zmieniło. Ostatnio w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy co trochę mnie martwiło.
- Nie obwiniaj się o te skoki. – powiedział Maciek dosiadając się do mnie.
- Łatwo ci powiedzieć. – burknęłam. Nie wiedział jak mogłam się czuć, bo tego nie doświadczył.
- Spójrz na to z innej strony. Skoki są jak taniec. Choćbyś ile trenowała, jakie niesamowite noty dostała od jury, jeśli zawini ziemia, buty, strój... Jesteś w dupie. I powiedzmy sobie szczerze, tak było dzisiaj. Zawinił wiatr i wyszło jak wyszło.
- Ty to czasami Kocie mnie zaskakujesz. – zaśmiałam się. – Zawsze masz jakieś swoje filozoficzne twierdzenie.
- Ja? Wymyśliłem to przed chwilą.
CZYTASZ
Ski jumper squad || A.Wellinger
Fanfiction2018© [Są inni, a jednak łączą ich wspólne zainteresowania i wiek. Obydwoje mają świadomość, że ich przyjaźń jest efektem głupiego żartu, ale nie bardzo ma to jakiś wpływ na ich relację. Ale co stanie się gdy jedno się zakocha?Czy to ich przyjaciel...