|7|

803 91 11
                                    


| Rye |

Po kilku sekundach od otworzenia oczu zdałem sobie sprawę, że jedyny obraz, jaki mam przed sobą to biała plama. Jakiś czas później dotarł do mnie zapach leków. Kilkakrotnie zamrugałem powiekami po swojej prawej i lewej stronie dostrzegając zarysy dwóch postaci.

- Doktorze, obudził się - w tle usłyszałem łkanie, po kilku sekundach dotarł do mnie pisk maszyn. Rozejrzałem się cały czas chcąc dostrzec cokolwiek. Podniesienie się w moim przypadku do pozycji siedzącej także stało się niemożliwe przez ostry ból atakujący mój tors. - Rye, słyszysz mnie?

- Gdzie ja jestem? - Zapytałem ignorując pytanie, na moich oczach cały czas ciążyła mgła. Nie była tak dokuczliwa jak kilka minut temu. Na próżno próbowałem przywrócić obraz. - Nic nie widzę.

- Jesteś w szpitalu - słysząc ciężki, męski głos czułem jak moje ciało ogarnia panika. Bałem się szpitali, a fachowo moja fobia nosiła nazwę
Nosocomefobia. Zaczęło się od momentu, gdy mój brat trafił po raz pierwszy do szpitala. Potem bywałem w nim coraz częściej. Najpierw zacząłem nienawidzić tego miejsca, a z biegiem czasu po prostu się bać. - Nie ruszaj się, chcę Cię zbadać.

- Proszę mnie zostawić! - Krzyknąłem odtrącając dłonie lekarza. Za wszelką cenę próbowałem opanować dygoczące ze strachu ciało, czułem na plecach krople potu, podczas, gdy mężczyzna nade mną próbował w jakiś sposób mnie uspokoić. - Ja nie chcę!

- Rye, proszę - znajomy szept mamy sprowadził mnie na ziemię. Moje mięśnie odrobinę się rozluźniły. - Pozwól sobie pomóc.

Zrezygnowany westchnąłem kiwając głową sekundę później odchylając ją do tyłu. Poczułem na twarzy zimny i nieprzyjemny dotyk w wyniku, czego wzdrygnąłem się.

- To nic groźnego - jeśli oślepnięcie uważasz za nic groźnego to boję się jak leczysz innych ludzi. - Chwilowa zaćma pourazowa, która jeszcze dziś powinna minąć.

- Czemu boli mnie cała klatka piersiowa? Nie mogę się podnieść.

- Masz pęknięte dwa żebra, jedno złamane i trzy szwy nad łukiem brwiowym. - Złamania goją się miesiącami. Nie wypuszczą mnie stąd wcześniej niż za trzy tygodnie.

- Chcę stąd wyjść - powiedziałem spanikowany. Przecież ja w tym miejscu nie wytrzymam nawet doby!. - To nie może zagoić się w domu? Nie chcę tu być.

- Przez pierwsze półtora tygodnia nie powinieneś wstawać z łóżka. Uważam, że wypisując się na własne życzenie robisz sobie jeszcze większą krzywdę. Tu będziesz pod kontrolą, w domu niekoniecznie. - Słowa lekarza spowodowały u mnie jeszcze większy przypływ strachu.

- Powiedzcie coś - błędnym wzrokiem spojrzałam na wciąż zamazane postacie mężczyzny i kobiety.

- Lepiej będzie jeśli zostaniesz na obserwacji w szpitalu - westchnęła mama. - Kto przypilnuje cię jak my będziemy w pracy? Zaczynamy od jutra, nie możemy na starcie wziąć wolnego. - To ma być żart?!

- Jak ja Was nienawidzę. - Warknąłem wlepiając tępe spojrzenie w szary sufit. Powoli odzyskiwałem wzrok. Cieszył mnie fakt, że jestem w stanie dostrzec zarysy bardziej szczegółowych elementów pomieszczenia.

- Rye ... - nie zwracałem uwagi na to, z kim rozmawiam. Targała mną wściekłość zmieszana z paniką i strachem. Dobrze wiedzieli, że szpital to mój najgorszy koszmar, a mimo to zgodzili się z tym, pożal się Boże, lekarzem.

- Zostawcie mnie samego - warknąłem. Wiedziałem, że przeprowadzka tutaj wszystko pogorszy. - Wynocha! - Krzyknąłem zakrywając twarz poduszką.

Po jakimś czasie w pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza, a ja poczułem jak z mojego ciała schodzą wszystkie emocje. Ciało po raz kolejny zaczęło dygotać, a moje usta opuścił cichy szloch dodatkowo tłumiony przez poduszkę.

Jeśli tak ma wyglądać moje ,,nowe'', lepsze życie to ja już wolę umrzeć.

^^^

| Andy |

Po cichu wsunąłem klucz do zamka. Choć dobrze wiedziałem, że w domu nie ma ani matki ani ojca starałem się przejść w głąb niezauważony. Od jakiegoś czasu czułem, że powinienem coś zmienić, znaleźć swoją metę, miejsce, w którym będę czuł się dobrze. Wiadomość o rozwodzie rodziców, która uderzyła we mnie niczym grom z jasnego nieba, spowodowała, że postanowiłem spełnić to, co do tej pory tak żarliwie sobie obiecywałem. Studia, które ukończyłem i wykształcenie, które zdobyłem całkowicie mijało się z wizją mojej idealnej przyszłości. Marzyłem o założeniu zespołu lub zaistnieniu w telewizji. Rzeczywistością było ukończenie przeze mnie studiów na wydziale informatycznym, dzięki czemu miałem otwarte drzwi do najlepiej wyspecjalizowanych firm. Teraz dostrzegłem, że nie zrobiłem tego dla siebie tylko ze względu na ojca, który usilnie próbował stworzyć ze mnie swoją młodszą, pełną ambicji kopie. On natomiast moje marzenia traktował, jako młodzieńczy wybryk, który minie wraz z wkroczeniem w dorosłe życie, ale ku jego niezadowoleniu nie doczekał się tego.

Uznałem, że najlepszą opcją będzie wyprowadzka. Początkowo rozważałem zatrzymanie się w hotelu na kilka dni. Przypomniałem sobie jednak, że przyjaciel z czasów licealnych wrócił ze stażu w Irlandii i zamieszkał niedaleko. Po ostatniej rozmowie z nim wiem, że wynajął mieszkanie i szuka współlokatora.

- Halo? - Zapytałem do słuchawki po kilku sygnałach od nawiązania połącznia. Podjąłem decyzję, jedną z najważniejszych.

- Andy! - Usłyszałem radosny głos przyjaciela po drugiej stronie. - Jak się cieszę, że dzwonisz - nie było szans, żeby jego dobry humor nie udzielił się mi, chociaż na małą chwilę. Uśmiechnąłem się do siebie biorąc oddech by coś powiedzieć.

- Mikey, potrzebuję Twojej pomocy - odparłem odrobinę zmieszany.

- Mów, co się dzieje - w słuchawce rozbrzmiał jego melodyjny i niski głos.

- Szukasz jeszcze współlokatora?

c.d.n

Okey dzieciaczki! Wróciłam. Mam nadzieję, że się cieszycie tak samo jak ja. Ten rozdział pisałam dziś w szkole, dosłownie nie mogłam się od niego oderwać przez cały dzień! Wyszło coś z tego?

Kolejny jutro!

Dobrej nocki! Branoc!

Bye!

Forget Rye |RANDY| ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz