Jakoś tak wyszło, że bardzo skumplowałam się z Austriakami. Szczególnie z Michaelem i Stefanem. Byli dla siebie jak stare, dobre małżeństwo. Byli dla siebie tak wredni, że przy tym moje kłótnie Crisem były gówno warte.
Trzymaliśmy się razem, bo Krafti uznał, że tacy jak 'my' powinni trzymać się razem. Jakaś prawda w tym była. Idioci powinni trzymać się razem. Wiedzieli, że muszą się pakować, a mimo to siedzieli u mnie i śmiali się z moim różowych majtek.
- Chyba ci takie Michi kupie. – odezwał się Kraft.
- Tylko musiałyby być takie z wycięciem na małego. – wtrąciłam się dopinając swoją walizkę.
- A skąd wiesz, że mam małego, co? Może akurat mam w spodniach pytona, który tylko czeka żeby go uwolnić?
- Ty i ta twoja wyobraźnia Hayboeck... - mruknął Kraft.
Koło dwunastej cała kadra niemiecka, na czele ze mną, czekaliśmy na trenera. Wellinger był jakiś smętny, ale Leyhe nie dał mi pójść z nim porozmawiać. Wepchał mnie na tylnie siedzenia busa i mówił o swoich przeżyciach w Zakopanem. Miło było słyszeć o tym, że tutaj jest pięknie, że kibice są niesamowicie, a kuchnia to już po prostu raj, ale ja to wiedziałam i teraz bardziej interesował mnie Wellinger. Siedział z samego przodu i nic nie dały moje sms'y. Czytał je, ale na nie odpisywał. Markus, który siedział przed nami zabrał mi telefon, bo uznał, że Andreas dostał po prostu obfitego okresu, a ja przez to wyrwę sobie wszystkie włosy z głowy.
W samolocie było podobnie. Siedziałam tym razem z Karlem, a mimo to Andreas nawet nie zwrócił uwagi. Kiedy tylko zajął swoje miejsce, założył na uszy słuchawki, a swój wzrok wbił w widok za oknem. Wkurzał mnie, ale sądziłam, że mu przejdzie, więc odpuściłam.
Dobrze, że poprosiłam wczoraj Roberta, żeby pożyczył mi swój samochód i odstawił go na lotnisko. Nie musiałam tłuc się taksówką.
- Do zobaczenia w Willingen! – zaśmiałam się machając wszystkim na pożegnanie. Na parkingu nie ciężko było mi dostrzec krwistoczerwone ferrari 812. Dziwiłam się, że pozwolił mi wejść za kółko swojego pierwszego dziecka. Wokół nie było żywej duszy, więc włożyłam rękę pod prawe przednie koło i wyciągnęłam klucze. Pomysłowość to chyba nasze drugie imię. Wpakowałam walizkę do bagażnika i ruszyłam w drogę. Na światłach stanęłam tuż obok nikogo innego jak Markusa. W cale nie zdziwiłam się kiedy na miejscu pasażera zauważyłam Wellingera. Spojrzał na mnie po czym odwrócił swój wzrok w przeciwnym kierunku. Nie przeproszę go. Nie mam za co. Pomachałam Niemcowi i kiedy zapaliło się zielone światło, ruszyłam jak z kopyta, tym samym wyprzedzając ich na dobre.
W swoim mieszkaniu byłam tylko po to aby zostawić swój bagaż. Nawet się nie przebierałam tylko od razu pojechałam do Roberta. Pewnie już dawno wypatrywał mnie w oknie.
Wysiadając z samochodu, w progu domu czekała już uśmiechnięta Anka. Wyglądała jeszcze lepiej niż kiedy ją ostatnio widziałam.
- Robert jest jeszcze na treningu, ale kazał mi przekazać, że samochód jest do twojej dyspozycji kiedy tylko chcesz.
To dobrze, bo akurat teraz go potrzebuję. Jest dużo lepszy niż moja toyota. Może po godzinie do domu wrócił Lewandowski. Pierw przywitał się z nami i od razu ruszył do swojej córeczki. Teraz to ona była jego oczkiem w głowie.
- Jeszcze raz dzięki za auto Lewandowski. Ratujesz mi nogi. – zaśmiałam się żegnając się z kuzynem i jego rodziną.
CZYTASZ
Ski jumper squad || A.Wellinger
Fanfiction2018© [Są inni, a jednak łączą ich wspólne zainteresowania i wiek. Obydwoje mają świadomość, że ich przyjaźń jest efektem głupiego żartu, ale nie bardzo ma to jakiś wpływ na ich relację. Ale co stanie się gdy jedno się zakocha?Czy to ich przyjaciel...