|23|

501 79 16
                                    

Pomieszałam wasze propozycje z poprzedniego rozdziału i wyszło mi na to, że rozdział jest mieszanką propozycji kacperskyi i _jullyy__. Miłego czytania, a zwycięskim propozycjom gratuluje!

Ta scena podzielona jest na 2 części. Ponieważ cały rozdział byłby za długi na jeden raz to podzieliłam go na pół.

Jeśli chcecie, żebym dodała kontynuację jeszcze dziś poproszę o aktywność, ale taką wielką!

 | Andy |

- Doktorze, proszę - szepnąłem ostatni raz szarpiąc mężczyznę za rękaw białego kitla. - Co dokładnie się stało?

- Pan Beaumont najprawdopodobniej próbując wstać z łóżka stracił równowagę i z dość dużą siłą upadł na podłogę. Po natychmiastowym prześwietleniu udało się stwierdzić, że fragment pękniętego żebra całkowicie się złamał raniąc płuco, dlatego chłopak zaraz po upadku zaczął kaszleć krwią ... - nie trzeba było mówić czemu brunet próbował wstać z łóżka. Chciał za mną wybiec. W momencie kiedy wyładowywałem swoją złość na Bogu ducha winnej korze on dławił się własną krwią.

Pięknie zaczęta znajomość Fowler. Możesz być z siebie dumny.

- Gdzie on teraz jest? - Byłem cholernie wystraszony, moje dłonie trzęsły się jak galareta, a oczy skakały nerwowo szukając punktu zaczepienia.

- Na sali operacyjnej.

Po słowach lekarza nie pamiętam za bardzo co się stało. Nadmiar nerwów i stresu w moim organizmie skumulował się powodując, że moje powieki gwałtownie zamknęły się.

A ja? Po prostu, zemdlałem. 

^^^

Jeden liść w policzek. Potem zaraz drugi i kolejne dwa. Mrużyłem oczy próbując usilnie je otworzyć z czym, mimo wracającego czucia w kończynach, nie mogłem sobie poradzić. Potem poczułem na swoim torsie i twarzy coś zimnego. Woda.

- Co jest?! - Poderwałem się z miejsca, którym okazało się niewygodne, szpitalne krzesło w poczekalni. Rozejrzałem się dookoła przypominajac sobie wydarzenia sprzed chwili, albo godziny. Cokolwiek.

- Pobudka stary - Mikey? Co on tu do cholery robi. - Potrzebujesz więcej orzeźwienia? Może coś powiesz.

- N-nie - bąknąłem rozglądając się po korytarzu. - Jakim cudem tu jesteś?

- Wiesz Andy, w naszych czasach istnieje coś takiego jak samochód - zachichotał siadając obok mnie. - A jeśli chodzi ci o to, czemu tu przyjechałem - zaczął klepiąc mnie po ramieniu. - Nie mogłem się do Ciebie dodzwonić od wczoraj. Chciałem wiedzieć czy wracasz na noc do domu, a jak już udało mi się dodzwonić to odebrał lekarz. Powiedział, że zemdlałeś ze stresu.

- Rye - szepnąłem przypominając sobie powód omdlenia. Wizyta rodziców chłopaka, kłótnia, moja ucieczka ze szpitala, rozmowa z Nancy. Czułem pieczenie na przedramionach, a widząc rany, na których krew zdążyła już dawno wyschnąć zacząłem jeszcze bardziej panikować. - Rye, Rye, Rye, Rye. Ja muszę do niego iść - gwałtownie podniosłem się z siedzenia, czego od razu pożałowałem. Dopadły mnie nagłe zawroty głowy i ból w okolicach klatki piersiowej. Musiałem z powrotem usiąść.

- Andy spokojnie - szepnął przyciągając mnie do uścisku w momencie, kiedy zacząłem dygotać z nerwów. - Co się stało? Mów od początku i powoli.

- Zostałem na noc w szpitalu - szepnąłem chowając załzawioną twarz w koszulce przyjaciela. - Rye powiedział, że nie mam wyboru. Spaliśmy w jednym łóżku - mówiąc te słowa czułem się odrobinę skrępowany nawet jeśli zwierzałem się własnemu przyjacielowi. Miałem także wrażenie, że w momencie, w którym wypowiedziałem to zdanie Mikey uśmiechnął się. - Rano przyszli jego rodzice. Matka Rye'a nie była zachwycona widząc mnie, wiec doszło do sprzeczki, a Rye mnie obronił. Na końcu to ja powiedziałem o jedno słowo za dużo, trochę mnie poniosło.

- Andy chcesz powiedzieć, że ... - zaczął ostrożnie, a ja pokiwałem głową.

- Pierwszy raz od dłuższego czasu czułem się tak jak wtedy. Chciałem się opanować, ale nie mogłem. Zachowałem się jak tchórz. Uciekłem. Rye chciał za mną wybiec, ale upadł. Żebro, które było pęknięte złamało się i zraniło płuco. 

- Nie zrobiłeś nikomu krzywdy Andy - złapał moją brodę w swoje palce i uniósł. Otarł moje policzki z łez uśmiechając się pocieszająco. - To przez to masz takie pocięte ręce.

- Musiałem się na czymś wyładować. Nie mógłbym go skrzywdzić - szepnąłem przygryzając wargi. - Nie chcę znowu wracać do tego, co było.

- Nie wrócisz - powiedział przytulając mnie. Głaskał mnie po głowie co działało na mnie bardzo kojąco. - Nie skrzywdziłeś jego, ani jego rodziców bo ci na nim zależy, prawda?

- Sam nie wiem Mikey - szepnąłem łkając cicho. - Na pewno nie jest to kumpelska znajomość. - Wachałem się czy powiedzieć mu o pocałunku. Wiedziałam, że będzie miał satysfakcję bo miał rację już od samego początku, ale musiałem to komuś powiedzieć.

- Andy? Chcesz powiedzieć coś jeszcze? - Widział, że się wacham. Zawsze wszystko widział, potrafił ocenić czyjś nastrój bez słów.

- Wczoraj chciałam poprawić mu humor. Zabrałem go na spacer, a że nie umiem wysiedzieć na miejscu to palnąłem tekstem, żebyśy się pościgali - widziałem minę przyjaciela. Parsknął cicho powstrzymując się od śmiechu co słabo mu wychodziło. - Wózek się wywalił, a Rye upadł na mnie. Powiedział, że chce mnie pocałować ...

- Pocałował Cię - stwierdził z uśmiechem. - Miałem racje.

- Nie powinienem był się zgadzać - szepnąłem. - Teraz nie wiem co powinienem zrobić.

- Najlepiej powiedz mu co czujesz. Szczerze. Szczerość to podstawa każdej relacji, a widząc jak traktujecie siebie nawzajem wydaje mi się, że żaden z was nie zrobił tego dla zabawy. Skoro on chciał, a ty się zgodziłeś to powinniście porozmawiać.

Mikey miał całkowitą rację. Jak zawsze z resztą. Po rozmowie z czarnowłosym nie czułem się spokojniejszy nawet odrobinę, niecierpliwie stukałem nogą czekając na moment, w którym przyjdzie lekarz i powie, że Rye jest po operacji i wszystko jest w porządku.

Najwyraźniej oczekiwałem za dużo bo to co miało stać się później podniosło poziom adrenaliny zarówno u mnie jak u Cobban'a, który cały czas siedział przy mnie.

cdn.

No i tutaj proszę o Wadą szybką aktywność!

Forget Rye |RANDY| ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz